10/2016

Teatr za wąskimi drzwiami

W Buenos Aires niezależny teatr dramatyczny jest popularną formą poważnej rozmowy o mieszkańcach współczesnego świata.

Obrazek ilustrujący tekst Teatr za wąskimi drzwiami

fot. Natalia Rubinstein, Festival Europa + America

Gdyby nie spory tłum na chodniku, pewnie byśmy go nie zauważyli i pobiegli dalej ulicą, która, jak wiele innych, ciągnie się tu kilometrami, przecinając szerokie aleje. Teatr ukryty jest między domami, których nawet nie podejrzewałbym o takie sąsiedztwo. Restauracja, sklep, warsztat samochodowy. O swoim istnieniu scena zawiadamia tylko skromnym szyldem nad drzwiami, w których z trudem mieszczą się dwie osoby. O takim ciasnym wejściu (nazywa się je tutaj zaguán) czytałem kiedyś u Borgesa, który w młodości upodobał sobie biedne wtedy dzielnice na północy, gdzie królowali nożownicy (sam mieszkał w Palermo). Jest dziewiąta wieczorem, tłum na ulicy gęstnieje. Wciskamy się w szparę w murze, a potem wąziutkim korytarzem wychodzimy na podwórko sprytnie zamienione w salę teatralną. Jej przodkiem, przypominam sobie nagle, były oczywiście hiszpańskie teatry na miejskim patio, ze sceną przyklejoną do zewnętrznej ściany budynku!

Spektakle o tej porze, nawet przed północą, to rzecz normalna w ciepłym Buenos. W klubach i milongach ludzie spotykają się jeszcze później, żeby pożegnalne tango zatańczyć nad ranem. Wizyta w teatrze trwa krócej. W Teatro Anfitrión, Teatro del Abasto, Timbre 4, Espacio Callejón czy klubowym Elefante gra się bowiem spektakle kameralne, najwyżej półtoragodzinne, z niewielką obsadą i w bardzo oszczędnej scenografii oświetlonej w prosty sposób. Warunki, w jakich Calderon de la Barca realizował kiedyś swoje komedie filozoficzne, były równie surowe… Na afiszu przede wszystkim rodzimy repertuar, oparty na dramaturgii, którą reżyserują sami autorzy, przy czym sztywny podział na ludzi pióra i sceny tu nie istnieje. Piszący inscenizują i na odwrót, a efekt, jak się dowiaduję i domyślam, jest podobny, bo spektakle utrzymane są w pokrewnym stylu niezależnej produkcji adresowanej do odbiorcy zainteresowanego przede wszystkim nowymi sztukami. Wystawia się je tutaj w kilka tygodni i gra niewiele dłużej, za to intensywnie.

Takich teatrów jest w Buenos kilkadziesiąt, widzowie nie mogą więc narzekać, nawet jeżeli tylko niektóre premiery są udane. O niezbyt drogie bilety trudno, bo Argentyńczycy lubią teatr i odwiedzają go regularnie, tak jak regularnie wertują książki w księgarniach otwartych nawet o północy. Największa z nich mieści się zresztą w budynku, który kiedyś był teatrem, co wydaje mi się symboliczne, choć nie o takich salach – z ogromną sceną i piętrowymi, barokowymi balkonami – mowa. A jednak i tu, i tam liczy się literatura, w szczególności dramat, którego znajomość należy w Buenos do podstawowego oprzyrządowania inteligentów w różnym wieku. W Argentynie dramaty publikuje się rzadko, ale wystawia często, a ich kolejne premiery przypominają wspólną lekturę, po której następuje długa dyskusja z artystami. Spektakl jest tu formą wymiany poglądów, orientuje w rzeczywistości i nakłania do myślenia. A przy tym utrwala w ludziach wyjątkowy sposób poznania, oparty na dialogu, metaforze, bliskim kontakcie z bohaterami i emocjach, które podczas rozmowy ulegają rozładowaniu. Argentyńczycy niezwykle cenią sobie niespieszną rozmowę o sprawach istotnych, a bywają przy tym zaskakująco otwarci, gotowi dzielić się nie tylko myślami, ale i doświadczeniami. Nadzwyczajnie zainteresowani psychoanalizą, lubią szczegółowo roztrząsać motywy postępowania bohaterów. Może dlatego ich kultura dramatyczna jest tak naturalna, jak taniec czy rodzinne asado?

