10/2016

Siła różnorodności

Podczas bielskiego festiwalu można było oglądać propozycje dla dzieci i dla dorosłych, kameralne i okazałe, tradycyjne i nowatorskie, zabawne i melancholijne, oparte na tekście lub zupełnie bez słów, komentujące współczesność i szukające ponadczasowości, słowem – najróżniejsze. W tym labiryncie dróg, korytarzy i odnóg, nicią Ariadny pozostał cud animacji.

Nie da się dziś precyzyjnie zdefiniować sztuki lalkarskiej, choć pozostaje rzeczą oczywistą, że jej specyfika polega na ożywianiu czegoś, co ze swej natury żywe nie jest. Sposoby ożywiania oraz obiekty animacji (animanty) są nieskończenie różnorodne i dlatego teatr lalek (pojęty jak najszerzej) niezmiennie pozostaje bogaty w swojej ofercie i atrakcyjny dla widzów.

Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej w Bielsku-Białej, organizowany przez Teatr Lalek Banialuka, ma już pięćdziesięcioletnią tradycję. Ostatnia, dwudziesta siódma edycja potwierdziła wysoką rangę imprezy, która zawsze pełniła rolę forum spotkania artystów z różnych stron świata. Jak policzono, od 1966 roku w Bielsku-Białej wystąpiło prawie trzysta pięćdziesiąt teatrów z ponad pięćdziesięciu krajów świata. A przecież nie tylko o ilość chodzi, ale i o jakość. Tutaj występowały największe gwiazdy sztuki lalkarskiej i nadal jest tak, że jeśli ktoś chce się zorientować, co ciekawego dzieje się we współczesnym teatrze lalek, powinien regularnie odwiedzać bielski festiwal.

Co można było zobaczyć tym razem? Dwadzieścia jeden przedstawień, w tym osiemnaście konkursowych, o najróżniejszym charakterze (nie licząc kilku imprez towarzyszących). Dla dzieci i dla dorosłych, kameralne i okazałe, tradycyjne i nowatorskie, zabawne i melancholijne, oparte na tekście lub zupełnie bez słów, komentujące współczesność i szukające ponadczasowości, słowem – najróżniejsze. W tym labiryncie dróg, korytarzy i odnóg, nicią Ariadny pozostał cud animacji.

Festiwale są szczególną okazją, by móc zobaczyć takie przedstawienia, które – wybrane spośród wielu zgłoszonych – prezentują jakiś rodzaj mistrzostwa.

W tej dziedzinie prym wiodą techniki tradycyjne, bowiem właśnie one skupione są na długim, pracowitym, czasem wielowiekowym cyzelowaniu sztuki animacji, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, z mistrza na ucznia. Tak jest w teatrach Dalekiego Wschodu. W teatrze repertuarowym, jaki znamy z własnego podwórka, każda premiera to dla aktora inne wyzwanie, inna technika animacji. Nawet najbardziej wszechstronne kształcenie lalkarza w szkole teatralnej może dać mu tylko podstawy poszczególnych technik, więc o żadnym mistrzostwie nie może być mowy, zwłaszcza że w praktyce i tak spotka się on z różnymi wariantami form animacyjnych, a nie z technikami klasycznymi.

Szczególne wydarzenie festiwalu stanowił przyjazd zespołu bunraku, choć nie w ortodoksyjnej wersji. Zespół Hitomi-za Otome Bunraku kultywuje istniejącą od 1920 roku odmianę otome bunraku, czyli wariant kobiecy. Jedna lalka animowana jest przez jedną kobietę, a nie przez trzech mężczyzn, jak w bunraku klasycznym. Niemniej same lalki, główne zasady animacyjne oraz obecność żywego śpiewu i muzyki (tu: dwie „kantorki” i dwie shamisenistki) pozwalają widzom zetknąć się z istotą tej wspaniałej japońskiej tradycji. Zachwycają uroda lalek i ich bogate kostiumy, precyzja konwencjonalnych gestów (na przykład gry z wachlarzami lub mieczem), jedyne w swoim rodzaju brzmienie melorecytacji śpiewaczek, przenikliwe dźwięki shamisenu, tupania i uderzenia drewienkami wybijające rytm działań lalek. Widz daje się zauroczyć temu, co widzi i słyszy, a nie temu, o czym opowiada historia kobiety i fałszywego samuraja. Mistrzostwo form, animacji, obrazu i dźwięku zapiera dech w piersiach.

