9/2016

Reżyser demonem

Prapremiera tekstu Schaeffera dotyka natury teatru, badając zależność między kreacją i prywatnością.

Obrazek ilustrujący tekst Reżyser demonem

fot. Bartek Warzecha

Egzorcyści dysponują całym wachlarzem środków w walce z demonami. Na szczęście Demon teatru stworzony przez Bogusława Schaeffera takich zabiegów nie wymaga – żadne rozmowy przeplatane z modlitwami nie są tutaj do niczego potrzebne. W warszawskim Ateneum oglądamy metateatralną opowieść o spotkaniu reżysera z aktorami podczas przygotowań do nowej premiery dramatu, którego treść i przesłanie nie do końca są jasne dla obsadzonych artystów. Jest ich czworo i jak zawsze każde z nich pragnie uszczknąć coś tylko dla siebie, by błysnąć, czymś zaskoczyć albo zyskać łatwy poklask. A nie jest to zadanie łatwe, tym bardziej że reżyser jawi się jako despota i człowiek bez skrupułów, dążący do wyznaczonego celu. W wirtuozowskiej interpretacji Krzysztofa Tyńca zyskuje on jeszcze dodatkowy wymiar w postaci połączenia elementów groteskowo-satyrycznych z tym, co powinno wynikać z poszukiwania przez aktora scenicznej prawdy postaci. W tej opowieści o aktorach i ich wspólnej pracy, dostarczającej zarówno radości, jak i cierpienia, zobaczymy między innymi to, co podczas prób może się zdarzyć na scenie i jak wpływa to na wzajemne relacje protagonistów. Spirala pomieszania jest tutaj podniesiona do kwadratu, bo tak naprawdę nie wiemy, czy to jeszcze próba, czy już spektakl. Czy reżyser reżyseruje, czy tylko gra reżyserowanie.

Niewątpliwym atutem tekstu Schaeffera, a także skromnej inscenizacji Andrzeja Domalika, jest to, że nie tylko ludzie teatru, ale i sami aktorzy znajdą w tym spektaklu coś dla siebie. Widz będzie z pewnością usatysfakcjonowany, jako że uwielbia podglądać to, co dzieje się po drugiej strony rampy, tak samo jak śledzić prywatne życie aktora. Zarówno teksty klasyczne dotykające tych obszarów (Demon teatru całkiem interesująco wchodzi w dialog na przykład z dramatem Dorsta Ja, Feuerbach granym na scenie Ateneum), jak i badanie w sposób bardziej laboratoryjny zależności wizerunkowych (Ewelina płacze w reżyserii Anny Karasińskiej w TR Warszawa) czy poszukiwania autonomii (Aktorzy żydowscy w reżyserii Anny Smolar w Teatrze Żydowskim) wywołują wszak podobne reakcje niczym nieposkromionego śmiechu. Publiczność z podobnym rozbawieniem reaguje, słuchając monologów Marii Maj czy Ryszarda Klugego, co manierycznych, niepozbawionych elementów manipulacji tyrad Krzysztofa Tyńca czy argumentacji Ewy Telegi. Różne konwencje i rodzaje zastosowanej estetyki dają podobny efekt: inteligentny śmiech z tego, co przynieść może obserwacja stolikowych rozważań interpretacyjnych, zakulisowych rozmów w bufecie czy, ogólniej rzecz ujmując, nieumiejętność oddzielenia teatru od życia. W ten sposób autor Kaczo po raz kolejny konfirmuje swoją niczym nieskrępowaną wyobraźnię, i jak zawsze nieprzeciętne i zaskakujące poczucie humoru oraz wyczucie komizmu.

Bogusław Schaeffer, równie sławny jako dramaturg, co zadziwiający i zaskakujący kompozytor, tworzy dla teatru partytury niemalże muzyczne. To prawda, że śmieszne, ale też bywa, że w swych konceptach powtarzalne. Jednak to, co kiedyś mogło drażnić jako pretensjonalne dywagowanie na temat teatru, sztuki, czy w ogóle kultury, tu się raczej nie pojawia. Autor, podobnie jak w Kwartecie dla czterech aktorów, stara się dotykać poszczególnych aspektów decydujących o istocie i naturze twórczości oraz zagadnień związanych ze stosowaniem różnorodnych zabiegów artystycznych. W kameralnym Demonie teatru, jak wskazuje już sam tytuł, mamy do czynienia z warsztatem nie kompozytora, ale teatralnego reżysera. Muzyka jednak wciąż jest obecna również w samym języku. Poza tym aktorzy, kiedy już pojawią się na scenie, zasiadają za metalicznie srebrnymi pulpitami do nut. Są tutaj niczym instrumentaliści w kwintecie smyczkowym orkiestry. Tak zresztą, w widoczny sposób instrumentalnie, traktuje ich Krzysztof Tyniec, pragnąc, by podążali w wyznaczonym przez niego kierunku. Zarówno w zespole muzyków, jak w trupie komediantów mogą pojawić się podczas wspólnej pracy wrogość, zawiść, lubowanie się w podważaniu zdania innych, nękanie, zastraszanie, a także próby bezpardonowego eliminowania najsłabszych osób z grona współpracowników.Obsada spektakli Schaeffera musi być trafiona w dziesiątkę, bo wymaga od aktorów dużego scenicznego obycia, jak i doświadczenia w umiejętności posługiwania się autoironią. Musi z aptekarską precyzją balansować na granicy powagi i dystansu, by wywołać gromki śmiech albo absolutną ciszę.

