7/2016

Upiór w kukiełce

Annę Retoruk Białoszewski interesuje przede wszystkim jako człowiek – tajemniczy pięknoduch, tworzący w swym małym mieszkanku własny mikrokosmos.

Obrazek ilustrujący tekst Upiór w kukiełce

fot. Bartek Warzecha

Teatr Lalki i Aktora „Kubuś” od lat jest rozpoznawalny w Kielcach jako teatr dla młodszego odbiorcy. Nie zmienia to jednak faktu, iż od pewnego czasu narasta w nim tendencja do wystawiania sztuk adresowanych do widza starszego. W 2015 roku świętokrzyska scena wystawiła Sklepy cynamonowe w reżyserii Roberta Drobniucha. Inspirowana prozą Schulzowską sztuka, będąca efektem współpracy pomiędzy polską ekipą teatralną a tureckim artystą, Cengizem Özekiem, eteryczna, tajemnicza, rozegrana w konwencji teatru cieni, okazała się sukcesem i spotkała się z przychylnym odbiorem. Nową premierę teatru, Dziady po Białoszewskim, wyreżyserowała, w ramach projektu dla debiutantów, Anna Retoruk. Jest ona również autorką scenariusza, pisanego na podstawie poezji Białoszewskiego oraz Chamowa, czyli jego dziennika. Całość, jak się okazuje, powtarza sukces Sklepów. Po raz drugi efektem jest interesująca, bardzo introwertyczna w nastroju sztuka.

Wybór takich, a nie innych bohaterów przedstawień (lub w ogóle – wystawienie kolejnej sztuki poświęconej pisarzowi) mógłby świadczyć o pewnej konsekwencji w kreowaniu repertuaru. Nietrudno bowiem zauważyć, iż między dwoma spektaklami istnieje wyraźna nić pokrewieństwa. Obaj autorzy, których dorobek i życie zainspirowały spektakle, współtworzyli awangardę literacką swoich czasów jako artystyczni prekursorzy. Obaj kreowali w swojej twórczości oryginalne, niepodobne do niczego innego, światy. Oprócz podobieństw w kwestii ścieżki twórczej, zarówno autor Sklepów cynamonowych, jak i Białoszewski byli ludźmi żyjącymi na marginesie aktualnego życia społecznego. Dwóch neurotyków, którzy swoje „odstępstwo od normy” dodatkowo potęgowali na kartach swojej twórczości. Białoszewski, jako pisarz wszechstronny (parał się przecież zarówno poezją, jak i prozą, literaturą pamiętnikarską, dramatem, a także awangardową kinematografią i teatrem w końcu), znajdował swój azyl w wytrwałym, kontemplacyjnym przeżuwaniu materii słownej. Jego perfekcjonizm lingwistyczny wydaje się po części konsekwencją wyboru drogi „wyrzutka”, który do dyspozycji ma już tylko zamknięte grono równie uduchowionych znajomych i obsesyjną pracę literacką. Zarzucana mu hermetyczność jest jednak zarzutem zbyt daleko idącym i cokolwiek nieuczciwym. Obiektem zainteresowania Białoszewskiego były rzeczy i sprawy życia codziennego: banalne wyjście do sklepu, jarmarczna karuzela, piec, jednakże właśnie jego wyobraźnia, jego skupienie na materii literackiej, skłonność do eksperymentów pozwalały spojrzeć na banał w sposób nieomal mistyczny. Dlatego właśnie w matkach Polkach mógł dostrzec Madonny, a osławiona „szara naga jama” po odebranym piecu mogła stać się obiektem niemal buddyjskiej medytacji.

