7/2016

KONFORMIZM // PYCHA // UZALEŻNIENIE

Debata o dzisiejszej sytuacji kultury, zainicjowana w nowej siedzibie Nowego Teatru, była co prawda chórem wielu głosów, jednak bardzo jednostronnych. Oponentów po prostu nie zaproszono.

Obrazek ilustrujący tekst KONFORMIZM // PYCHA // UZALEŻNIENIE

1.

W ramach imprez towarzyszących otwarciu Międzynarodowego Centrum Kultury Nowy Teatr w Warszawie, 23 kwietnia zorganizowano debatę pod hasłem „ULEGŁOŚĆ // WŚCIEKŁOŚĆ // WOLNOŚĆ”. Tytułem wprowadzenia opublikowano kilka tez (in extenso można je przeczytać w Internecie), świadczących o dość jednostronnym widzeniu świata albo o „stanie szoku” (jak brzmiała trafna skądinąd autodiagnoza). Sformułowania zawarte w tych wywodach oraz lista dyskutantów uzasadniały obawy, że debata będzie chórem głosów wprawdzie wielu, ale o podobnej skali i barwie, osłabiając nadzieję na wypowiedzi nieco mniej przewidywalne niż lament nad (u)traconą w efekcie wyborów 2015 wolnością (zob. teza o niebezpieczeństwie autocenzury: „Jak nie pozwolić na to, by po ponad 25 latach rozwijania wolnej debaty w sztuce, stworzenia polityczności nowych tematów nie wrócić do taniego puszczania oka do widza?”) oraz przestroga przed totalitaryzmem (zob. teza o potrzebie solidarności artystów, która byłaby w stanie „temperować arogancję władzy i jej nacjonalistyczne zapędy”). Cel z góry został jasno określony („tworzenie alternatywy dla obecnej huśtawki prawo – centrum”), dlatego wytknięto postawy uznawane za „prawicowe” („Czy artysta może być prawicowy? Co sądzić o wypowiedziach Houellebecqa, który będąc jednym z najbardziej przenikliwych krytyków obecnej sytuacji i systemu, udziela niebywale konserwatywnych wypowiedzi prasie? Jak traktować oświadczenie Alvisa Hermanisa, że jest przeciwny przyjmowaniu uchodźców? Czy takiego artystę powinno się bojkotować?”).

2.

Wysłuchałam pierwszej z dwóch części wystąpień, w tym Krzysztofa Warlikowskiego, Małgorzaty Szczęśniak, Joanny Mytkowskiej, Wajdiego Mouawada, Christiana Longchampa, Pawła Potoroczyna, Jean-Yves’a Potela, Paula Dujardina, Marii Poprzęckiej, Andy Rottenberg, Jeana Michela Bruyère’a, Vincenta Baudrillera, Aleksandra Smolara, a także prowadzących debatę Beaty Stasińskiej i Maksa Cegielskiego oraz zarejestrowanych głosów Árpáda Schillinga, Romea Castellucciego i Matthiasa Lilienthala (odpytującym był Piotr Gruszczyński).

„Okropny wiraż” – w takim miejscu, zdaniem Warlikowskiego, znalazła się Polska. Bez wątpienia to porównanie doskonale oddaje zarówno stan świadomości, jak i emocje większości dyskutantów. Stasińska wieszczyła wzrost nacisków ze strony państwowego mecenasa i nawoływała do ratowania substancji. Mytkowska, w trosce o szefów instytucji finansowanych ze środków publicznych, rozważała metody oporu oraz możliwe i akceptowalne modi vivendi. Anda Rottenberg wskazywała na oznaki nadciągającego faszyzmu. „Wkulturwiony” (jak sam się określił) Potoroczyn, zdymisjonowany przez nowe władze eks-szef Instytutu Adama Mickiewicza (jedyny „sczyszczony” w gronie panelistów), przewidywał olbrzymią skalę czystek i manipulacji. Zauważając, że „każda władza ma ambicje kuratorskie”, zwrócił równocześnie uwagę, że „artyści i rządzący są do siebie podobni bardziej, niż chcieliby przyznać” – i była to jedyna nieco mniej jednostronna próba opisu stanu rzeczy.

Przekonanie, że znaleźliśmy się u progu opresji autorytaryzmu, w ogóle nie podlegało dyskusji, podzielali je także zagraniczni goście, wielokrotnie zresztą powołując się na świadectwa polskich kolegów. Wyrażano tylko nadzieję, że dzięki społecznemu i środowiskowemu oporowi w Polsce sprawy nie posuną się tak daleko jak na Węgrzech, gdzie, jak relacjonował Árpád Schilling, polityka kulturalna władz (tj. finansowanie tylko „kultury oficjalnej” i marginalizowanie – czyli pozbawianie dotacji – i tak wątłego obiegu „kultury niezależnej”) spotyka się z aprobatą lub brakiem reakcji społeczeństwa; Schilling skarżył się na brak solidarności artystów węgierskich, co bardzo ułatwia Viktorowi Orbánowi „rozgrywanie” środowiska.

3.

