10/2016

Teatr jak wodociągi

Koniec listopada 2015. W radiowych porankach komentatorzy polityczni, na ogół spalający się w analizach partyjnych intryg, teraz z ujmującą prostotą wyjaśniają bezsens afery wokół premiery Śmierci i dziewczyny: organizator płaci, więc wymaga. Skoro politycy obsadzają publiczne spółki „swoimi”, to w teatrach nie będzie inaczej.

Ten bezlitosny ton można było usłyszeć w wypowiedziach dziennikarzy od lewej do prawej (z pozytywnymi wyjątkami „Polityki” i „Krytyki Politycznej”). Przekaz był jasny: niech się wreszcie artyści zderzą z Realpolitik. Zdałem sobie wtedy sprawę, że teatr – czy szerzej kultura – nie ma szans na żadną pomoc, nawet na zrozumienie. Pozostaje tylko gra interesów. Teatr staje się łupem. Tym cenniejszym, że może być źródłem miłych synekur – w kulturze nie trzeba się na niczym znać. Można tam wsadzić córkę, kuzyna, sąsiada na jakieś stanowisko w administracji czy promocji. Albo kogoś z łapanki zrobić dyrektorem. I szybko możemy się spodziewać oświadczenia w stylu: „Czuję, że będzie to moje nowe hobby, z teatrami nie miałem nigdy wiele do czynienia, to znaczy wiem, o co chodzi, ale teraz poznam bardziej”.

Kadencje

Przed paroma laty wypracowałem szybką odpowiedź na pytanie, jak reformować polskie teatry. To było jedno słowo: kadencje. Patrząc na regularne wymiany obsad dyrektorskich w teatrach obszaru niemieckojęzycznego, pomyślałem, że takie rozwiązanie wprowadzi trochę ruchu.
W 2011 roku sejm znowelizował ustawę o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej. Nowelizacja wprowadziła obligatoryjną kadencyjność: dyrektora można powołać w konkursie lub nie (ale wtedy kandydat musi być zaakceptowany przez MKiDN) na trzy do pięciu sezonów. Nie ma ograniczeń liczby kadencji. Natomiast w przypadku przedłużenia bez konkursu i tak niezbędna jest zgoda MKiDN.

Dyrektor poznańskiego Teatru Animacji, Marek Waszkiel, pytany o to, kto powinien być dyrektorem teatru – artysta czy menedżer – odpowiadał: „Jest wiele możliwości i każda może przynieść dobre efekty. […] Jedyne, co powinno być respektowane z żelazną konsekwencją, to zakaz kierowania jednym teatrem publicznym przez dłużej niż dwie kadencje” (250teatr.pl). Myślę, że niewielu dyrektorów poparłoby ten postulat.

Ostatnio zespół profesora Hausnera, wypracowując propozycje zmian dla stołecznych teatrów, dodał postulat dwóch kadencji. Naturalnie, obligatoryjność takiego rozwiązania wzbudziła opór podczas rozmów o „mapie drogowej”. Nie ma się co dziwić – bo byłoby to rozwiązanie obligatoryjne tylko dla wybranych teatrów. Jestem ciekaw, co by profesor Hausner powiedział, gdyby tylko w wybranych uczelniach uwolnić kadencje rektorów albo dziekanów, ale w pozostałych pozostawić ograniczenie dwóch kadencji.

Konkursy

Konkursy obowiązują w teatrach znajdujących się w ustalonym rozporządzeniem ministra wykazie samorządowych instytucji kultury, w których wyłonienie kandydata na stanowisko dyrektora następuje w drodze konkursu. W wykazie znajdziemy wybrane instytucje, bowiem minister ustala ich listę, „biorąc pod uwagę ich znaczenie dla kultury narodowej”.

Na liście nie ma zatem teatrów rozrywkowych (Bagatela, Kwadrat, Komedia), są tylko te poważniejsze teatry dramatyczne. Przydałyby się poprawki, bo są na liście teatry nieistniejące (Teatr Na Woli, Śląski Teatr Tańca). Przydałyby się uzupełnienia – w wykazie są omal wszystkie teatry muzyczne. Omal, bo nie ma tych powołanych w ostatniej dekadzie (Mazowiecki Teatr Muzyczny w Warszawie, Kujawsko-Pomorski Impresaryjny Teatr Muzyczny w Toruniu, Krakowski Teatr Variété).