Białoszewski był nie tylko osobowością literacką, ale i (może nawet w pierwszej kolejności) osobowością ludzką, co u pisarzy bynajmniej nie jest aż tak oczywiste. O owym drugim, nieco mniej znanym, obliczu autora pisał Tadeusz Sobolewski w książce-wspomnieniu Człowiek Miron: „Jak to było? Wbiegałem na trzecie piętro. Plac Dąbrowskiego 7, mieszkanie 13. Wbiegałem na trzecie piętro. Kartka z wiadomością, że otwarte, już czekała na klamce. Taki miał zwyczaj – wiele osób przechowuje do dziś te kartki. […] Leżał na kozetce, we wnęce, która kiedyś była sceną jego teatru. Był tak wtopiony w to wnętrze, że złodziej, który kiedyś tam się dostał, nie zauważył jego obecności. Nad kozetką wisiała cerkiewna kadzielnica z wprawioną niebieską żaróweczką, dająca nocne, kolejowe światło. […] Jedną ręką mógł sięgnąć do adaptera pod ścianą, drugą do butelki po mleku, napełnionej wodą, w której gasił niedopałki. Bruliony i długopisy leżały przy łóżku. I szła muzyka, Palestrina, Mozart, Bach”. Książka Sobolewskiego nie jest wymieniana wśród bezpośrednich inspiracji Anny Retoruk, bez wątpienia jednak również i ją Białoszewski interesuje właśnie jako człowiek – tajemniczy pięknoduch, tworzący w swym małym mieszkanku własny mikrokosmos.

Spektakl rozpoczyna się w sposób bardzo stonowany i minimalistyczny. Aktorzy (Jolanta Kęćko, Zdzisław Reczyński i Michał Przybyszewski), niczym rozbudzeni ze snu, snują się niespiesznie po niewielkiej scenie. Przenoszą rzeczy z miejsca na miejsce, ustawiają je, oglądają obrazy. Mieszkanie Mirona (bo tam właśnie umiejscowiona jest akcja sztuki), pomimo swojej mikroskopijności, okazuje się prawdziwym magazynem pamiątek z życia poety. W pewnym momencie spokój aktorów, pochłoniętych przeglądaniem starych fotografii, przerywa puszczony z taśmy, autentyczny głos Mirona. Tuż po nim rozlega się złowieszcza deklamacja z początku drugiej części Dziadów Adama Mickiewicza. Wbrew temu, czego moglibyśmy się spodziewać, jest to jedyne aż tak bezpośrednie nawiązanie do romantycznego klasyka. Zaraz później aktorów ogarnia jakby narkotyczny, transowy taniec. Blat stołu obraca się, symbolizując podróż w czasie, w przeszłość.

W centrum zainteresowania Retoruk pozostaje Białoszewski. Jego „dziady” okazują się dosłownym wywołaniem jego zmory. Dwudziestowieczny poeta jest tu zabłąkanym duchem, któremu wręcz udaje się kolejno opętać każdego z aktorów. Ducha reprezentuje zesłana z zaświatów maska z wizerunkiem poety. I nie tylko aktorzy okazują się medium. Białoszewski bowiem przemawia nie tylko poprzez nich, ale i – przede wszystkim – przez swoją poezję. Tym sposobem powstaje specyficzny niby-monodram na kilku wykonawców, z pogranicza literackiej deklamacji i teatru w sensie ścisłym. Całość jest przede wszystkim teatrem aktorskim, ale nie zmienia to faktu, że „Kubuś” i tym razem nie zrywa w pełni z rozpoznawalną dla siebie konwencją lalkarską. „Wcielenie” się w Mirona przez kolejnych aktorów symbolizuje przejęcie maski. Nie jest ona jednak zakładana, a jedynie trzymana tuż przy twarzy. Duch i medium mogą się ze sobą połączyć, ale nie do końca, tak samo jak dorobek twórcy, który nam współczesnym pozostał, nie jest tym samym, co on sam.

