7/2016

W nowej Europie

Mewa Yany Ross portretuje bohaterów, którzy są już nie tyle inteligentami, co przedstawicielami europejskiej klasy średniej. Nowy status spowodował zmianę systemu wartości.

Obrazek ilustrujący tekst W nowej Europie

fot. Grimur Bjarnson

Na tegorocznym „Kontakcie” Yana Ross zaprezentowała Mewę Czechowa, którą przygotowała, pracując w Islandii, z aktorami Reykjavik City Theatre. Ross sporo reżyseruje w Wilnie, ale podobnie jak jej sławni litewscy koledzy pracuje też na europejskich scenach, przede wszystkim w Polsce i Skandynawii. W Helsinkach inscenizowała Eurydykę Sarah Ruhl (2013), w szwedzkiej Uppsali Wujaszka Wanię (2014), u nas Koncert życzeń Franza Xavera Kroetza (2015) z Danutą Stenką i Jezioro Michaiła Durnienkowa (2016). Wystawia więc klasykę (obok Czechowa także Szekspira, Ibsena, Bułhakowa, Schnitzlera) i dramaty współczesne, choć te ostatnie zdecydowanie przeważają.

Wybór Mewy sprawił, że Ross weszła w dialog z Oskarasem Koršunovasem, który na poprzednim „Kontakcie” zaprezentował ten sam dramat, wystawiony w jego własnym teatrze. Ta mimowolna konfrontacja ujawniła różnice między obojgiem artystów, bo trudno o przedstawienia bardziej odległe od siebie, stawiające sobie inne cele. Spotkanie pasjonujące także dlatego, że i Koršunovas, i Ross zdobyli swoimi spektaklami tę samą festiwalową nagrodę: za reżyserię. Mamy więc do czynienia z dużymi i słusznie docenionymi umiejętnościami, ale – z innymi osobowościami i strategiami twórczymi.

Ciekawe jest, że obie Mewy są tak różne, mimo że oboje reżyserzy przenieśli dramat we współczesne realia. Nie jest to bowiem konfrontacja tradycjonalisty Filsztyńskiego i progresywnej reżyserki, tylko artystów grających Czechowa w dzisiejszych kostiumach. Koršunovas skondensował dramat, rozgrywając go w nerwowym, zmiennym tempie, niewiele jednak autorowi skreślając i niczego nie dopisując. Jego aktorzy, wydobywając silne emocje, stworzyli wyraziste, na wskroś współczesne i fascynujące postaci. Oglądaliśmy Arkadinę na kolanach walczącą o Trigorina, Ninę uwodzącą go w szortach i na szpilkach, impetycznego Konstantego, który z uporem walczy o jakość własnego głosu, i ćwiczącego jogę Dorna, który podróżuje po świecie i zdobywa kolejne kobiety, ale nie jest w tym ani trochę tandetny. Rasa Samuolytė zagrała Maszę, bez wzajemności zakochaną w Konstantym, tak jak on w Ninie, wydobywając dramat tej postaci i bodaj po raz pierwszy czyniąc tę bohaterkę równorzędną partnerką walczącej ze sobą czwórki artystów: dwóch pisarzy i dwóch aktorek.

Ross przepisała dramat, nasycając go islandzkimi i dzisiejszymi realiami, jednak nie tylko na tych zmianach polega efekt, który uzyskała na scenie. Szokująca jest przede wszystkim interpretacja dramatu Czechowa, w którym, niejako programowo, nie ma żadnej ciekawej postaci, o osobowościach nie wspominając. Islandzcy aktorzy pokazują na scenie ludzi absolutnie przeciętnych, bez znaków szczególnych, choć doskonale wtopionych w dzisiejszą europejską rzeczywistość. Uprawiają oni co prawda misyjne zawody aktorki, lekarza czy pisarza, ale misja ta jakby wyparowała. Od postaci pospolitych, jak Símon (Siemion Miedwiedienko) czy jego żona María (Masza), różni ich wykształcenie i snobizm, któremu ulegają. To wykształcenie nie przekłada się już jednak na wrażliwość emocjonalną, tworzącą silną aurę i decydującą o wyjątkowości postaci. To ludzie płascy, przewidywalni.