Aż prosi się o wciągnięcie na tę listę Mazowiecki Teatr Muzyczny, szczególnie gdy patrzy się na dokonania nowej dyrektor, śpiewaczki Alicji Węgorzewskiej, która zamiast premier robi koncerty oraz pisze recenzje-donosy o kolejnych premierach Opery Narodowej na łamach „Gazety Polskiej Codziennie”. Sprytny sposób budowania polityczno-artystycznej wiarygodności, ale z dyrektorowaniem niewiele ma to wspólnego. Mam też wątpliwości, czy redaktor Sakiewicz, zajęty batalią z redaktorem Karnowskim o wpływy w mediach publicznych, będzie w stanie ułatwić artystce uzyskanie stolca dyrektorskiego przy placu Teatralnym.

Publicznych teatrów rozrywkowych i muzycznych jest tak niedużo, że nic nie stoi na przeszkodzie, by włączyć je do wykazu.

Dobre praktyki

We wrześniu 2015 roku w Gdańsku odbyła się narada przedstawicieli środowiska teatralnego, która miała wypracować program naprawy funkcjonowania teatru w Polsce. Spotkanie nie było jednorazowe. Z narady wyłoniła się grupa robocza, która w ciągu kilku miesięcy działalności opracowała katalog dobrych praktyk dotyczący sposobu wyłaniania dyrektora instytucji artystycznej.

Katalog określa przesłanki, które mogą stać się podstawą decyzji o powołaniu dyrektora instytucji artystycznej bez przeprowadzania konkursu. Szczegółowo też opisuje sprawę organizacji konkursów dyrektorskich – tryb ogłoszenia, przygotowania, przebiegu i zakończenia konkursu. Dokument zwraca uwagę, że kandydaci na dyrektorów uprawiają najczęściej wolne zawody lub pracują w organizacjach pozarządowych, zatem wymóg stażu pracy mógłby być zastąpiony udokumentowanym doświadczeniem w kierowaniu zespołami twórczymi (na przykład reżyserie) lub projektowymi (na przykład organizacja festiwali). Z kolei w przypadku składu komisji konkursowej katalog doradza powoływanie z puli miejsc organizatora czy resortu nie tylko pracowników tychże, ale także ekspertów.

W katalogu znajdziemy też wyjaśnienia dotyczące najwłaściwszego sposobu wyboru dyrektora. Punktowanie kandydatów (znane z Wielkopolski, gdzie na podstawie listy rankingowej władzom przedstawia się dwoje kandydatów) jest traktowane jako narzędzie pomocnicze, natomiast jeden kandydat na dyrektora powinien być wyłaniany w głosowaniu jawnym, zwykłą większością głosów. Ewentualne odrzucenie przez organizatora kandydata wyłonionego przez komisję powinno być uzasadnione.

Katalog został zaakceptowany przez komisje kultury Związku Miast Polskich i Związku Województw RP – organizacji skupiających samorządy odpowiednich szczebli. Na zjeździe Stowarzyszenia Dyrektorów Teatrów, w swym wystąpieniu ówczesny dyrektor Departamentu Narodowych Instytucji Kultury Konrad Szczebiot wyznał, że katalog bardzo mu się przydaje w pracy w komisjach konkursowych. Pozostaje mieć nadzieję, że katalog będzie czytany i w jakimś stopniu stanie się inspiracją przy organizacji konkursów. Choć łatwo nie będzie – atmosfera polityczna nie sprzyja regułom zwyczajowym. Zanim nowa władza stworzy nowe, oparte na zaufaniu i współpracy procedury, obawiam się, że zdąży pogłębić wszystkie patologie poprzedników. Bo ani Platforma niczego się nie nauczyła, ani PiS nie chce być lepsze. PSL to sprawa zupełnie beznadziejna.

Terminy

Podczas odbywającego się w sierpniu Europejskiego Forum ZASP miałem okazję zadać pytanie szefowi związku zawodowego aktorów niemieckich o tryb powoływania dyrektorów teatru. Gdy zapytałem, czy zdarza się, że w sierpniu jest powoływany dyrektor teatru, który zaczyna swą pracę we wrześniu, spojrzał na mnie jak na ufoludka i zaczął się śmiać. Taka procedura nie mieściła mu się w głowie. W Niemczech, Szwajcarii czy Szwecji dyrektor powoływany jest z ponadrocznym wyprzedzeniem, czasem dwuletnim czy trzyletnim. W sezonie poprzedzającym moment objęcia teatru dyrektor elekt otrzymuje nawet budżet pozwalający mu ustalać repertuar jego pierwszego sezonu.

