6/2016
Natalia Worożbyt

fot. Kateryna Hornostaj

Muzyczna pauza

 

 

Gamardżoba, genacwale. Pozdrowienia ze słonecznej, gościnnej Gruzji. Kłamię, wczoraj przyleciałam do oschłych, powściągliwych Niemiec, ale moja dusza, myśli i żołądek pozostały tam, niedaleko góry Kazbek, a część wątroby w Tbilisi. Każdy człowiek radziecki był w Gruzji, nawet jeśli nie osobiście, to chociaż dzięki filmom Gieorgija Daneliji. Każdy człowiek radziecki pił gruzińskie wino i Bordżomi.

Studiowałam i mieszkałam w Moskwie, kiedy pewnego dnia Rosja uznała Gruzję za wroga Federacji Rosyjskiej i przeprowadziła operację zagarnięcia jej terytorium. Wtedy wzdychaliśmy, że nic nie jest takie jednoznaczne, teraz wstyd nam za te westchnienia… Głównym problemem dla moskwian było to, że zostali bez gruzińskiego wina i Bordżomi. Z Ukrainy te produkty nigdy nie zniknęły.

Sytuacja z ostatnich lat umocniła przyjaźń dwóch narodów, wielu Gruzinów walczy po stronie Ukrainy na Wschodzie. Kiedy zbierałam materiały do filmu fabularnego o lotnisku donieckim, poznałam pułkownika armii gruzińskiej o imieniu Dodo. Jest to kobieta po sześćdziesiątce. W czasie wojny gruzińskiej walczyła na równi z mężczyznami, była dowódcą, była ranna, a potem aresztowana przez władze gruzińskie. Wygląda jak królowa i zachowuje się jak królowa, ale nie może żyć bez wojny. Ciągnie ją na Ukrainę, potrzebne jest jej towarzystwo wojskowych, rozmowy o wojnie i wrogu. Wydaje się jej, że najlepiej ze wszystkich wie, jak walczyć i poucza, poucza, poucza… U wielu zmobilizowanych żołnierzy ukraińskich obserwuję podobne symptomy. Na wojnie wszystko jest jasne, nie to, co podczas pokoju.

W Gruzji byłam w sprawach całkowicie pokojowych. Zaproszono mnie jako dramaturga do bardzo ciekawego projektu, który zainicjowała brytyjska firma Dash Arts. Anglicy zebrali zespół z przestrzeni postradzieckiej: kompozytora, reżysera, dramaturga, plastyka i jedenastu muzyków, których historie miały stać się podstawą dla przedstawienia-koncertu. Wszyscy muzycy mają wyższe wykształcenie, ale szukając wolności, zaczęli zajmować się alternatywą. Przeprowadzając z nimi wywiady, słyszałam nieprawdopodobne historie o miłości, egoizmie i obsesji, ale nie słyszałam niczego o historii ich krajów i republik. Tylko biografia gruzińskiego saksofonisty była mocno powiązana z wydarzeniami politycznymi w Gruzji. Reszta muzyków jakby przez cały ten czas przebywała na jakiejś czarodziejskiej górze. Dwanaście osobowości, włączając kompozytora, dwanaście talentów pozbawiło mnie snu i spokoju na dziesięć dni, i jestem im ogromnie wdzięczna za to doświadczenie.

Zawsze się tak dzieje, że w dowolnym zespole, zebranym z przestrzeni postradzieckiej, większość uczestników jest Rosjanami. Dlatego też przy naszym stole cały czas wybrzmiewały rosyjskie piosenki ludowe w wykonaniu wspaniałych muzyków. Obserwowałam Gruzinów, którzy się życzliwie uśmiechali, ale nie podśpiewywali. Było mi wstyd i wydawało mi się niedorzeczne śpiewać pieśni okupantów. W milczeniu piłam gruzińskie wino, myślałam o relacjach Ukraina – Rosja i nie wierzyłam, że kiedyś my będziemy mogli spokojnie słuchać tych pieśni przy naszych stołach.

Taksówkarz Gocza, który wiózł mnie na lotnisko, powiedział, że do Gruzji zaczęło przyjeżdżać wielu moskwian. Długo nie przyjeżdżali, a teraz przyjeżdżają. – Szybko się zapomina, co? – odpowiedziałam. Zaśmiał się niewesoło.

Przez dziesięć dni w ogóle nie dotykaliśmy polityki, no, prawie. Kilka razy padły deklaracje, że muzyka jest ponad wszystkim i ponad polityką też, i prawie w to uwierzyłam, pozwalając sobie na muzyczną pauzę w swoim życiu.

Do Niemiec, do miasta Magdeburg przyjechałam na własną premierę. Kierowniczka artystyczna teatru odważyła się na bardzo śmiałą rzecz – festiwal teatralny poświęcony kulturze ukraińskiej. Zaprosiła trzech młodych reżyserów ukraińskich do wystawienia trzech sztuk współczesnych dramaturgów ukraińskich, do tego zaprosiła kilka zespołów muzycznych i zaplanowała czytanie pięciu współczesnych sztuk ukraińskich. Wczoraj odbyło się otwarcie i z boku przyglądałam się prezentacji ukraińskiej kultury teatralnej za granicą. Byłam uradowana i przyjemnie zadziwiona. Wszystko mi się podobało, mimo że zawsze jestem krytycznie nastawiona do teatru ukraińskiego. Naprawdę było super. Wieczór zakończyło wystąpienie zespołu-kabaretu Dachdoters. Sześć młodych dziewczyn, które regularnie występowały na Majdanie podczas rewolucji, tym razem porwało publiczność w Magdeburgu. Widz gwizdał, tupał, krzyczał z zachwytu. A ja myślałam o tym, że ten zespół, który występuje po całym świecie, robi teraz dla Ukrainy więcej niż wszystkie ukraińskie teatry akademickie razem wzięte. Przekazuje nerw i stan duszy, śpiewa współczesną poezję ukraińską, ironizuje, płacze i „wiedźmuje”, poprzez swoją muzykę opowiada i wyjaśnia współczesną historię swego narodu.

I pomyślałam, że muzyka stworzona przez ludzi nie może być ponad ludźmi. Moja muzyczna pauza dobiegła końca, wracam do domu.

 

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun

ukraińska dramatopisarka, autorka Dzienników Majdanu (2014).