11/2016
Marek Kochan

fot. Kazimierz Kochan

Wara, wara

 

 

Trafiłem tam przypadkiem. Byłem na spacerze i nagle usłyszałem oklaski, gwar dużego zgromadzenia, skandowanie haseł. Przywykłem już trochę do tych manifestacji. Wiadomo, Warszawa. Ale zawsze to jednak ciekawe: kto, w jakiej sprawie.


Podszedłem bliżej. Stało tam sto, dwieście, może trzysta osób. Otaczali podwyższenie, ktoś przemawiał. Co chwilę jego słowa przerywały oklaski. Niektóre hasła tłum podchwytywał i skandował. Potem na podest wszedł ktoś inny.

Najwięcej transparentów powtarzało hasło: „Nie oddamy wam polityki”.

Musiałem chwilę posłuchać, żeby zrozumieć, o co im chodzi. Za czym, czy przeciw czemu protestują. Wśród przemawiających zobaczyłem kilka twarzy znanych z mediów i dopiero wtedy wszystko zaczęło mi się układać w sensowną całość.

Była to manifestacja polityków. Chodziło im o to, żeby artyści nie wtrącali im się do polityki, bo się na tym nie znają i nie mają żadnych kompetencji, by oceniać ich działania. Powodem protestu, wymienionym w trwającym akurat przemówieniu, był opublikowany jakiś czas temu list artystów, krytykujący jednego z polityków i domagający się jego odwołania.

Tę sprawę znałem z mediów. Pewien poseł przyprowadził na salę sejmową bułgarskiego aktora porno i przy mównicy, w trakcie swojego przemówienia, odbył z nim symulowany stosunek seksualny. Usługi aktora opłacił podobno z funduszy na utrzymanie biura. Sprawa ta wywołała liczne protesty wyborców. Domagano się ustąpienia posła. Ludzi zirytowało to, że z ich podatków finansuje się nieobyczajne akty w przestrzeni publicznej. I że ktoś celowo wywołuje skandal, aby się lansować. Poseł nie chciał jednak ustąpić. Tłumaczył, że jego działanie nie zostało właściwie zrozumiane. Że nie ma obowiązku oglądania obrad Sejmu ani nawet telewizji. I że nie powinien go oceniać nikt, kto nie był wcześniej w jego pokoju w hotelu sejmowym i nie obserwował całości interakcji z bułgarskim aktorem. A przynajmniej nie zapoznał się z całością jego wystąpienia (co było trudne, bo po dziesięciu minutach poseł został wyprowadzony przez Straż Marszałkowską i nie dokończył przemowy). Poseł tłumaczył, że chciał swoim działaniem zwrócić uwagę opinii publicznej na kilka ważnych problemów, między innymi na seksualizację relacji męsko-męskich, zagrażającą ideałowi prawdziwej męskiej przyjaźni. A w ogóle, to on został wybrany, mówił, i nikt nie będzie mu narzucał, jak ma uprawiać politykę, bo on sam wie najlepiej, czego potrzeba wyborcom. Jest wszak politykiem. Te tłumaczenia nie pomogły posłowi, jego partia pod naciskiem obywateli wykluczyła go ze swojego klubu parlamentarnego, w kolejnych wyborach nie znalazł się na liście i nie wszedł do Sejmu. Teraz stał się ikoną protestu polityków przeciw artystom, i szerzej – walki o wolność polityki od społecznych ocen i krytyki ze strony wyborców. Solidaryzującym się z nim politykom, przeciwnym mieszaniu się artystów (i w ogóle wyborców – podatników) do polityki, nie przeszkadzało to, że po wyborach były poseł sam zamienił się w artystę, organizując w wielu miastach happeningi. Gdzieś nawet, w małej galerii, pokazano jego malarstwo, jakieś muzeum sztuki nowoczesnej upubliczniło jego filmy wideo. Kto wie, czy manifestacja, w której występował, nie była kolejnym działaniem artystycznym?

Pomyślałem o tym, bo właśnie ten polityk, były poseł N., przemawiał.

– Artystom wara od polityki – krzyczał, trochę przeciwko sobie. – Wara, wara! Nie chcemy cenzury, nikt nie będzie się nam wtrącał do tego, jaką politykę robimy! Polityka dla polityków! Nie oddamy wam polityki!

Jego słowa bardzo podobały się zgromadzonym, przerywali przemówienie brawami. A hasło „Nie oddamy wam polityki” tłum podchwycił i skandował je kilkanaście razy.

Manifestacji przyglądała się grupka gapiów. Mieli kwaśne miny. Podszedłem bliżej, aby posłuchać, co mówią.

– Myślą, że mają monopol na politykę – powiedział jeden. – Jak nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze – dodał drugi. – Jakby się nie bali, że im obetną dotacje, toby nie protestowali.

Jasne! Wtedy skojarzyłem. Tłem protestu był projekt ograniczenia subwencji dla partii politycznych. Część obywateli domagała się, by politycy zajmowali się swoją aktywnością na własny koszt. By nie brali pieniędzy z budżetu. Politycy, zagrożeni w swojej wolności twórczej, postanowili wyjść na ulicę.

– Precz z wyborami! – skandował tłum. – Zwykli laicy to nie politycy! Polityka dla polityków!

Wtedy ktoś z grupki gapiów nie wytrzymał i ruszył w stronę mównicy.

– Nie jesteście żadnymi politykami, tylko bandą pieczeniarzy – krzyczał. – Nie zajmujecie się tym, co dla nas ważne! Kogo wy reprezentujecie? Nie zamierzam płacić za wasze wygłupy! Róbcie sobie orgie, ale za własne pieniądze!

Krzycząc, człowiek ten próbował zabrać mikrofon politykowi, który akurat przemawiał. Jednak na szczęście nie udało mu się zakłócić wiecu. Kilka osób szybko chwyciło go pod ręce i wyprowadziło poza teren manifestacji.

A tłum skandował swoje hasła, coraz głośniej i głośniej.

Poszedłem dalej, do parku. Zgiełk manifestacji ucichł i wtedy usłyszałem ptaki. Niestety, wrony. – Wara, wara – skrzeczały. Zaczął padać zimny deszcz. Jesień. Przyspieszyłem kroku.

pisarz, profesor Uniwersytetu SWPS. Autor powieści (m.in. Fakir z Ipi, 2013), zbioru opowiadań (Ballada o dobrym dresiarzu, 2005) oraz wielu dramatów realizowanych w Teatrze Telewizji i Teatrze Polskiego Radia m.in. HolyfoodRioReduty).