6/2016

Na prowincji bez zmian

Tematem prozy Ziemowita Szczerka, jak i spektaklu Remigiusza Brzyka, jest próba opisania „bezforemnej polskiej formy”.

Obrazek ilustrujący tekst Na prowincji bez zmian

fot. Maciej Stobierski

Siódemka to kolejna sceniczna adaptacja prozy Ziemowita Szczerka przygotowana przez Remigiusza Brzyka, tym razem w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Rok temu reżyser wystawił w Lublinie spektakl na podstawie reportażowej powieści Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian, za którą Szczerek został nagrodzony Paszportem „Polityki” 2013. Książka została doceniona nie tylko za przewrotną formę i język, parodiujący zastane sposoby narracji o wschodzie Europy. Okazała się również niebanalną wypowiedzią na temat współczesnych polsko-ukraińskich relacji i sąsiedztwa, które z jednej strony jest nam potrzebne do leczenia własnych europejskich kompleksów, a z drugiej – jest wykorzystywane do podsycania narodowych mitów, ufundowanych na przekonaniu o historycznej wyższości Polaków nad sąsiadami zza Buga.

Motywem przewodnim Mordoru… była podróż bohaterów w głąb Ukrainy, która jednocześnie stawała się wyprawą do wnętrza nadwiślańskich stereotypów na temat Ruskich i bezwzględnym portretem własnym Polaków. Odkrywaniem tego, co za wschodnią granicą jest fascynujące i wyparte zarazem. Podobną formę, opartą na schemacie powieści drogi, ma Siódemka. Tym razem jednak poszukiwacze przygód nie przemieszczają się pociągami i rozklekotanymi marszrutkami po błotach Ukrainy. Podróż głównego bohatera, przynajmniej na początku, odbywa się wygodnym oplem vectrą po drodze krajowej nr 7. Zostanie to symbolicznie zaznaczone w spektaklu Brzyka. Ułożone na scenie materace będą wyobrażały jezdnię, której horyzont zamknie ustawiony w pionie kadłub samochodu. Wyprawa z Krakowa do Warszawy w celu odbycia służbowego spotkania, chociaż początkowo nie zapowiada się szczególnie frapująco, dla dziennikarza portalu internetowego „Światpol” okazuje się nie mniej zaskakująca niż to, co Udajowi i Kusajowi w poprzedniej powieści oferowały naddnieprzańskie bezdroża.

W Siódemce Polska przyrośnięta do kręgosłupa E7 jest tak samo dzika, chaotyczna i bezkształtna jak Ukraina. Poraża genetyczną wprost antyestetyką, przydrożną szpetotą spod znaku kostki polbrukowej i wszelkiej maści billboardów, transparentów oraz banerów mocowanych na wiaduktach, płotach i kanciastych bryłach budynków. Dzięki architektonicznemu bezhołowiu te lokalne cudeńka urastają do rangi „siedmiu cudów Siódemki”. W tej kategorii mieszczą się zarówno mural z Janem III Sobieskim przypominający o wiedeńskiej wiktorii, tkanka miejska Jędrzejowa, udająca zamczysko Restauracja Rycerska i witający podróżnych na wjeździe do Warszawy Hotel Lordzisko. Co oczywiste, tereny znaczone żółto-czerwonymi szyldami, architektonicznym kiczem i śladami wielkopańskich aspiracji w postaci betonowych klocków z doklejonymi kolumnami zamieszkują potomkowie dawnych Sarmatów. Zatroskani o kraj, desperacko próbują uwolnić się od kompleksów i marzą, by wreszcie powstać z kolan i zrealizować mocarstwowe aspiracje.

Brzyk podąża za literą Szczerkowej opowieści, umiejętnie przepisanej na scenę przez Michała Kmiecika, chociaż niektóre sceny niepotrzebnie się dłużą (na przykład polityczna dysputa lokalnych ekspertów w jędrzejowskim barze). Narracja utkana z epizodów meandruje między kolejnymi przystankami w podróży głównego bohatera, granego przez Edytę Ostojak. Bar Sarmacja, gdzie można dostać żurek, flaki i bigos – sztandarowe frykasy polskiej kuchni, Restauracja Rycerska w Książu Wielkim, jędrzejowski rynek, stacja paliw „Orlen” czy blokowisko w Radomiu stają się okazją do społecznych i kulturowych obserwacji. „Pisująca w internetach” dziennikarka Żmejowicz spotyka na swej drodze przeróżne osobliwości tworzące przekrój społeczeństwa: produkującego „wiedźmińskie eliksiry” wielbiciela prozy Sapkowskiego, rozśpiewanych uczestników pielgrzymki na Jasną Górę, wścibskiego gospodarza z sąsiedztwa, aspirującego do roli szlachty zagrodowej powiatowego biznesmena Łycora (świetna rola Zbigniewa Leraczyka), wychowanego na polskich mitach litewskiego turystę, lokalnych prawicowych patriotów czy algierskiego sprzedawcę kebabów w Jędrzejowie. Wszyscy oni pojawiają się znienacka, niczym mary wyłażą z przydrożnych rowów i krzaków, i mieszają się z duchami husarzy w pozycjach bojowych.