Reżyserka akcentuje w dodatku ich całkowitą obojętność na los innych. Pokazuje dojmujący egoizm klasy średniej, który razi tym bardziej, że jej sceniczni przedstawiciele nie reprezentują sobą specjalnej wartości, co zawsze jest okolicznością łagodzącą. Widać to zwłaszcza podczas przyjęcia weselnego Símona i Maríi, podczas którego w islandzkiej Mewie rozgrywa się akt trzeci dramatu, kiedy to nikt właściwie nie poświęca uwagi nowożeńcom, ale i przedtem, kiedy Símon ogłasza swoje oświadczyny. Nie pada żadna riposta, co w towarzystwie, jakie portretował Czechow, byłoby jednak nie do pomyślenia. Samo przyjęcie jest tak typowe, jak to tylko możliwe. Przeciętni bohaterzy, banalne towarzyskie spotkanie. Momentami niebezpiecznie zniżające loty, kiedy dzisiejsza Arkadina mimowolnie pokazuje na czym trzyma się jej związek z partnerem.

Romans Níny i współczesnego Trigorina rozkwita podczas wesela, właściwie na oczach wszystkich, co czyni rzecz jeszcze bardziej banalną. On sam jest drugorzędnym pisarzem, podchwytującym chodliwe w Europie tematy, choć mającym świadomość, że mówi wówczas nieswoim głosem, a jego domeną pozostaną opisy przyrody. Jak sam powiada, nie nadąża za ciągle zmieniającym się światem. Chyba jednak nie to jest przyczyną drugorzędności. To pisarz bez swojego tematu, bez istotnego przekazu, który motywowałby go do pracy. Kiedy mowa jest o tych, którzy umieli go znaleźć, padają nazwiska Michela Houellebecqa, Eleny Ferrante i Karla Knausgårda.

Írena (Arkadina) nie ma w sobie niczego, co stanowiłoby o jakiejkolwiek klasie. Kiedy radzi Maríi, żeby bardziej dbała o wygląd, daje dowód, że nie rozumie jej dramatu (pokazuje to także, jakie zaufanie pokłada się teraz w cechach zewnętrznych; motyw, który uderza w wielu wypowiedziach). Írena nie rozumie innych nie dlatego, że nie ma po temu intelektualnych możliwości, bo te są całkiem spore. Skupiona na własnym życiu i karierze, nie ma w sobie emocjonalnego miejsca dla innych. Jej syn Konni wie o tym aż nadto dobrze, a ich kłótnie wynikają z tego powodu. Wyrzuca on matce granie w mydlanych operach, czemu ona zaprzecza. Być może to tylko złośliwość, jednak jest coś na rzeczy. Rynkowa oferta jest tu istotną sprawą, zapotrzebowanie na artystów, tak samo jak niegdyś, organizuje ich życie, tylko teraz zrobił się z tego cały przemysł. Nína z powodzeniem funkcjonuje w tym obiegu, jeżdżąc na castingi do Londynu. Írena, która bardziej liczy się w zawodzie, bywa na Wiener Festwochen, a jej partner odwiedza Berlin, bo napisał właśnie coś do wydanego tam, zbiorowego tomu. Życie kulturalne kipi, ale czy kultura ma dawną moc, czy może nas jeszcze zmienić? Czy wciąż kurcząca się sfera emocjonalna, będąca pochodną coraz szybszego tempa życia, ale i kierunku, jaki mu nadajemy, nie czyni nas kalekami? Írena ma na utrzymaniu starszego brata i syna, który chce zostać artystą. Daje jednak na to niewiele i narzeka, przekonana, jak wszyscy wokół, że rodzice pozbywają się dorosłych dzieci, wyrzucając je z gniazda, i na tym kończą się ich zobowiązania. A brat chyba jakoś sobie poradzi.