W kraju, w którym kadrowa miotła wymienia dyrektorów z miesiąca na miesiąc, trudno jest pojąć, że instytucja artystyczna rządzi się nieco odmiennymi prawami niż miejska spółka. Urząd czy zakład (na przykład wodociągi czy komunikację miejską) można od biedy przejąć w biegu. Wiele procedur jest niezależnych od zmian kierownictwa. W teatrze zmiana kierownictwa oznacza zwrot o 90 czy 180 stopni.

Katalog dobrych praktyk zaleca, by w związku z tym, że teatry „pracują merytorycznie w systemie sezonowym (od 1 września jednego roku do 31 sierpnia roku następnego), najlepiej byłoby, aby nowy dyrektor został wyłoniony nie później niż na początku roku kalendarzowego (na 8 miesięcy, a w teatrach operowych/muzycznych – ze względu na ich specyfikę – co najmniej na 12 miesięcy przed objęciem stanowiska)”. Umowa powinna zostać podpisana co najmniej 6 miesięcy przed objęciem stanowiska (w operach i teatrach muzycznych co najmniej rok). W katalogu postuluje się jeszcze „umożliwienie dyrektorowi elektowi zapoznania się z instytucją, zespołem, a przede wszystkim zapewnienie możliwości zaplanowania i organizacji nadchodzącego sezonu artystycznego”.

A jak wygląda praktyka? W sezonie 2015/2016 odbyło się 16 konkursów. Oznacza to zmianę dyrektorów w ponad 10% publicznych teatrów, których jest 120. Tylko jeden konkurs wpisał się w schemat dobrych praktyk. Konkurs na dyrektora warszawskiego Teatru Lalka ogłoszono w październiku, dyrektora wyłoniono w styczniu. Jeszcze samorząd miasta Krakowa wypadł nieźle, bo dyrektora Teatru Ludowego wyłaniano w okresie od stycznia do marca. Dobrze było też w Operze Bałtyckiej – konkurs ogłoszono w listopadzie, decyzję podjęto w lutym. Pozostałe konkursy to już terminy wiosenno-letnie. Na ogół rozwiązywane są w czerwcu. Przerwa urlopowa w teatrze to zdaje się w opinii urzędników najlepszy moment na poznanie instytucji przez nowego dyrektora.

Żelazne nerwy mieli włodarze Słupska, bo najpierw nie przedłużyli umowy dotychczasowemu dyrektorowi, który z końcem sezonu opuścił stanowisko, natomiast konkurs ogłoszono dopiero w listopadzie 2015. Nowy dyrektor objął stanowisko 1 stycznia, zatem spokojnie mógł zająć się przygotowaniem otwarcia sezonu 2016/2017 – to słaby żart, bo przecież przede wszystkim ratował resztę sezonu.

Jeśli późno organizuje się konkurs, zostaje mało czasu w przypadku braku rozstrzygnięć. We wrocławskim Teatrze Polskim nowego dyrektora wybrano w drugim konkursie dopiero dwa tygodnie przed terminem objęcia stanowiska. W warszawskim Ateneum mimo dwóch konkursów nie wyłoniono kandydata. Druga próba miała niższe wymagania, i ci sami kandydaci, co w pierwszej próbie, wreszcie spełnili wymogi formalne. Jednak dyrektora nie wyłoniono, bo programy kandydatów nie zyskały akceptacji. W katowickim Teatrze „Ateneum” konkurs ogłoszono w kwietniu, a przeprowadzono go dopiero w lipcu. Tylko jeden kandydat z ośmiu spełnił wymogi formalne, ale jego koncepcja nie zyskała aprobaty komisji. I z początkiem nowego sezonu trzeba szukać rozwiązania prowizorycznego, powołać p.o. dyrektora. Ustawa przewiduje takie rozwiązania, ale szkoda, że trzeba je stosować. Teatr traci sezon, wszyscy pracują na przeczekanie. Ale samorządy najwyraźniej stać na takie połowiczne sezony.

