5/2016

„Dlaczego to dla was takie ważne?”

„Nekrošius obejrzał Kordiana w reżyserii Jana Englerta i zapytał: »Po co wam te krzyże?«” – o pracy nad Dziadami w Teatrze Narodowym opowiadał przed premierą spektaklu odtwórca roli Gustawa-Konrada, Grzegorz Małecki.

Obrazek ilustrujący tekst „Dlaczego to dla was takie ważne?”

fot. Krzysztof Bieliński

MONIKA PILCH Są takie role, na które się czeka całe życie i takie, które bardzo silnie zapisały się w historii polskiego teatru. Należy do nich postać Gustawa-Konrada z Dziadów. Pamiętamy Wielką Improwizację w wykonaniu Jerzego Radziwiłowicza, Jerzego Treli czy Gustawa Holoubka. Czy podczas pracy nad Dziadami Eimuntasa Nekrošiusa ta tradycja była dla Pana ciężarem?

GRZEGORZ MAŁECKI Oczywiście mam świadomość tego, że przede mną Gustawa-Konrada grali najwięksi i najlepsi. Jest to obciążenie, od tego nie da się uciec. Natomiast tym razem za Dziady wziął się reżyser, który w żaden sposób tego ciężaru nie czuje. Nekrošius nie jest obarczony naszą teatralną tradycją, po prostu nie zna tych kanonicznych wystawień Dziadów. Wziął ten tekst do ręki jako coś zupełnie nowego. Bardzo mnie to cieszy i uspokaja podczas pracy.

Niemniej czuję napięcie towarzyszące tej realizacji. To, że właśnie od kwestii tradycji i historii rozpoczęła Pani naszą rozmowę, świadczy chyba o tym, że my wszyscy nie potrafimy się od tych naszych narodowych mitów uwolnić. Nekrošius zachęca nas: „Chodźcie, trochę ten wasz narodowy pomnik zdekonstruujemy”. Bardzo mi się ten sposób myślenia podoba, daje mi poczucie komfortu podczas pracy nad rolą, choć mamy obawy, jak to nasze przedstawienie zostanie przyjęte. Z Dziadami jest trochę jak z Hamletem: każdy ma swoje oczekiwania, coś na ten temat wie, coś widział.

PILCH Powiedział Pan, że Nekrošius chce zburzyć narodowy pomnik. Na czym ma to polegać?

MAŁECKI „Burzyć” to za dużo powiedziane. Ale na pierwszej próbie Nekrošius powiedział nam: „Według mnie Dziady są śmieszne. Marzyłbym, żeby podczas przedstawienia publiczność się śmiała”. Zdziwiłem się. Nekrošius proponuje jednak zabawę formą teatralną. Kiedy przyjechał do Warszawy, wypytywał nas, jak u nas wystawiano Dziady. Po obejrzeniu Kordiana w reżyserii Jana Englerta zapytał: „Po co wam te krzyże? Czy to coś bardzo ważnego?”. W naszym przedstawieniu nie będzie żadnych krzyży, ale będzie ono bardzo blisko Boga. Nekrošiusowi niezwykle podobał się pomysł Swinarskiego: jajka na twardo jedzone przez chłopów na scenie. Do naszego wystawienia to by doskonale pasowało. Przez moment miał nawet taki pomysł, żeby poprzez tę naszą realizację odnieść się do zapisanych w historii wystawień Dziadów. Szybko jednak z tego zrezygnował i powiedział: „Róbmy swoje”.

PILCH To twórca, który w swojej pracy bardzo często operuje antynomiami. Lubi zderzać komizm z tragizmem. W jego Makbecie Czarownice, wyrokując śmierć, bawiły się, podrzucając poduszkę. Czy także w Dziadach znajdziemy takie cechy języka teatralnego?

MAŁECKI Na pewno. Sama Wielka Improwizacja jest potraktowana z olbrzymią czułością, jest podana w zupełnie odmienny sposób, niż ją realizowali do tej pory polscy reżyserzy. Nekrošius proponuje pewną umowę z widzem: uczula, że nie wszystko na scenie robimy serio, chce dystansu do przedstawianych przez aktorów postaci. Z kolei gusła Nekrošius przedstawia jako show Guślarza, który jest oszalały na punkcie czarów i magii. Robi wielki pokaz, którego jest głównym bohaterem. Nie do końca wiadomo, kto na scenie jest duchem, a kto aktorem grającym ducha.

Jest coś niezwykłego w pracy z Nekrošiusem, ponieważ on nieustannie operuje metaforą. Tak, jakby w tle dopisywał jeszcze jeden wiersz Mickiewiczowi. Wszystko jest bardzo nie wprost, ale równocześnie bardzo ludzko i czule.

Tak naprawdę robimy spektakl nie o Gustawie-Konradzie, ale o Adamie Mickiewiczu, o narodzinach artysty, poety, i jeszcze może o czasie i śmierci. Dlatego w spektaklu stale obecne są zegary, które wyznaczają jego rytm. Jest bardzo wiele zegarów, książek i ołówków.