I nic w tym dziwnego. Podróż odbywa się przecież w szczególnym dniu, nie tylko dlatego, że policja przeprowadza wówczas akcję Znicz. Wszystkich Świętych – jak zauważy bohaterka, mijając cmentarz Rakowicki – to najpiękniejsze polskie święto, mocno zakorzenione w polskiej rzeczywistości i idealnie wpisujące się w nadchodzący czas mroku. Nie szokują więc żołnierze z białymi orłami na sztandarach, przebiegający przez scenę, gdy bohaterka próbuje uporać się z duchem tragicznie zmarłego motocyklisty. Nie dziwią powracający spod Moskwy Napoleońscy legioniści, którzy nie mogą pojąć, dlaczego Polacy akurat to miejsce wybrali na swoją ojczyznę. Tę menażerię typów dopełniają współcześni wiedźmini – zombie wydostający się spod gruzów zbombardowanego Radomia. Poza żołnierzami wyklętymi to jedne z liczniej zasiedlających tę przestrzeń symboliczną fantazmatów.

Tak jak mieszają się bohaterowie, pochodzący z różnych porządków i czasów, tak demokratycznie splatają się w tej opowieści komentarze dotyczące polityki, opinie, mity, lęki, obsesje, fantazje i narkotykowe wizje. Wszak Żmejowicz stale wspiera się dopalaczami pozostawionymi przez przygodnego pasażera na przednim siedzeniu vectry, co nie pozostaje bez wpływu na przebieg narracji i kształt fabuły. W karykaturalnej deformacji Polska okazuje się raczej „smutną planetą”, której mieszkańcy co weekend przy wódce ratują świat, marząc o świetlanej przyszłości. Nie przycinają krzaków, bo „to debilna robota”, zwłaszcza że mają ważniejsze sprawy na głowie, jak choćby wydobycie się z poczucia niższości, w które wepchnęły Polaków światowe mocarstwa. Przekonani o własnej wyjątkowości, wierzą w światowe spiski. A jako balsam na kompleksy opowiadają anegdoty o Hitlerze, który rzekomo uważał ich przodków za najinteligentniejszy naród w Europie. Upokarzani przez siebie i innych, w równym stopniu kochają się, nienawidzą i wstydzą siebie nawzajem. Codzienny trud oznacza zmagania zarówno z panującym chaosem, jak i z historią, która w końcu puka do drzwi, gdy okazuje się, że Putin jednak zaatakował z Kaliningradu, zajmując Gołdap, Suwałki i Braniewo. Chcieliby być potomkami skrzydlatych husarzów, a w przeważającej części wywodzą się od zahukanych chłopów. „Cała Polska jest Radomiem, tylko sama przed sobą się do tego nie przyznaje” – powie w którymś momencie bohaterka.

Diagnoza Polski prowincjonalnej, zarówno Szczerka, jak i Brzyka, jest jednoznaczna i niezbyt zaskakująca. Obszar wzdłuż krajowej siódemki to dzika kraina, w której budzą się upiory. Chora na bylejakość – jest kwintesencją całego kraju. W nim nieszczególnie lubi się sąsiadów, za to chętnie deklamuje się frazy o tym, jak pięknie się różnić. Kraj położony pomiędzy Wschodem i Zachodem przyzwyczaja obywateli do statusu bycia nie do końca. Ci zaś z uporem maniaka aspirują do życia w czymś, co sami definiują jako normalne państwo. Po zmianie politycznej warty spektakl wydaje się szczególnie aktualny. Przywołuje refleksje nie tylko na temat skutków transformacji, ale również dotyczące polskiej tożsamości, budujących ją narracji, mitów i symboli, tak chętnie eksploatowanych ostatnio na politycznej scenie.

W sosnowieckim spektaklu zrezygnowano z zamykającego powieść epizodu u księcia Bajaja. W zamian oglądamy bombardowanie Radomia. Na zgliszczach, z których wystają husarskie skrzydła, flagi i samotne krzyże żołnierzy wyklętych przykryte warstwą foliowych toreb, pojawiają się ratownicy. Chwilę przeczesują teren, jednak żaden z nich nie zamierza uporządkować wysypiska.

 

doktor nauk humanistycznych w Zakładzie Teatru i Dramatu Instytutu Nauk o Kulturze UŚ, redaktorka „Opcji”.