5/2016
Marek Kochan

fot. Kazimierz Kochan

Książki i telefony

 

 

Parę minut po dziewiętnastej, metro w stronę Młocin. Dworzec Gdański, a może już plac Wilsona. Liczę: papier kontra elektronika. 4:9. Cztery to papier. Ja: gazeta, dwie panie jakieś czasopisma, do tego kawałek dalej dziewczyna z grubą książką w filcowej okładce z haftem. Czyli celebruje lekturę. Hardjuzerka. Te dziewięć z telefonami, ciekawe, co czytają. Strony czy esemesy. Książki też mogą czytać, nie wykluczam. Może grają w gry? Podejść i zaglądać zza ramienia niezręcznie, mało ludzi. A znów wysiadając, nie zobaczę, za szybko.

Rano bywa więcej tych z czytnikami. Papieru mało, bo tłok. Gazety się nie rozłoży, inni książce światło zasłaniają. Czytelnik z czytnikiem siada i nie zwraca uwagi, robi swoje, monitor mu świeci. Tych z telefonami mogę podejrzeć, stoi się blisko. Esemesy. Nawet czasem można przeczytać, jak się bardzo chce. „Buziaczki :)”. „Będę po 17”. „Ja ciebie też”.

Mówiło się o tych wynikach, że mało, że 37%, a było o pięć więcej. A Niemcy tyle, a Czesi tyle. Ale czy metodologia dobra? Chyba jednak niedoszacowane. Robi to Biblioteka Narodowa i co roku się użalają, jak to mało się czyta, czytamy. Robią sobie PR, chcą zwrócić na siebie uwagę.

A ile osób (według tych badań) ma bibliotekę, czyli (według tych badań) co najmniej pięćset tomów? Liczę książki na półce. Pięćdziesiąt, siedemdziesiąt, zależnie od grubości. Półek od podłogi do sufitu osiem albo dziewięć. Czyli jeden regał to średnio pięćset książek. Ciekawe, jeden regał to dziś już biblioteka.

Robię quiz, pytam studentów. A oni: książek się teraz nie trzyma, trudno przewozić, nie ma miejsca. Pożycza się. Są młodzi, mieszkają na małej powierzchni, kątem. Na tym etapie życia nie gromadzą. Czytają w czytelniach. Lub e-booki. Te wcale nie zajmują miejsca, w komputerze można zabrać zapas na cały wyjazd. Racja, racja.

R. mówi, że współczesne pisma wnętrzarskie rzadko pokazują biblioteki. W salonie najlepsza pusta ściana. Lub szkło, widok zza okna. Na ścianach nawet grafik czy obrazów się już tak nie wiesza, jak kiedyś. A co dopiero zakrywać ściany książkami. Chyba że ktoś jest kimś z zawodu i musi. Dziś eksponuje się raczej kuchnię lub kominek. W nowych apartamentach czasem jest na ścianie duży telewizor. Ale może i to jest już passé.

Kiedy zmarł Umberto Eco, widziałem na YouTubie filmik: Eco chodzi po swojej bibliotece. Idzie jak po labiryncie. Dość szybko. Z trudem liczę regały: dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt. Mija minuta. Eco zatrzymuje się i znajduje na półce książkę, przegląda. Idzie dalej. A tam kolejne regały. Eco znika w głębi kadru. Filmik ma minutę i dwadzieścia sekund. Więc ile tam było książek? Trzydzieści, pięćdziesiąt tysięcy. A filmik „Biblioteche Umberto Eco” obejrzało ledwie dziesięć tysięcy. Kogo obchodzi biblioteka? Ciekawszy Wardęga, albo pupa pani Kardashian.
Właśnie, statystyka. Więc ile osób ma biblioteczkę liczącą pięćset książek? Dwa procent populacji! Nie chce mi się wierzyć. Chyba jednak więcej. A może coś przegapiłem?

Zadaję studentom dłuższy tekst albo sztukę, a potem patrzę, jak niektórzy próbują szukać czegoś w takim tekście, przesuwając palcami po ekranach. Naprawdę czytają państwo takie długie teksty na smartfonach? Naprawdę. Przecież tego się nie da czytać. Da się. Oczy sobie państwo zepsują. Jesteśmy przyzwyczajeni.

Tłumaczę, że książki się kartkuje, a na monitorze widać tylko jedną stronę. I żeby chociaż komputery, tablety. Ale nie, oni będą to czytać na smartfonach. Tak wygodniej.

Telefony przyrastają ludziom do ciał. Niedawno widziałem na Świętokrzyskiej kobietę na rowerze, która rozmawiała, jadąc. Ręce miała na kierownicy, telefon trzymała między głową a ramieniem. I podobna scenka kilka lat temu, w Wenecji: gondolier bujał się razem z gondolą na wodach zatoki, w rękach wiosło, telefon trzymał policzkiem. Bałem się, że mu spadnie do wody, ale nie spadł. Ludzie po lesie, po rezerwacie biegają z telefonami, rozmawiają, zamiast się skupić na ptakach. Przebiegną, dzięcioła nie usłyszą.

Omawiamy na zajęciach tekst studenta i ten nagle w pół słowa przeprasza, wychodzi na korytarz, bo ktoś do niego zadzwonił. Po paru minutach wraca. Dlaczego wyszedł? Musiał odebrać, coś od tego zależało, mówi. Studia studiami, a tam, w telefonie, coś ważnego.

Rozmawiamy więc o tym, czy można się jeszcze wyłączyć i skupić, przez jakiś czas, na tu i teraz. Być tu, a nie gdzieś, czyli nigdzie.

Któraś ze studentek opowiada, że czasem zdaje egzaminy z włączonym telefonem. Przeprasza, ale musi odbierać. Szef? Nie, właścicielka mieszkania. Dzwoni z nieznanego numeru i mówi, kiedy przyjdzie po pieniądze. Nie można oddzwonić. Trzeba odebrać. Bo jak się nie dodzwoni, będzie zła. Wymówi mieszkanie. I co, godzi się pani na takie traktowanie? Nie ma wyjścia, mieszkanie to okazja, jej nie stać na droższe. Ta pani taka jest, nie zmieni się. A nie można by tak tej baby siekierą zarąbać? Żartowałem, jest książka na podobny temat, mówię, polecam państwu. Przypuszczam, że istnieje w wersji elektronicznej.

I potem patrzę w metrze: może ktoś to akurat czyta, na smartfonie.

pisarz, profesor Uniwersytetu SWPS. Autor powieści (m.in. Fakir z Ipi, 2013), zbioru opowiadań (Ballada o dobrym dresiarzu, 2005) oraz wielu dramatów realizowanych w Teatrze Telewizji i Teatrze Polskiego Radia m.in. HolyfoodRioReduty).