Patrząc na przypadki z Wrocławia i Warszawy, nie mogę się nadziwić, że nie można przygotować konkursu tak, by potencjalni, jakoś tam uzgodnieni kandydaci, pasowali do warunków pierwszego konkursu. Urzędnicy ośmieszają siebie i ideę konkursu – swym zachowaniem dowodzą, że nie bardzo wiedzą, po co im ten teatr. Gdy tak narzekam na samorządy, przypomina mi się anegdota o tym, jak dziennikarze pastwili się nad Laurence’em Olivierem za to, że wystąpił w jakiejś wyjątkowej chale. Miał im odpowiedzieć: „Wy macie problem – ja mam pieniądze”.

Styl

Ewa Michnik długo szukała swojego następcy w Operze Wrocławskiej. Chciała rzecz zorganizować z odpowiednim wyprzedzeniem. Nie udało się. Mimo że władze umówiły się na zakończenie współpracy z dyrektor Michnik we wrześniu 2015 – konkurs rozstrzygnięto dopiero w czerwcu 2016! I nie odbyło się bez działań, delikatnie mówiąc, dziwacznych. Oto w komisji konkursowej związki zawodowe reprezentował aż szef dolnośląskiej „Solidarności”, który głosował sprzecznie z opinią operowej „Solidarności”. Mocny przykład choroby toczącej polskie związki zawodowe: z kim mają być bardziej związane – z pracownikami czy z partiami politycznymi, które obsługują.

Urzędnicy w sposób kuriozalny żegnają się z dyrektorami, którym przez lata przedłużali umowy. Brak elementarnej uprzejmości i godnego podziękowania. Szczególnie kiedy jeszcze na początku sezonu dyrektor był wciąż najlepszy, zasłużony itd. A wystarczyłoby zaprosić urzędującego dyrektora na rozmowę i wyjaśnić rzecz, nawet zaprosić do udziału w konkursie. Bo doprawdy żenujące są te wyjaśnienia urzędników, gdy okazuje się, że o konkursie dyrektorzy dowiadują się z prasy albo krótkim telefonem przy okazji załatwiania jakichś bieżących spraw. To już nawet nie jest sprawa kultury politycznej, tylko kultury osobistej. W ostatnim sezonie dotyczyło to teatrów: krakowskiego Słowackiego i lubelskiego Osterwy. Dyrektor Krzysztof Orzechowski pożegnał się z widownią przy okazji ostatniej premiery w sezonie i – uwaga! – przywitał i przedstawił swojego następcę.

Cały sezon teatru zmarnowali urzędnicy w Łodzi. I oczywiście nie poniosą żadnych konsekwencji. Po nagłej śmierci dyrektora Teatru Nowego w Łodzi, Zdzisława Jaskuły, władze Łodzi cztery miesiące czekały z ogłoszeniem nazwiska jego następcy. Dyrektor zmarł 24 października 2015, 25 października odbyły się wybory parlamentarne, a 26 października wiadomo było, kto będzie rządził. Dyrektor Narodowego Centrum Kultury, Krzysztof Dudek – który objął stanowisko, będąc w PiS, a przetrwał na nim, bo przeszedł do PO – musiał zdawać sobie sprawę, że jego dni są policzone. Nie wiedział tylko, ile ich zostało. Urzędnicy z ratusza uprzejmie poczekali do lutego 2016 roku, kiedy zrezygnował. To w naszej kulturze obywatelskiej naturalny gest: skoro za jego kadencji w NCK – jak ujawniała prasa (na przykład „Gazeta Finansowa”) – licznymi beneficjentami programów zarządzanych przez Centrum były łódzkie instytucje.

Władze Łodzi w swej beztrosce uznały, że skoro Dudek dobrowolnie odszedł z NCK, to mogą go powołać bez konkursu, bo MKiDN pewno da zgodę na takie powołanie. Ratusz zapomniał tylko, że obecne szefostwo resortu kultury niechętnie powołuje na stanowiska osoby „negatywnie zweryfikowane w wyborach parlamentarnych” (choćby nawet nie kandydowały). W tym przypadku decyzja MKiDN pokrywała się z odczuciami środowiska i stopowała uzgodnienia.

Zatem trzeba było zorganizować konkurs. Tu kluczowe okazały się kryteria, które mogli spełnić nieliczni kandydaci. Środowisko teatru zareagowało listem otwartym do prezydent Hanny Zdanowicz, zaniepokojone trybem wyboru nowego dyrektora. Już dawno żaden list nie był podpisany przez tak różnorodny zestaw nazwisk. Zareagował wiceprezydent miasta, Krzysztof Piątkowski, który tłumaczył w „Gazecie Wyborczej – Łódź”: „Piszą, że Teatr Nowy zostanie zmarginalizowany. Jak można wysnuć na tym etapie taką tezę? Że będą się liczyć tylko liczby? Nawet nie porozmawiali z nami. W Instytucie Teatralnym dwa tygodnie temu uczestniczyłem w dyskusji. Pod listem podpisało się wiele osób, które mogły wtedy zapytać o warunki konkursu i plany miasta. Nikt tego nie zrobił”.