Seans ma fragmentaryczną, prawie migawkową, strukturę. Składa się na niego adaptacja serii ustępów wyciągniętych po części z dziennika, po części z samych wierszy. Z pozoru nie jest to nic nadzwyczajnego. Miron nie może skupić się na muzyce Mozarta, ponieważ hałaśliwi sąsiedzi urządzają huczne urodziny. Miron wyczekuje w kolejce i znosi wciskających się przed niego ludzi. Miron podgląda mieszkańców przeciwległego bloku. Miron błądzi po klatce schodowej. Owe zwyczajne w swoim charakterze epizody ostro kontrastują z wystrojem mieszkania, w którym „dzieje się” akcja sztuki. Ów ekstrawagancko wystrojony pokoik stanowi jednocześnie azyl przed napierającą z zewnątrz rzeczywistością, ale jest i więzieniem, formą ostatecznej izolacji, alienacji od reszty świata. Klaustrofobiczna (i coraz bardziej ciasna – ściany mieszkania w pewnym momencie przybliżają się do siebie) atmosfera.

Białoszewski w wizji Retoruk jest z jednej strony człowiekiem niezdolnym do życia społecznego, a z drugiej – wyraźnie za owym życiem tęskniącym.

Szczególnie dobrze, w moim przekonaniu, uwydatnia się to w scenie mniej więcej w środkowej części sztuki. Poeta, jako improwizowana kukła (maska „ubrana” w starą koszulę nocną i animowana przez całą trójkę aktorów), kierowany na wpół voyeuryzmem, siada przed oknem i przypatruje się życiu mieszkańców przeciwległego blokowiska. Ten jednocześnie zabawny i smutny moment ukazuje pisarza w chwili nostalgicznego rozczarowania otoczeniem, z którym mimo wszystko, na swój nieporadny sposób, stara się nawiązać kontakt. Również i sami bliźni bohatera wywołują w nim ambiwalentne odczucia. Mogą być drażniący, czasami infantylni bądź po prostu głupi, nie można im jednak odmówić pasji życia, której Białoszewskiemu jakby brakowało.

Tak samo jak początek, również i zakończenie spektaklu odbywa się „po cichu”. Na skąpanej w niebieskim świetle scenie aktorzy ustawiają z krzeseł prowizoryczną „scenkę na scenie”, na której maleńka kukiełka, podobizna Białoszewskiego, spotyka figurkę Matki Bożej oraz Jezusa Frasobliwego. Zetknięcie się z Absolutem nie prowadzi tutaj do zrozumienia zagadnień świata, nie daje nawet poczucia spokoju. Miron w obliczu Boga po prostu truchleje i próbuje uciec. Jego życie wieńczy poczucie niepewności i lęku.

W tym miejscu warto na moment oddać głos Sobolewskiemu, który w Człowieku Mironie pisał: „Kiedy umiera zakonnik, mówi się, że »odszedł do Boga«. Miron odszedł do literatury, która jest żywa, jak niestarzejący się portret Doriana Graya. Poświęcił się literaturze w takim stopniu, że badanie jego »życia« niezależnie od »twórczości« wydaje się bezprzedmiotowe. Trzeba zajmować się tym Mironem, który jest, a nie tym, którego nie ma”. Nie jest to spektakl, który w istotny sposób reinterpretuje dorobek Białoszewskiego. Na pewno jednak Białoszewskim jako człowiekiem zajmuje się z interesującym skutkiem. Pomijając pewną swoją zachowawczość, skutecznie unika tego, co mogłoby mu najbardziej zagrażać, to znaczy przerostu formy nad treścią, stania się spektaklem-laurką. Dziady po Białoszewskim pozostają przedstawieniem atrakcyjnym wizualnie, przemyślanym i wciągającym.

 

Teatr Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach
Dziady po Białoszewskim wg Chamowa i poezji Mirona Białoszewskiego
scenariusz i reżyseria Anna Retoruk
scenografia Justyna Banasiak
światło Magdalena Grunwald
muzyka Paweł Sowa
ruch sceniczny Karolina Garbacik
wizualizacje Michał Matoszko
premiera 14 listopada 2015