PILCH Czy z tego też powodu patrzy Pan na postać Konrada przez osobę samego Adama Mickiewicza?

MAŁECKI Zastanawialiśmy się, jak Mickiewicz chodził, co lubił, za co musiały go kochać kobiety. Oczywiście nie znamy odpowiedzi na te pytania, ale staramy się nieustannie je sobie zadawać. Nie ma to jednak nic wspólnego z epoką, w której rozgrywa się akcja naszego spektaklu. Jak w większości przedstawień Nekrošiusa, trudno tak naprawdę powiedzieć, kiedy i gdzie to się dzieje. Wszystko otacza aura umowności.

PILCH Nekrošius jest Litwinem, mieszka w Wilnie. Bardzo łatwo podejrzewać go o interpretację Dziadów poprzez naszą wspólną, polsko-litewską tradycję obrzędową.

MAŁECKI To byłoby zbyt łatwe. Nie szukamy w spektaklu wspólnych korzeni. Nasz reżyser wziął ten dramat do ręki bez ciężaru tradycji polskiej czy polsko-litewskiej, właściwie robi z nim, co chce. Czasami, choć może zabrzmi to górnolotnie, czuję się wobec tego jak ambasador Adama Mickiewicza. W pierwszym egzemplarzu sztuki, który otrzymaliśmy, brakowało istotnych dla nas, Polaków, kwestii. Tekstów już kanonicznych, bezpośrednio kojarzonych z tym dramatem, jak: „Kobieto, puchu marny”. Nekrošius pytał: „A dlaczego to dla was takie ważne?”. Robić Dziady bez „Ciemno wszędzie, głucho wszędzie” to trochę tak, jak wystawiać Hamleta bez „Być albo nie być”. Oczywiście można. Jednak my tymi sformułowaniami operujemy od piaskownicy, zatem Nekrošius był bardzo otwarty na nasze sugestie.

PILCH A śmierć, która jest obsesją Nekrošiusa? W Dziadach pojawi się w odniesieniu do naszej codziennej egzystencji?

MAŁECKI Raczej jako nieuchronność. Pojawia się ona jako pewien banał, niemniej banał dość przerażający. W stosunku do śmierci także jest w tym przedstawieniu czułość. Używam tego określenia kolejny raz, ale wydaje mi się, że ono dość dokładnie oddaje język Nekrošiusa. Dzięki tej czułości oswajamy śmierć, witamy się z nią – dosłownie. Śmierć cały czas jest wokół i obok nas, nie wiadomo, kiedy wyciągnie rękę. Zatem my witamy się z nią pierwsi.

PILCH Nekrošius znany jest z tego, że tnie tekst. Likwiduje wszystkie nieistotne dla niego sceny. Dobrym przykładem jest jego Hamlet, gdzie pominął całkowicie dialogi Hamleta z duchem Ojca. W teatrze litewskiego twórcy wiele odbywa się poza słowami – w wizualnej warstwie przedstawień. Tak jest i w Dziadach?

MAŁECKI W naszym przedstawieniu są ogromne, kilkunastominutowe momenty, w których nie pada ani jedno słowo. Nekrošius jest mistrzem tworzenia teatru poza tekstem. Początkowo przecierałem oczy ze zdumienia. Dziady bez słów? Szybko jednak przekonałem się, że jego interpretacja Dziadów wynika z mozolnej lektury tego tekstu. Nigdy nie pracowałem z reżyserem, który byłby tak przygotowany do prób. Przychodzi obładowany notatkami, zeszytami, kartkami, książkami. Zanim zaczniemy próbę, opowiada nam o tym, co przemyślał w nocy. Czyta nam swoje zapiski i notatki. Kiedyś siedziałem obok niego. Opowiadał mi coś o jednej ze scen i nagle narysował na kartce but z bardzo długim sznurowadłem. „Co to jest?” – zapytałem zdziwiony. „To jest Wielka Improwizacja – odpowiedział. – Chciałbym, żebyś to tak grał”. (śmiech) To człowiek tajemniczy, buddyjski. Więcej do tego tematu nie wrócił. Kartkę zabrałem do domu, poprosiłem jedynie, żeby mi ją podpisał. W końcu nikt by mi nie uwierzył, że to Nekrošius ten but namalował.

On w ogóle unika psychologii. Nie zadaje pytań, po co ktoś wchodzi na scenę albo dokąd zmierza. Ma za to niezwykłą łatwość otwierania umysłów aktorom. Używa metafory, skrótu, opowieści o czymś. Nie interesuje go, czy dana postać kogoś lubi czy nie, czy jest dobra czy zła. Jeżeli zadaje mu się za dużo pytań, odpowiada: „Jesteście dobrymi aktorami, na pewno sobie z tym poradzicie”.