Wiceprezydent mówił o spotkaniu wspominanej już grupy roboczej z samorządowcami miejskimi. Był na nim obecny i nawet usłyszał z ust wiceprezesa ZASP zapowiedź pytań o Teatr Nowy. Nie było jednak możliwości ich postawienia, ponieważ prezydent opuścił spotkanie, zanim nastąpił ten punkt obrad. Nikt zatem pytania nie zadał, bo pan prezydent nie dał ku temu szansy. Ale skutecznie odwraca kota ogonem, bo przecież żaden dziennikarz nie zadzwoni do Instytut Teatralnego i nie sprawdzi, jak było naprawdę.

Ostatecznie Krzysztof Dudek został dyrektorem naczelnym. I zaczęła się dość żenująca sprawa powołania dyrektora artystycznego. Miał być Olaf Lubaszenko, ale zrezygnował. Ostatecznie we wrześniu został nim Andrzej Bart, który zapowiada w łódzkim radiu: „po prostu chcę zmusić do szacunku dla Teatru Nowego”.

Nihilizm?

Jerzy Grzegorzewski żartował sobie, że prawdopodobnie minister Zdzisław Podkański nie wiedział, kogo powołuje na szefa Sceny Dramatu Teatru Narodowego. Obecnie nie byłoby okazji do takich żartów – jeszcze nigdy tylu teatrologów nie miało wpływu na politykę kulturalną. Wiceminister kultury czy kolejni dyrektorzy Departamentu Narodowych Instytucji Kultury są absolwentami Wydziału Wiedzy o Teatrze.

Z drugiej strony historia uczy, że wpływowy teatrolog w Ministerstwie Kultury i Sztuki nie jest oczywistą gwarancją dobrej polityki. Stanisław Witold Balicki jako dyrektor generalny resortu działający pod patronatem Kliszki, mimo erudycyjnej wiedzy teatralnej, w sprawach teatru napsuł sporo (broni go jedynie Kazimierz Braun…). To Balickiemu zawdzięczamy m.in. doprowadzenie do dymisji Bohdana Wodiczki, który dawał szansę, że odbudowany Teatr Wielki stanie się znaczącą artystycznie sceną w skali europejskiej. Ważniejsze były personalne intrygi. I nie uratował Wodiczki nawet artykuł w „New York Timesie”. (Dziś nie zadziała komentarz w „Le Monde” w sprawie wrocławskiego Polskiego).

Teatrologowie dobrze przecież wiedzą, że polityczne gry w kulturze są opłacalne tylko w perspektywie krótkofalowej. Przykładowo w latach osiemdziesiątych było takich trzech, którzy postanowili postawić środowisko teatru do pionu (na osobiste życzenie generała Jaruzelskiego): bezpartyjny, acz pryncypialny – minister Żygulski, młodziutki, acz bardzo gniewny sekretarz KC Świrgoń i ciężkiego charakteru kierownik Wydziału Kultury KC Nawrocki. Im zawdzięczamy likwidację ZASP czy odwołanie Holoubka i Hanuszkiewicza. Czy dobrze pamiętamy, kto przyszedł po tych dyrektorach? A ważnych teatrów, które tworzyli, wciąż żal. Trzej panowie stanowią przypis historii, a pamiętamy Holoubka, Szczepkowskiego czy Hanuszkiewicza.

Ten zgubny dla urzędników mechanizm działania odtwarza się niezależnie od ustroju. Rozczarowuje i zaskakuje sposób rozwiązywania kłopotliwych spraw dyrektorskich przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W sytuacjach napiętych resort nie wchodzi w rolę arbitra – a raczej gra na konflikcie. Tak było w Białymstoku (Teatr Dramatyczny), tak było w przypadku dwóch konkursów we Wrocławiu (Opera i Teatr Polski). Podobno w przypadku Teatru Ateneum resort też ma swojego faworyta.