W podobny sposób, choć nowocześnie i przy użyciu całkowicie innych środków wyrazu, oddziaływał na widzów spektakl Sandman Wileńskiego Teatru „Lėlė”. Bez słów, oparty na tańcu połączonym z animacją lalek, masek, manekinów, nawiązywał do opowiadania E.T.A. Hoffmanna Piaskun, ale równie dobrze ta inspiracja mogłaby nie zostawać ujawniona. Mroczne obrazy jak z ciężkiego snu wciągają widza w walkę żywego z umarłym, człowieka z zawłaszczającym go animantem, demona z jego nosicielem. Chwilami nie wiadomo, która twarz jest żywa i tylko zakryta maską, a która drewniana, która noga jest kobiety, a która jej manekina-sobowtóra. Pełna zgrzytów i dysonansów, poruszająca muzyka Rity Mačiliūnaitė tworzy atmosferę zagrożenia i strachu. Trudno bronić się przed demonem, kiedy jest fascynujący – gdy porywa kobietę do tańca, nie sposób mu się oprzeć. Romantyczny topos miłości i śmierci wybrzmiewa w przedstawieniu nie poprzez słowo, lecz poprzez taniec ludzi i animantów, a także światło (rozjaśniające ciemności w niewielkim i jedynie koniecznie potrzebnym zakresie), kostiumy i lalki. Mistrzostwo zostało osiągnięte dzięki znakomitemu zharmonizowaniu wszystkich elementów przedstawienia oraz brawurowemu i precyzyjnemu wykonaniu.

Mistrzowskim pokazem był też teatr cieni zespołu Teatro Gioco Vita (Włochy). Rycerz nieistniejący według Itala Calvina porywał zaskakującą dynamiką cieni (zwłaszcza w scenach batalistycznych), plastyczną urodą, użyciem barw. Odwołanie do znanej powieści było raczej pretekstowe, bo nie zawikłane losy rycerzy Karola Wielkiego były najbardziej interesujące, lecz obraz w ruchu, emocje wywoływane środkami wizualnymi, artyzm teatru cieni i wynalazczość w myśleniu o jego możliwościach, jaką prezentuje Gioco Vita.

Rzecz jasna, mistrzostwo to rzadki ptak. Teatr lalek ma jednak tę zaletę, że bogactwo środków wyrazu uwodzi publiczność raz tym, raz owym.
Pokazano kilka „monodramów”. Gdy w teatrze lalek pojedynczy aktor snuje swoją opowieść, ilustrując ją ożywionymi formami, nie jest sam. Smak tkwi w tym, że animanty wnoszą nowe jakości i znaczenia samą swoją istotą – wyglądem, stylem plastycznym, deformacją, groteskowością. Są jednocześnie podległe animatorowi i samoistne. Przedstawienia tego typu są i zarazem nie są monodramem. Są, bo jeden aktor żywoplanowy snuje swój monolog, ale też nie są, bo lalki i przedmioty w jego rękach stają się postaciami, umożliwiającymi dialog, i to wieloosobowy. Elena Volpi ze Słowenii w Praktycznych radach dla grzecznych dzieci na motywach Marka Twaina opowiadała o pewnej dziewczynce, jej rodzinie i koleżankach ze szkoły. Lalki, z płasko naklejonymi twarzami bohaterów, były jawnie animowane, traktowane ilustracyjnie, jednakże sprawiały, że narracja stawała się bogatsza i wielopiętrowa – budowana ze słów, osobowości narratorki oraz sposobu, w jaki postępowała z lalkami (inaczej animowała ulubionego dziadka, a inaczej – złośliwą koleżankę).

W Marii S. (Teatr Sztuk, Oleśnica) zahukana przez matkę dziewczyna usiłuje nabrać odwagi, ubierając się w obiekt muzealny: suknię Marii Stuart. Dysproporcja wielkości sprawia, że suknia nie jest tylko kostiumem, lecz staje się animantem – ożywianą od środka osobowością.