Pewnie więc powstanie Międzynarodowego Festiwalu Dramaturgicznego EUROPA + AMERYKA, który w tym roku odbył się w Buenos po raz drugi, bardziej zaskoczyło autorów ze Starego Kontynentu niż reżyserów i publiczność z Nowego Świata. Na pomysł sprowadzenia z Europy nowych tekstów i wystawienia ich pod szyldem festiwalu, ale z myślą o repertuarze poszczególnych scen, wpadł Matías Umpierrez, młody artysta, potomek włoskich emigrantów. Na co dzień uprawia zupełnie inny rodzaj sztuki, a mianowicie site-specific, co zupełnie nie zraża go do dramatu. To zresztą typowe dla tutejszych twórców, którzy nie przejawiają branżowej zajadłości, pracują w wielu miejscach i wzajemnie się inspirują. Na festiwalu spotkałem na przykład aktorów z El Baldío Teatro, który działa na przedmieściach Buenos i gromadzi performerów zafascynowanych metodą Jerzego Grotowskiego (dwoje z nich przetłumaczyło właśnie ostatnią książkę Ludwika Flaszena). Prawą ręką Umpierreza pozostaje Malena Schnitzer, równie młoda producentka o niemieckich korzeniach i wielu językach. Oboje świadomie orientują się na Amerykę Łacińską, właśnie tam, inaczej niż ich dziadkowie, szukając wzorów nowej argentyńskiej tożsamości. Zarazem jednak zwracają się ku Europie, która dostarcza im wiedzy o mieszkańcach zglobalizowanego świata, którego są częścią.

Charakterystyczne, że wiedzy tej nie chcą czerpać od Amerykanów, których obwiniają o niedawny krach gospodarczy, przemoc ekonomiczną i komercjalizację kultury. Obyczajowe komedie sprowadzane ze Stanów Zjednoczonych grywane są z powodzeniem na gwarnej Avenida Corrientes, czyli tutejszym Broadwayu, gdzie nigdy nie gasną teatralne neony (i gdzie regularnie dochodzi do głośnych protestów różnych grup społecznych, na przykład urugwajskich sprzątaczek). Natomiast ambitniejsze sztuki z Europy pojawiają się w Buenos o wiele rzadziej i grane są poza ścisłym centrum. W tym roku, dzięki festiwalowi, w kilku niezależnych teatrach argentyńscy reżyserzy zainscenizowali dziewięć nowych europejskich dramatów (pozostałe dwa pochodziły z Brazylii i Urugwaju), a wśród ich autorów pojawili się tak znani pisarze jak Luc Tartar z Francji, Emma Dante z Włoch czy Marius von Mayenburg z Niemiec. Polskę reprezentował Marek Kochan ze sztuką Holyfood.

Kochan w Buenos zaliczył swoją kolejną zagraniczną premierę, nie doczekawszy się ani jednej we własnym kraju. A przecież jego sztuki zasługują na zainteresowanie nie tylko Teatru Polskiego Radia, gdzie niedawno zaadaptowano Makaki z Celebes, antymieszczańską groteskę z małpą w roli głównej i politycznie niepoprawnym podtekstem. Zdaje się, że to właśnie połączenie groteskowej poetyki z niepokornymi diagnozami społecznymi uprzedziło do tekstów Kochana polskich reżyserów. Na szczęście reżyserzy zagraniczni są od takich uprzedzeń wolni, a przy tym potrafią docenić indywidualny styl i niezależny sposób myślenia autora. Dzięki temu Holyfood, ten doprowadzony do granic niebezpiecznego absurdu dramat o nowej religii konsumpcji, mógł się pojawić na festiwalu w Buenos.