W przypadku Teatru Polskiego największy problem stanowi fakt, że ministerstwo zdecydowało się poprzeć słabego kandydata. Minister – zamiast zastopować pomysł pana Samborskiego i zainspirować poszukiwania lepszej kandydatury – poświęcił Cezaremu Morawskiemu swój czas! Wydawałoby się, że MKiDN będzie promować lepiej rokujących kandydatów. Okazuje się, że ławka artystów defaworyzowanych coś krótka jest, i trzeba popierać kandydatów z przypadku. Bo jak inaczej nazwać poparcie dla Cezarego Morawskiego? Minister Wanda Zwinogrodzka w rozmowie dla „wSieci”, uznając dorobek Teatru Polskiego, potwierdziła, że MKiDN poparło Morawskiego: „Czy to dziwne, że urzędnicy odpowiedzialni za kondycję instytucji w obliczu takiego wyboru głosują na aktora i reżysera z blisko 40-letnim stażem, a nie na naukowca, który nigdy nie pracował w teatrze?”. I dodała wyjaśnienie: „Źródłem wrocławskiego kryzysu nie jest żaden spisek, lecz rażąco mała liczba kandydatów oraz rodzaj ich kompetencji. Były aż dwa konkursy, ogółem zgłosiło się ledwie osiem osób, tylko trzy były zawodowo związane z teatrem”.

Dziwne jest, że ministerstwo decyduje się poprzeć kandydata, który w pierwszym konkursie odpadł, bo podobnie jak inni nie spełniał kryteriów. Oczywiście – by znów zacytować panią minister – „potężnym problemem wydaje mi się désintéressement środowiska teatralnego”. Ale nie mniej potężnym problemem jest zaniechanie przez resort poszukiwań dobrego kandydata, tylko wsparcie lokalnej intrygi. Drugi konkurs powinien być nowym rozdaniem także ze strony organizatorów. Przedstawiciele MKiDN powinni wstrzymać się od głosu – to byłby mocny sygnał dla obu stron, z pożytkiem dla wizerunku resortu.

Minister Zwinogrodzka lubi agrarne metafory. Wciąż pamiętane są jej słowa o teatralnej jałowej ziemi, obecnie mówi już bardziej koncyliacyjnie: „Moją ambicją nie jest niszczenie ogrodu sztuk, ale jego pielęgnacja”. Czy jednak wyrazem tego jest oddawanie – by trzymać się rolnej metaforyki – wielkoobszarowego gospodarstwa teatralnego małorolnemu, który będzie umiał tylko zaorać?

Odpowiedzialność

Konkurs na dyrektora w Łodzi obarcza Platformę Obywatelską. Konkurs w Białymstoku obarcza Prawo i Sprawiedliwość (nawet wojewoda się zaangażował). Próba wyjaśnienia polityczno-personalnej układanki związanej z konfliktem we Wrocławiu dla osób spoza regionu jest zadaniem omal niewykonalnym. Trudno się połapać kto jest kim – kto z PO, kto od Dutkiewicza, kto ani z pierwszej opcji, ani z drugiej, ani z PiS – choć z tą partią gotów jest wejść w koalicję. Wieść niesie, że walki frakcyjne w Platformie spowodowały zwinięcie parasola ochronnego nad dyrektorem Mieszkowskim. Dwaj ważni politycy PO są z Wrocławia – Bogdan Zdrojewski i Grzegorz Schetyna. Były minister kultury usunął się w cień. Nowy szef partii nie waha się przed mocnymi gestami. Szczególnie gdy może pognębić Nowoczesną. Sam Krzysztof Mieszkowski nie umiał się zdecydować, w jakiej roli występuje. Raz jako dyrektor teatru, raz jako poseł Nowoczesnej. Nie uświadomił sobie, że jego rolą było usunąć się w cień i znaleźć następcę – zadbać o zespół i ten jeden raz zaprzeczyć swemu głębokiemu przekonaniu, że „teatr jest taki, jak jego dyrektor”.

Prezes ZASP, Olgierd Łukaszewicz, zaryzykował stwierdzenie, że poparcie dla Cezarego Morawskiego jest elementem jakiegoś porozumienia – że na przykład Teatr Polski stanie się sceną narodową. Obawiam się, że stawka jest znacznie niższa – chodzi o zatrudnienie paru protegowanych, o powrót paru osób, które kiedyś tam pracowały. Zaraz znajdą się pracownicy, którzy pomogą nowemu dyrektorowi w przywróceniu dyscypliny – przejrzy się bilingi, przejrzy monitoringi, pod jakimiś pretekstami zwolni się zbuntowanych. Normalna praca dyrektora teatru.

