10/2016
Jacek Kopciński

fot. Zuzanna Waś

Wokalista ekstremalny

 

 

Podczas festiwalu „Warszawska Jesień” w Studio Koncertowym Polskiego Radia zaprezentowano Zagubioną autostradę Natalii Korczakowskiej. Młodszym czytelnikom przypominam, że Zagubiona autostrada to w oryginale Lost Highway, film Dawida Lyncha z 1997 roku z Robertem Blakiem w roli kurdupla o diabelskich oczach. Nie pamiętam czegoś bardziej przerażającego w kinie niż kredowa twarz Blake’a, no może tylko przedwojenna Mumia Karla Freunda, którą obejrzałem nielegalnie w wieku lat pięciu, bardziej mnie przestraszyła. W każdym razie po raz drugi filmu Lyncha za nic bym nie obejrzał, ale na operę pobiegłem z zaciekawieniem, wspominając niezwykłą pod każdym względem Czarodziejską górę Mykietyna, Sikorskiej-Miszczuk i Chyry, która na tym samym festiwalu została przyjęta owacyjnie.

„Opera filmowa” Neuwirth, Jelinek i Korczakowskiej już mnie tak nie urzekła, ale jedną scenę tego eksperymentalnego spektaklu zapamiętam na całe życie. Jako najważniejszy element scenografii reżyserka umieściła na scenie prostokątne pudło, do którego od czasu do czasu wchodzili artyści. W jego wnętrzu zamontowano kamery, rejestrujące sytuacje niewidoczne dla publiczności, czasem wyświetlając je na ścianach pudła, a czasem – ogromnej sali radiowej. Wyrafinowana gra obrazem odbywała się bardzo sprawnie, do tego stopnia, że rodzaj uwięzienia, którego doświadczają bohaterowie historii, stał się także udziałem widowni. Na szczęście akcja opery przenosiła się także na zewnątrz, choć w sposób specyficzny. Główny bohater przez większą część spektaklu leżał przecież na podłodze, bity i torturowany, i w takiej też pozycji wykonywał swoje partie. Niekiedy jednak do spektaklu wracało życie, bohater wstawał, mocował się z przeciwnikami albo oddawał się pieszczotom zgrabnych stóp kochanki. Ale nie nogi Renee w czarnych pończochach zrobiły na mnie największe wrażenie.

Oto ogromny mężczyzna w białym garniturze podchodzi do mikrofonu, by zaśpiewać swoją arię. To Mr. Eddy, którego rolę wykonuje w Zagubionej autostradzie śpiewak o niebywałej wprost ekspresji, performer i kompozytor nazywany „wokalistą ekstremalnym”. W chwili, gdy właśnie otworzył usta, podbiegł do niego przyboczny demonicznego kurdupla i jednym wprawnym ruchem poderżnął mu gardło. Nie, nie poderżnął gardła śpiewakowi, wtedy bowiem mielibyśmy rzeźnię i prokuratora na scenie. Uczynił to bohaterowi, który, jak to w operze, miał po śmierci jeszcze wiele do powiedzenia. Zamiast konwencjonalnej arii, artysta wykonał jednak fantastyczny wręcz bełkot, zaczął się dusić, kasłać, charczeć, jęczeć, wyć, syczeć i rzęzić, a czuły mikrofon wszystkie te nadzwyczajne dźwięki przenosił do najdalszego zakątka sali, która i bez tego słynie ze swojej akustyki. Publiczność oniemiała, a śpiewak bulgotał jeszcze dobre dwie minuty, i były to minuty niezapomniane. Po spektaklu, biegnąc do domu asfaltowym chodnikiem wysadzanym suchymi badylami, zastanawiałem się, czy z wycia Davida Mossa nie powstanie z czasem nowa gałąź opery – powiedzmy – nekrolaryngologicznej. Na wszelki wypadek nie oglądałem się za siebie…

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.