Oczywiście tekst dramatu nigdy nie trafiłby w kuratorskie ręce Umpierreza, gdyby nie jego tłumaczenie na hiszpański, o które jakiś czas temu zadbał Instytut Polski w Madrycie. Sztuka ukazała się wraz z utworami trojga innych autorów (Moniki Powalisz, Jana Klaty i Michała Walczaka) i stała się towarem eksportowym w ważnej dziedzinie, jaką jest polska polityka kulturalna. Kiedy organizatorzy festiwalu w Buenos zapytali naszą ambasadę o nowe teksty polskich autorów, urzędnik, który odpowiada tam za kulturę (w Argentynie, podobnie jak w całej Ameryce Południowej, nie istnieje taka placówka jak Instytut Polski), dzięki Teatro en Polonia mógł zachować się profesjonalnie, to znaczy zdjąć książkę z półki i wręczyć ją kuratorowi. Tak to działa u Niemców, Włochów czy Francuzów, którzy w jednym z południowoamerykańskich instytutów założyli nawet własny teatr i popularyzują w nim swoją kulturę (a także uczą języka). Dlatego należy docenić Instytut Teatralny w Warszawie, który na wieść o premierze Holyfood w Buenos ekspresowo przetłumaczył i wydał cztery inne sztuki Kochana. Jeżeli ktoś teraz zadba, żeby wysłać tę książkę do kuratorów w pozostałych krajach Ameryki Południowej, być może wkrótce doczekamy się kolejnych zagranicznych premier polskiego autora.

Jestem pewien, że szansę na takie wystawienia maja także inni polscy dramatopisarze. Ci zwłaszcza, którzy wypracowali własny styl i piszą teksty nieprzeznaczone do jednorazowego użytku przez zaprzyjaźnionego reżysera. W Ameryce Łacińskiej stale rozwijający się dramat ciągle jest podstawową formą teatralnej komunikacji z widzami. Dotyczy to zresztą także innych obszarów językowych, przede wszystkim Stanów Zjednoczonych, gdzie kilka lat temu zamiast dramaturgii promowano tom teatralnych scenariuszy głośnych polskich spektakli (m.in. Krzysztofa Warlikowskiego), co uważam za nieporozumienie. Czy choćby jeden z nich zamienił się w nowy spektakl? Estetycznie przedstawienia, które obejrzałem w Buenos, nie są tak wyrafinowane jak pamiętne inscenizacje Między nami dobrze jest Grzegorza Jarzyny czy Nieskończonej historii Piotra Cieplaka. Zdecydowanie bliżej im do dawnej produkcji Laboratorium Dramatu Tadeusza Słobodzianka czy nowej serii spektakli telewizyjnych „Teatroteka” (w której brakuje mi sztuki Kochana). Zgoda, argentyńskie inscenizacje plasują się nawet oczko niżej, ale o ich wartości decyduje co innego: zaangażowanie twórców, którzy za naprawdę niewielkie sumy przygotowali festiwalowe premiery, i świetny odbiór argentyńskiej publiczności, ciekawej nowego dramatu.

Podejrzewam, że Kochan jest pierwszym autorem z Polski, który zaistniał w niezależnym teatrze w Buenos, i to skutecznie, bo po dwóch pokazach jego sztukę zagrano jeszcze kilkanaście razy, co recenzenci odnotowali z zadowoleniem.

Premiera Holyfood odbyła się w Teatro Anfitrión przy ulicy Venezuela, tej samej, którą kiedyś przemierzał Witold Gombrowicz w drodze do taniego hotelu. Ulica, jako się rzekło, jest długa i nie ma pewności, że pisarz dotarł kiedyś w te okolice… Tekst zainscenizował młody reżyser Ignacio Sánchez Mestre, który zebrał pięcioro aktorów działających w różnych formacjach teatralnych, a także występujących w kinie i telewizji. Rolę chłopaka głównej bohaterki Cecylii zagrał aktor znany z głośnego filmu Klan o argentyńskich porwaniach w latach osiemdziesiątych (w Polsce zupełnie niedawno film ten przemknął przez kina studyjne). Za wąskimi drzwiami teatrów niezależnych występują więc profesjonaliści.