W spektaklu Domalika znakomicie odnajduje się w tym wymiarze Grzegorz Damięcki, który w sekwencji wyraźnie nawiązującej do decyzji MKiDN, dotyczących oceny poczynań artystycznych Narodowego StaregoTeatru, wydobywa wszystkie podteksty wprost brawurowo, choć przecież z przymrużeniem oka. Poza tym wiele w tym spektaklu zabawnych aluzji do reżyserów teatralnych, których zachowania obrosły legendą i do dziś pozostają tematem wielu środowiskowych anegdot.

Między słowami odnajdziemy też w Demonie teatru odpryski rozważań na temat teatru jako świątyni sztuki, jego misji czy posłannictwa. Dotykamy też tego, jak tempo naszego życia, egocentryzm i upadek obyczajów mogą determinować naszą kondycję i wpływać na wydolność naszego organizmu.

Znamienna jest tutaj postać wspomnianego już Damięckiego, która czuje się wciąż aktorem niewykorzystanym, niespełnionym i pozostającym gdzieś na marginesie teatralnego życia. Nic jednak, pomimo goryczy, nie jest w stanie zabić w nim czystej miłości do teatru, choć ten w żaden sposób nie chce jej odwzajemnić. Już zawsze będzie marzył o Prawdziwej Sztuce i stworzeniu na jej polu czegoś nowego i nieśmiertelnego. Schaeffer ponownie z lubością obnaża wszystkie kompleksy, aspiracje i tęsknoty artystów, które na stałe zrosły się z ich nadwrażliwą osobowością.

Demon teatru, podobnie jak napisane wcześniej dramaty autora Tutam, w swojej formie jest tekstem otwartym – sceniczna akcja nie jest tutaj szczególnie rozbudowana, pojawiające się postaci są zaledwie naszkicowane, a całość skonstruowana jest jakby z luźno ze sobą powiązanych epizodów. Taka struktura wymaga zawsze od inscenizatora dokonania ważnych wyborów co do przyjętych konceptów, przede wszystkim w komponowaniu poszczególnych obrazów w przestrzeni. Andrzej Domalik, który stara się być wierny naturze tekstu, a to, jak wiemy, lubi Schaeffer, zdecydował się na rozwiązanie najprostsze, ale dość banalne – aktorzy wchodzą na scenę, by zagrać swoją etiudę, po czym schodzą, by pojawić się w następnej scence z ich udziałem. To zabieg mało oryginalny, nie konstruujący w żaden sposób rytmu spektaklu, tym bardziej że umiejscowione na Scenie 61 stojaki na nuty, sugestywnie dopełniające czystości wyrazu plastycznego, dawały możliwości na ciekawsze rozwiązania sytuacyjne. Tak się jednak nie dzieje. A szkoda, bo już to, jak aktorzy ogrywają leżące na statywach egzemplarze, jak na nie patrzą, raz z szacunkiem, to znów z lękiem czy z ironią, jest znakomitym motywem do wygrania w znacznie szerszym kontekście. Spektakl stoi więc przede wszystkim na aktorach, którzy nie boją się używać jaskrawych środków wyrazu, ale w postaci stonowanej, prostej i jak najbardziej naturalnej. Dobrze wypada, charakterystyczna dla twórczości Schaeffera, tutaj pojawiająca się jednak rzadziej, celebracja poszczególnych fraz w dialogu (jeszcze raz brawa dla powściągliwości Krzysztofa Tyńca) i samych scen.

W życiu też bywamy aktorami, nakładamy rożne maski w zależności od sytuacji czy okoliczności, w jakich się znaleźliśmy. Czasami nawet z każdym, napotkanym na tej samej drodze, rozmawiamy inaczej. Raz coś udajemy, innym razem coś gramy… bo wszystko w końcu przecież zależy od emocji i namiętności, jakie mamy w sobie. I o tym wszystkim też zdaje się pisać Schaeffer, choć są to treści nie wyłożone wprost, a skryte znacznie głębiej pod powierzchnią tekstu wcale nie o niczym.

Intelektualna przygoda i mądra zabawa – zachowanie właściwych proporcji obu tych elementów daje gwarancję sukcesu. Demon teatru to niepozbawiony fantazji teatr słowa, pełen wrażliwości, lekkości i wyczucia dobrego smaku, którego granic nigdy się nie przekracza. Tutaj widz i aktor mogą cieszyć się tak samo. Również z mądrości i przesłania samego autora, który nikogo nie lekceważy. Z drugiej strony może i szkoda, że Schaeffer przestał już nas szokować i gorszyć, stając się niemal klasykiem. To, co jeszcze kilkanaście lat temu można było uznać za zgrywę czy happening, dzisiaj jest czystym teatrem. Ale nic to. Najważniejsze, że autor Audiencji, posługując się humorem, wciąż potrafi przekazywać prawdy fundamentalne.

 

Teatr Ateneum w Warszawie
Demon teatru Bogusława Schaeffera
reżyseria i scenografia Andrzej Domalik
kostiumy Dorota Roqueplo
światło Prot Jarnuszkiewicz
muzyka Mateusz Dębski
choreografia Liwia Bargieł
prapremiera 11 czerwca 2016