Kiedy Małgorzata Szczęśniak i Krzysztof Warlikowski z uzasadnioną dumą opowiadali o budowaniu swojego teatru, przypomnieli pierwsze wrażenia, jakie przed laty sprawiło na nich otoczenie dawnej zajezdni dla śmieciarek przy ulicy Madalińskiego. „To było okropnie brzydkie miejsce”; dziś – zauważyli – w okolicy powstało mnóstwo miłych kafejek. Słowem – kawałek Paryża w Warszawie. Dość to mieszczański program, co leciutko wytknął Jean Michel Bruyère: „Uważajcie, żeby wam czynsze nie wzrosły”. Bruyère zwrócił uwagę, że Nowy Teatr to już „stary teatr”, robiony przez „starych ludzi”. Rzecz jasna chodziło mu nie tyle o metrykę, co o zwrócenie uwagi, że nie jest to teatr młodzieżowej czy socjalnej rewolty, tylko teatr establishmentu – społecznego i artystycznego. Zresztą, by pociągnąć paryską metaforę, Warlikowski nigdy nie pracował w Saint-Denis, zawsze w sąsiedztwie Ogrodu Luksemburskiego. Okolica Madalińskiego być może niepiękna, ale to Mokotów, i czynsze już na długo przed zbudowaniem Nowego Teatru jedne z najwyższych. Bruyère, najwyraźniej rozumiejący ów warszawski paradoks, dla kontrastu przywołał obraz tych dzielnic Marsylii (gdzie pracuje), do których nie ma wstępu policja.

Utrata kontaktu z młodzieżą była dość istotnym wątkiem debaty; przeważały wyrazy zdumienia i rozgoryczenia tym faktem, nieliczne próby zrozumienia przyczyn zjawiska podejmowali francuscy paneliści. Maria Poprzęcka ze zgrozą przyznała się do bezradności wobec studentów, którzy – a zdarzyło się to po raz pierwszy w jej zawodowym życiu – okazali się „onymi” (!). Jej zdaniem podobnie musieli czuć się inteligenccy rodzice, których dzieci w latach czterdziestych i pięćdziesiątych zgłaszały akces do nowego porządku. Jean-Yves Potel stwierdził, że młodzi ludzie utracili zaufanie do wartości demokratycznych, sygnalizował problem islamizacji francuskiej młodzieży (nie wspominając słowem o rugowaniu chrześcijaństwa z kulturowej i etycznej przestrzeni Zachodu). Paul Dujardin winą (!) za konserwatywny zwrot młodych obarczył rodzinę; strach pomyśleć, na jaki los trzeba zatem skazać instytucję rodziny.

4.

Gdyby poważnie potraktować obraz wyłaniający się z kolejnych wypowiedzi, istotnie należałoby dojść do wniosku, że siedzimy w katakumbach, osaczeni przez totalitarną barbarię i fala represji jest kwestią czasu. Narzekania na niedostatek wolności wobec niekwestionowanej swobody wypowiedzi wygłaszanych w fantastycznej przestrzeni Nowego Teatru (budowanego wiele lat dzięki funduszom norweskim, krajów EOG, dotacjom z kasy miasta stołecznego Warszawy oraz środkom ministra kultury i dziedzictwa narodowego) u żadnego z panelistów nie wywołały dysonansu poznawczego. Rozziew pomiędzy przesłankami a wnioskami świetnie opisuje takie oto nieporozumienie: Beata Stasińska wyraziła przekonanie, że swoją niezależność Muzeum Sztuki Nowoczesnej zawdzięcza podległości wobec prezydenta miasta; Joanna Mytkowska musiała pośpieszyć z wyjaśnieniem, że jej instytucja jest finansowana przez MKiDN.

5.

Anda Rottenberg odrzuciła możliwość dialogu, skoro „tylko jedna strona chce rozmawiać, a po drugiej ryczą i za chwilę wyjmą kije bejsbolowe”. W wypowiedzi Małgorzaty Szczęśniak o tym, jak wielka rozmaitość firm z różnych zakątków Europy budowała Nowy Teatr, pojawił się przykład konsoli, która przyjechała „spod Gniezna czy jakiegoś Białegostoku”. Intencje zapewne były dobre, zabrzmiało słabo. Mam wrażenie, że niejeden raz dyskutanci nie słyszeli tonu własnych wypowiedzi. A ton, jak wiadomo, fait la chanson.

Być może nie ma faktów, są tylko interpretacje, jednak lekceważenie faktów czasem skutkuje utratą władzy. W debacie fakty były zastępowane emocjami na tyle często, że Aleksander Smolar czuł się w obowiązku zauważyć: w Polsce nie wydarzyło się nic ponad zmianę władzy z dotrzymaniem wszelkich reguł demokracji (jakkolwiek zmiana ta nie jest mu miła).

6.

Jedno ze słów w haśle debaty organizatorzy pożyczyli od Houellebecqa; wydaje się wszakże, że przeczytali Uległość nie dość uważnie. Refleksja Houellebecqa nie jest ani „lewicowa”, ani „prawicowa” (na margines spycham kwestię kompletnego pomieszania tych pojęć w dzisiejszym świecie). Uległość opowiada o zepsuciu i konformizmie klerków; o tym, jak z niechęci do niezbyt ofensywnego chrześcijaństwa wolą oddać się pod zarząd „miękkiego” (dla wybranych) islamu, wystawiając za to niewysoki rachunek: dobra pensja plus legalny seks z nastolatką; o tym, że można być subtelnym, przenikliwym i empatycznym badaczem Huysmansa i nie czuć się zobowiązanym do uczestnictwa w pochówku rodziców.

Czy to naprawdę dobry wybór: bez końca skarżyć się na zrewoltowany (z niezrozumiałych powodów) elektorat i tracić czas na rytualne pokrzykiwania o zamachu na demokrację? Może istotnie byłoby lepiej wrócić do języka poezji, jak sugerował Wajdi Mouawad? Z całą pewnością warto porzucić niczym nieuzasadniony ton wyższości i zamiast poddawać Houellebecqa weryfikacji na okoliczność prawicowego odchylenia, lepiej go czytać. Ze zrozumieniem.

krytyk teatralna, w latach 2002-2006 kierowała działem literackim Teatru Narodowego, pracuje w Muzeum Narodowym.