Islandzki Konstanty urządza nad jeziorem przedstawienie, do którego używa hełmów i gogli, w celu mierzenia reakcji mózgów jego widzów. Protestuje w ten sposób wobec przestarzałych form wyrazu. Konni określa je wciąż tak samo jak autor Mewy: „Kiedy kurtyna idzie w górę i przy wieczornym świetle, w pokoju z trzema ścianami te wielkie talenty, ci kapłani świętej sztuki usiłują pokazać, w jaki sposób ludzie jedzą, piją, chodzą, kochają, noszą marynarki, kiedy z banalnych obrazów i zdań aktorzy starają się wyłowić morał, i to morał płyciutki, łatwostrawny, przydatny na co dzień, kiedy w tysiącznych wariantach pakują mi do głowy wciąż to samo, to samo, to samo – wtedy muszę przeprosić wszystkich i uciekam […]”. Potem jednak, kiedy zrozumie, że jako artysta apeluje nie tyle do mózgów, co do wrażliwości, stopniowo zmieni zdanie.

Dorí, który był niegdyś bożyszczem całej okolicy, a i dziś pozostaje tam najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, wplątany jest w romans z Pálíną, która wypowiada zarazem kwestie Szamrajewa i jego żony (rodziców Maszy), jest też charakterologicznym połączeniem obu postaci. W ten sposób znika dawny oponent Arkadiny, bo Pálína kłóci się już tylko z Dorím i własnym zięciem. Traktowany dość obcesowo lekarz odgania się od niej jak od muchy. Po dwóch latach przywozi z Tajlandii nową partnerkę, co daje Ross okazję do pokazania niechęci Europejczyków wobec Azjatów. Lekarz, obok Konniego, to nadal, mimo wszystko, najbardziej interesujący ludzie na scenie. Jednak i oni nie mają już w sobie żadnej tajemnicy.

To nie postaci Koršunovasa, wyrywającego prawdę z głębi ich jestestwa, rozgrywającego dramat Czechowa w niezwykle wysokiej temperaturze. Dramat inteligentów, którym przyświecały wielkie cele, poddane następnie próbie życia. Ludzi, którzy nawet upadając, wydawali się ciekawsi od innych, bo walczyli o to, by więcej przeżyć i zrozumieć.

Bohaterzy Ross nie poczuwają się już do tej tradycji. W tym sensie nie są już inteligentami, którzy mieliby w związku z tym jakieś wyższe cele, świadomość tragizmu sytuacji, w jakiej się znajdują, czy choćby ambicje zrozumienia lub przeżycia czegoś wyjątkowego. To już przedstawiciele klasy średniej.

Różnica zdawałoby się niewielka, ale w istocie kolosalna. Dawni inteligenci mniej się teraz różnią od innych warstw społecznych, tak jak wszyscy są częścią demokratycznego świata. Nie mają już żadnej misji, stali się raczej trybami dobrze zorganizowanej społecznej machiny, i to europejskiej, bo narodowe zakorzenienie straciło dawne znaczenie. Nie muszą tak się szarpać jak kiedyś, udowadniać, że są potrzebni, a przecież czegoś istotnego w ich egzystencji brakuje.

Ross rozgrywa swoją Mewę powoli, wręcz roztapia ją w nijakości przedstawianego świata. Nikt tu się nadmiernie niczym nie przejmuje, nikt w nic nie wierzy, o nic istotnego nie walczy. Może tylko Konni przeżywa ostatnią wizytę ukochanej, w której obok dawnej Níny, padającej na polanej wodą scenie jak martwy ptak, pojawia się starsza, zaniedbana kobieta.

 

Teatr Miejski w Reykjaviku
Mewa Antoniego Czechowa
reżyseria Yana Ross
premiera 16 października 2015
pokaz 27 maja 2016

w ramach XXIII Międzynarodowego Festiwalu
Teatralnego „Kontakt” w Toruniu

krytyk teatralna, w latach 2009-2020 zastępczyni redaktora naczelnego „Teatru”. Szefowa Teatru Telewizji od VI 2020 do IV 2021.