PILCH Ale pytania o dobro i zło czy walka między dwoma sprzecznymi siłami, która toczy się w Dziadach o duszę Konrada, są dla Nekrošiusa istotne?

MAŁECKI Oczywiście, że tak. Walka o duszę Konrada toczy się na scenie. Ale egzorcyzmy są dla Nekrošiusa sekwencją nie tylko dramatyczną. Jest w niej też komizm. „Nie bądźmy zbyt serio” – mówi. Bo jego spektakl jest także o tym, jak Dziady są niezrozumiane przez wszystkich. Mickiewicz w ujęciu Nekrošiusa jest niezwykle bezczelny i bardzo dobrze zna swoją wartość. Boli go, że czyhają na niego wydawcy, którzy chcą na nim zarobić olbrzymie pieniądze.

PILCH O Dziadach często myśli się w kontekście politycznym.

MAŁECKI Myślę, że to spektakl uniwersalny – i bardzo dobrze. Ale czy zadziała w dzisiejszej rzeczywistości politycznej, to okaże się już po premierze. Skojarzenia co prawda nasuwają się same: są to w końcu Dziady w Teatrze Narodowym i jest marzec. Ale rozczaruję Panią. Nie zajmujemy się polityką na próbach. To, co z tym przedstawieniem się stanie, zależy już od publiczności. Tak jak w przypadku słynnych Dziadów w reżyserii Kazimierza Dejmka, kiedy w 1968 roku publiczność pomaszerowała razem Krakowskim Przedmieściem pod pomnik wieszcza w proteście przeciwko cenzurze. Twórcy tamtych Dziadów nie planowali rewolucji.

PILCH Grał Pan już Gustawa-Konrada w inscenizacji Macieja Prusa, w Akademii Teatralnej.

MAŁECKI To była zupełnie inna realizacja i mam do niej ogromny sentyment. To dzięki tamtym Dziadom trafiłem do Teatru Narodowego. Kiedy teraz myślę o tamtej Wielkiej Improwizacji, to wydaje mi się, że mówiłem ją naiwnie, ale był w niej szczery, młodzieńczy zapał. Była buńczuczna i głośna. W wieku czterdziestu lat mówi się już ciszej. Teraz, gdy czytam Mickiewicza, dostrzegam w nim znacznie więcej.

PILCH A ile Nekrošius pozostawia Państwu wolności w pracy nad poszczególnymi rolami?

MAŁECKI Przyszedł do nas z gotowymi propozycjami, natomiast dużo oczekuje też od aktorów. Cały czas mówi: „Proponujcie, proponujcie, proponujcie, mówcie, co myślicie”. Daje aktorom cudowne złudzenie, że wspólnie tworzymy, coś razem wymyślamy, choć koniec końców i tak realizujemy wszystkie jego pomysły.

PILCH Jest wymagający?

MAŁECKI Wygląda groźnie, ale tak naprawdę to człowiek bardzo delikatny. Taki jest też i wobec aktorów. Nasze Dziady to bardzo zespołowy spektakl. Dawno nie widziałem, żebyśmy wszyscy pracowali tak solidarnie i w tak wielkim skupieniu. Z drugiej strony reżyser cały czas podkreśla, żebyśmy z Dziadów tworzyli naszą wspólną zabawę w teatr, czyli w nieprawdę. Bo prawda w teatrze jest dość łatwa do osiągnięcia. Nekrošius stara się dotrzeć do widza poprzez formę, nie psychologizowanie. To niezwykłe spotkanie: po tylu rolach trafić na kogoś, kto zupełnie wywraca sposób myślenia o własnej pracy.

PILCH Jak zatem mają grać aktorzy – jeśli nie wcielają się w role, mają operować sztucznością, eksponować teatralność, umowność spektaklu?

MAŁECKI To jest rodzaj kompromisu między prawdą a sztucznością. Nekrošius nie lubi „przeżywania na scenie”. Mówi: „Znajdźmy na to odpowiednie sposoby, które lepiej zapadną widzom w pamięć. Nie chcę, żebyście flaki wypruwali na scenie, żeby wam było widać wychodzące od emocji żyły. Nie chcę łez i bebechów. Nie chcę robić modnego teatru. Wiem, że aktorzy to lubią, ale to zbyt łatwe”.
Nekrošius proponuje aktorom rodzaj zabawy, którą zwykle wybierają dzieci, kiedy chcą się zamienić w jakąś postać. Z jednej strony wiedzą, że nie przemieniają się naprawdę, nie stają się ani kowbojami, ani złodziejami. Z drugiej jednak strony ta zmiana daje im olbrzymią radość. Można zatem powiedzieć, że my próbujemy bawić się w postaci, mając wciąż świadomość, że nigdy nie staniemy się nimi naprawdę.

pracuje w Programie 2 Polskiego Radia, prowadzi rozmowy o kulturze.