W sztuce Kochana pojawia się więcej postaci, niż przewidywał to budżet spektaklu, dawnym sposobem niektórzy aktorzy zagrali więc po dwie role. Mestre przewidział dla nich także zbiorową rolę chóru przysłuchującego się dialogom głównych bohaterów, budując ciekawy efekt teatru eksponującego swoje konwencje. Umowność działań podkreślały kostiumy i charakteryzacja, a także prosta, wielofunkcyjna scenografia, połączenie stołu, łóżka i baru, za którym Cecylia doświadcza upokorzeń pracowniczki fast foodu. Aktorzy na oczach widzów zmieniali peruki i przekształcali przestrzeń gry, a scenę zabójstwa twórcy restauracyjnej sekty zagrali jako parodię filmów telewizyjnych, od których uzależniona jest matka bohaterki.

Koncepcja tego spektaklu jest spójna i sprzyja zaangażowaniu widzów, nie tyle jednak w sceniczną iluzję, ile w zabawę teatralnymi znakami, konstruowanymi z dystansem i dużą dawką humoru. W kulminacyjnym momencie dwójka aktorów za pomocą ceraty zdjętej ze stolika „wymodelowała” główną bohaterkę „na obraz i podobieństwo” Matki Boskiej z Guadalupe. Pomysł świetny i w duchu starego Gombrowicza, który tym samym dotarł w dalsze rejony ulicy Venezuela… Widać, że tekst Kochana poruszył wyobraźnię Argentyńczyków – tradycyjnie katolickich i permanentnie pogrążonych w ekonomicznym kryzysie – choć w całym spektaklu z pewnością zabrakło dreszczu, jaki w sztuce wywołuje postać demonicznego marketingowca odpowiedzialnego za „męczeństwo” Cecylii. Zdaje się, że autora z Warszawy bardziej niż reżysera z Buenos przeraża wizja świata, w którym konsumpcję napędzają pseudoreligijne emocje. Ale może zagrożenie nie jest tak wielkie, skoro dziewczyna tylko pozorowała ofiarę? Zamiast straszyć manipulatorami z wielkich agencji reklamowych, artyści z Anfitrión postanowili ich wyśmiać.

Tuż po ukłonach aktorzy i reżyser usiedli przed widzami i zaczęła się rozmowa. Owszem, wyjątkowa, bo przecież autor, który do nich dołączył, przybył z daleka, a jednak typowa, bo właśnie tak, nie tylko na festiwalu, kończą się w niezależnych teatrach Belgrano czy Flores wszystkie premierowe pokazy. Pozazdrościłem im tych premier, rozmów, festiwalu, a zwłaszcza sieci niewielkich teatrów usytuowanych miedzy knajpką, warsztatem samochodowym i sklepem, gdzie, dosłownie i w przenośni, żyje dramat współczesny. Wracając z premiery Holyfood, zacząłem więc snuć wizję choćby jednego takiego miejsca w Warszawie. Teatru taniego, kameralnego i nie nastawionego na zagraniczne sukcesy, skupionego za to na polskiej dramaturgii i promującego z fantazją autorów, którym nikt nie sufluje dyżurnych tematów przepisanych z gazety. Teatru oryginalnych tekstów, świetnych aktorów i reżyserów ciekawych świata, który powierzyli im pisarze.

A gdyby tak spektakle „Teatroteki”, zanim trafią na płyty DVD, mogły wcześniej funkcjonować w żywym planie? Przed publicznością która teraz do ostatniego miejsca wypełnia widownię IT podczas przedpremierowych pokazów wideo? Wiem, że to niełatwe, i chodzi raczej o sceniczny wariant tych spektakli, a nie o ich adaptację ze wszystkimi filmowymi efektami. Jeśli to sobie wyobrazimy, reszta pójdzie łatwiej. Przecież mamy już koncepcję, autorów (wyłanianych także w konkursie), reżyserów, szefów produkcji, a nawet nazwę teatru, potrzeba tylko sali za jakimiś wąskimi drzwiami i sponsorów, którzy uzupełniliby ministerialną dotację. Myślę, że się tacy znajdą, zachęceni dotychczasową produkcją WFDiF. Buenos w Warszawie? Condenado al exito!

 

II Międzynarodowy Festiwal Dramaturgiczny EUROPA + AMERYKA
Buenos Aires, 11–25 czerwca 2016

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.