Publiczności szczególnie podobało się przedstawienie Teatru Karlsson Haus z Petersburga pt. Wania. Opowieść o Wani i tajemnicach rosyjskiej duszy Aleksieja Leliawskiego (autora i reżysera). Młody Wania w czapce pilotce porusza się w ciasnej przestrzeni jakby złomowiska, a może ruin. Przypomina pilota rozbitego samolotu z Małego Księcia. Wania wydaje się podobnym rozbitkiem – na gruzach świata, w którym wyrósł. By wypełnić pustkę, zaczyna opowiadać o swoim domu, starych rodzicach, zaginionych braciach, o biedzie i baśniowej wędrówce w celu pokonania smoka i uratowania rodziny. Proste drewniane lalki mają małe możliwości animacyjne, ale za to pojawia się wiele ciekawych pomysłów inscenizacyjnych, ubarwiających narrację. Patyki grają las, przesuwana taśma na korbkę w poziomie stanowi ścieżkę, a postawiona pionowo – górę do pokonania, tekturowym wilkom zapalają się czerwone oczy, a smoka gra walizka. W jej wnętrzu pomysłowo też zainscenizowano miniaturę Paryża. Kolorowe światła i dźwięki tanecznej muzyki w wielkim mieście-marzeniu silnym kontrastem zderzają się z mrokiem i zgrzebnością chłopskiej prowincji. Wania odnajdzie zapijaczonych braci i będzie chciał ich uratować – bezskutecznie. Spotka miłość swojego życia, ale ją utraci przez ludzką złość. Przegra, bo opowieść tylko z grubsza przypomina baśń, a naprawdę jest o trudnym życiu w którym nie ma happy endu. Jest w Wani cierpiąca i melancholijna słowiańska dusza, są sentymentalne tęsknoty za rodzinną strzechą, ale jest też autoironia, wzbogacająca zarówno opowiadaną historię, jak i własny portret opowiadacza. Sentyment i ironia jednakże są obecne nie tylko w tekście, lecz nade wszystko w plastyce – w wizerunku dzielnego Wani, ubranego w spodnie na szelkach, w krzywych gębach braci, papierowych ptaszkach jawnie przesuwanych na sznurku, by mogły frunąć. Bez animantów byłaby to zupełnie inna historia.

W izraelskim monodramie Herosi z plastiku, autorskim przedstawieniu Ariela Dorona, pełna grozy opowieść o wojnie zostaje rozegrana na blacie stołu, przy użyciu dziecięcych zabawek – plastikowych żołnierzyków i czołgów, samolotów i karabinów, a także lalki Barbie i pluszowego tygryska. Autor i wykonawca w jednej osobie dobrze wie, że militarne zabawki to uwertura do dorosłych wojen, w których przegrywają wszyscy – i żołnierz tęskniący do pozostawionej daleko dziewczyny, i zwykli ludzie, i zwierzęta. Pluszowy tygrysek jest wielokrotnie większy od miniaturowych czołgów, ale przegra z nimi. W stosunku do lalek narrator wydaje się ogromny i wszechmocny, a jednak taki nie jest. Nikt nie potrafi powstrzymać wojen. Dziecięce zabawki budzą odruchową sympatię, więc ich destrukcja oraz agresywność plastikowych żołnierzyków tym bardziej wzmacniają ton goryczy i obraz absurdu wojny.

Teatr aktora-opowiadacza historii z użyciem lalek stanowił wyraźny nurt festiwalu. Drugim był teatr plastyki w ruchu, z dodatkiem muzyki i tańca. W milczeniu, do wtóru zaskakujących dźwięków „przeszkadzajek”, odtańczyła swój pokaz zatytułowany Szepty oryginalna Nicole Mossoux (Belgia). Jej gra z własnym ciałem, elementami kostiumu oraz kilkoma przedmiotami nie miała charakteru narracyjnego. To ciąg plastyczno-muzycznych impresji, w których każdy widz zobaczy co innego. Podobnie – na grze z dźwiękiem – oparty był Mister Mølsk Etienne’a Borgersa (Holandia), choć nadano mu ramę fabularną: sprzątacz w Muzeum Dźwięku rozgrywał swoje reakcje na różnorodne dźwięki płynące z głośników (płacz dziecka, klaksony, odgłosy zwierząt). Blisko teatru tańca plasował się Marvin z Czech (Divadlo loutek Ostrava) w reżyserii Dudy Paivy. Groteskowe kostiumy upiornych ciotek osaczających młodego chłopaka, a także budzące grozę maski celniej niż słowa oddawały traumatyczny obraz dorastania, wywiedziony z książek Hectora Hugh Munro. Bez słów obchodził się też groteskowo-farsowo-iluzjonistyczny show czeskiego Divadla Drak pt. Ostatnia sztuczka Georges’a Mélièsa. Pokaz grafiki na żywo – obrazów usypywanych z piasku i rzutowanych na ekran – zaproponowali artyści z Hiszpanii (Marzenia w piasku). Adam Walny pokazał w plenerze Noego, z udziałem dziwotworów łączących instrumenty muzyczne z cechami różnych zwierząt. Także w plenerze, po zachodzie słońca, niemiecka grupa Dundu prezentowała ogromne, ażurowe, świecące lalki.