Przecież nie chodzi ani o finanse, ani o program. Tadeusz Samborski z zarządu województwa szybko zapomni o upragnionym Fredrze (zajrzałem w repertuary innych teatrów podlegających marszałkowi dolnośląskiemu – tam ani widu, ani słychu o Fredrze). Warto jednak zapamiętać wywiad dla portalu teatralny.pl, w którym ten postulat się pojawił. Kliniczny przykład tępej politycznej intrygi – tercet urzędników przeinaczając fakty, próbował pognębić osiągnięcia teatru, który im podlega.

Korekta
Na szesnaście konkursów cztery wzbudzają kontrowersje i psują opinię – przede wszystkim branży teatralnej. Reszta konkursów przebiega sprawnie i godnie. Zarzut, który można sformułować wobec wszystkich organizatorów: zbyt późne terminy organizacji konkursów. To przede wszystkim wymaga poprawy. Jest szansa na dobry przykład na samym szczycie teatralnej piramidy. Minister Zwinogrodzka ogłosiła w wywiadzie dla „wSieci”, że przewiduje organizację konkursu na stanowisko dyrektora Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Czy zostanie przeprowadzony z najmniej rocznym wyprzedzeniem?

W Metropolitan Opera od sezonu 2016/2017 jest nowy dyrektor muzyczny, Yannick Nézet-Séguin. Natomiast pierwszym sezonem w pełni zaplanowanym i nadzorowanym przez niego będzie sezon 2020/2021. Pięć lat! Tak wyglądają zmiany w wielkich operach świata. W Operze Bałtyckiej nowego dyrektora wybrano na pół roku przed objęciem funkcji. To i tak nieźle jak na standardy konkursowe.

Przydałoby się też wyjaśnienie zasad sukcesji, by urzędujący dyrektor nie mógł podpisywać umów na sezon, w którym nie będzie już teatrem kierował. Iluż dyrektorów wchodziło do teatru, w którym przez pierwsze miesiące nie mogli nic zrobić, bo realizowano premiery ustalone przez poprzednika. Oczywiście zabezpieczenie zmiany nie może przyjmować tak kuriozalnych kształtów jak w Jeleniej Górze, gdzie urzędnicy samorządu ograniczali dyrektorowi liczbę premier. W sposób niedopuszczalny ingerowali w autonomię instytucji.

Tylko takie drobiazgi można poprawiać. Bo na to, że teatry nie będą traktowane jak polityczny łup, nie ma co liczyć. Tu korekt nie będzie. Tu zawsze będzie rządzić instrukcja obsługi cepa.

Sprostowanie

W artykule Teatr jak wodociągi („Teatr” nr 10/2016) zawarłem niezgodne z prawdą treści dotyczące pana Krzysztofa Dudka, dyrektora Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka w Łodzi.

1. Powtórzyłem za „Gazetą Finansową” zarzuty dotyczące realizowanej za jego dyrekcji polityki grantowej Narodowego Centrum Kultury, które były bezpodstawnymi atakami. Sprawę zbadało Centralne Biuro Antykorupcyjne i nie stwierdziło, by NCK za dyrekcji pana Krzysztofa Dudka faworyzowało łódzkie instytucje kultury. Z powyższego wynika, że insynuacją z mojej strony była sugestia, że otrzymał stanowisko dyrektora teatru za wspieranie łódzkich instytucji przez NCK.

2. Nie doszło do sytuacji, w której – jak sugerowałem w tekście – od października 2015 roku urzędnicy łódzkiego ratusza czekali z decyzją o powołaniu nowego dyrektora teatru do momentu, w którym pan Krzysztof Dudek uzyskał możliwość objęcia stanowiska. Pan Krzysztof Dudek otrzymał propozycję kierowania Teatrem Nowym im. Kazimierza Dejmka w Łodzi w styczniu 2016 roku. Przepraszam, że moja interpretacja sytuacji dotyczącej Teatru Nowego wkroczyła w obszar, w którym mogłem godzić w dobre imię pana Krzysztofa Dudka.

Paweł Płoski

teatrolog, badacz polityki kulturalnej i organizacji teatru, wykładowca i dziekan Wydziału Wiedzy o Teatrze AT. W latach 2007-2016 członek redakcji „Teatru”, w latach 2009-2020 kierownik działu literackiego Teatru Narodowego.