Może dobrze by było, by przynajmniej od czasu do czasu o teatrze lalek zechcieli pisać krytycy sztuk plastycznych, wolni od szukania w obrazie literatury.

Gadulstwo osłabia teatr lalek, co można było obserwować na skądinąd plastycznie atrakcyjnym przedstawieniu Teatr cieni Ofelii ze Słowacji. Wspomnienia starej suflerki dały okazję do przywołania tradycyjnego teatru marionetek, z kurtynką, rampą i malowanymi dekoracjami, ale zabrakło dyscypliny, by długi żywot bohaterki zamknąć w wyrazistych obrazach, zamiast snuć nużącą, epicką i przeładowaną efektami opowieść.

Oczywiście nie zmienia to faktu, że dobry dramat potrafi się przysłużyć także teatrowi lalek, o czym można było się w Bielsku-Białej przekonać, oglądając sztukę napisaną i wyreżyserowaną przez Martę Guśniowską pt. A niech to Gęś kopnie!, brawurowo zagraną przez aktorów poznańskiego Teatru Animacji (opisywaną już na łamach „Teatru”).

Szczególny przypadek stanowiły Dziady po Białoszewskim młodej reżyserki Anny Retoruk (Teatr Lalki i Aktora „Kubuś” z Kielc). Troje ludzi odprawiało tam dziady po zmarłym poecie, chcąc dotrzeć do prawdy o nim poprzez poznawanie jego mieszkania, słuchanie dźwięków z sąsiedztwa, które kształtowały jego odbiór rzeczywistości, a zwłaszcza poprzez nakładanie na twarze jego maski. Z twarzą Białoszewskiego i wśród jego domowych sprzętów próbowali wniknąć w jego poetycki świat. Nałożenie maski okazało się kluczem do poezji.

Były też w Bielsku typowe dla lalkarskiej codzienności adaptacje klasyki dziecięcej – od Księgi dżungli pokazanej przez gospodarzy poza konkursem, przez Czerwonego Kapturka z Berlina, po Jeża z mgły według Siergieja Kozłowa (Ukraina). Atrakcyjność znanych tematów zasadza się z reguły na pomysłach inscenizacyjnych. Największym walorem Księgi dżungli okazała się scenografia (Julii Skuratovej), Kapturka zagrano przy pomocy kolorowych żarówek, zaś Jeża rozegrano za muślinową zasłoną, bez głębi scenicznej, jakby na ekranie, nawiązując do słynnego filmu animowanego z 2003 roku pt. Jeżyk we mgle. Grę z klasyką podjęła Marta Guśniowska w sztuce Smacznego, proszę Wilka, wystawionej przez Opolski Teatr Lalki i Aktora. Historia starego Wilka, który mimo woli zostaje opiekunem Zajączka, nie tylko śmieszy podważaniem schematów, ale też zachęca do pomyślenia nad tym, co w życiu uważamy za najważniejsze.

Teatr lalek prowadzi nieustanną grę z realizmem. Bawi się naśladowaniem rzeczywistości i przekraczaniem jej na wszelkie sposoby. W tę grę wpisuje się rywalizacja aktora-człowieka i aktora-lalki. Odkąd usunięto parawan, ujawniony animator musiał stać się aktorem podwójnym: grać jednocześnie ciałem swoim i ciałem lalki. To bardzo trudne, więc zaczęła się rywalizacja: kto jest ważniejszy na scenie. Coraz mniej polskich aktorów chce służyć lalce (jak to potrafią robić choćby Japończycy w bunraku), a coraz więcej lalki nie rozumie, nie potrzebuje, chce koncentrować uwagę widza na sobie, a nie na niej. Festiwal międzynarodowy daje znakomitą okazję do porównań i refleksji.

Pojawia się też pytanie, czy warto organizować festiwale-konkursy, z nagrodami i rankingiem – stawiać pytanie: kto lepszy, a kto gorszy? Nie można przecież jedną miarą zmierzyć przedstawienia bunraku, Sandmana i Jeża z mgły. Lepsze są chyba festiwale-przeglądy, na których prezentuje się mistrzowskie, a przynajmniej staranne przedstawienia, ku pożytkowi i satysfakcji tak publiczności, jak i zaproszonych gości (krytyków, badaczy), ale nade wszystko dając twórcom i aktorom możliwość oglądania siebie nawzajem i czerpania inspiracji do dalszych poszukiwań artystycznych.

 

XXVII Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej
Bielsko-Biała, 18–22 maja 2016