11/2016
Obrazek ilustrujący tekst Wziąłem lalkę do ręki

fot. Marta Ankiersztejn

Wziąłem lalkę do ręki

„Teatr w moim odczuciu jest aktem, obrazem człowieka w złożonych okolicznościach” – mówił zmarły we wrześniu Marcin Jarnuszkiewicz, scenograf, reżyser i pedagog, w rozmowie z Szymonem Kazimierczakiem.

SZYMON KAZIMIERCZAK Jest Pan outsiderem?

MARCIN JARNUSZKIEWICZ Tak, to trafne określenie. Uważam się za outsidera i chyba jestem tak postrzegany. Znaczy to, że nie widzę swojego miejsca w głównym nurcie, ale także w offie.

KAZIMIERCZAK A jakim Pan jest outsiderem? Na zewnątrz czego Pan funkcjonuje i co to właściwie za „zewnątrz”?

JARNUSZKIEWICZ Żeby odpowiedzieć, muszę sięgnąć do początków. Mój ojciec był wybitnym rzeźbiarzem. Mama była historykiem sztuki. Bardzo wcześnie rysowałem, bawiłem się w teatr w pudełku po butach. Żyłem w sztuce. Dojrzewałem w kręgu przyjaciół moich rodziców i wcześnie uczestniczyłem w ich rozmowach. Mam więc zakodowany pewien konkretny stosunek do sztuki: jest to działalność w sferze ludzkiego ducha, dążąca w stronę metafizyki, próbująca dotknąć absolutu. Nie potrafię inaczej o tym myśleć.

Kiedyś na studiach wykonałem rysunek, z którego byłem bardzo zadowolony. Dostałem za niego dwóję. Przyszedłem do domu i opowiedziałem o tym mamie. A ona na to: „Albo będziesz rysował tak, jak twoja pani oczekuje, żeby mieć piątkę, albo rysuj tak, jak chcesz. Tylko licz się z tym, że dostaniesz dwóję”. Myślę dziś, że mama zniszczyła mi tym karierę zawodową, bo postanowiłem wtedy, że będę rysował tak, jak chcę. Jednocześnie dzięki temu moją główną radością jest wolność. Mogę czerpać ze wszystkiego. Nie boję się wziąć rzeczy modnej, bo biorę ją ze względu na jej sens. Równie dobrze mogę wziąć rzecz niemodną. Do tego stopnia nie przejmuję się modą, że mogę być modnie ubrany.

KAZIMIERCZAK Ale liczy się Pan z tym, że może dostać dwóję?

JARNUSZKIEWICZ Zrobiliśmy z Romanem Woźniakiem, szefem Teatru Academia, takie przedstawienie, które się nazywało Sceny pasyjne. Nie spełniało ono najwyraźniej ani kryteriów teatru lalkowego, ani dramatycznego, bo wylądowaliśmy z nim w końcu na festiwalu muzycznym Wratislavia Cantans. A dlatego, że była w nim muzyka Bacha… Jestem na uboczu i to nie jest proste. Akceptuje mnie małe grono ludzi, muszę się z tym oswajać. Natomiast jest dla mnie radością, że tym, którzy to akceptują, dostarczam nieraz głębokich przeżyć. Oni będą je być może długo pamiętali. To mi wystarcza. Kiedy widzę, że ktoś wychodzi z mojego spektaklu ze łzami w oczach, mam – być może pyszne – poczucie, że moja użyteczność jest w wymiarze chirurga, który zoperował komuś ślepą kiszkę.

KAZIMIERCZAK Jedną z pierwszych Pańskich prac twórczych była scenografia w Balladynie Adama Hanuszkiewicza. Głośne, kontrowersyjne przedstawienie, grane na najważniejszej scenie w Polsce. Dzisiaj, czterdzieści lat później, gra Pan dla małej publiczności bardzo skromny inscenizacyjnie spektakl na praskim poddaszu w Teatrze Academia. Czy w tej zależności kryje się jakaś prawda o Pańskiej drodze artystycznej?

JARNUSZKIEWICZ To być może jest wymowne, ale nie przesadzałbym. Bardzo cenię Hanuszkiewicza. On faktycznie zaadaptował dla polskiej sztuki popkulturę, ale w takim sensie, jak zrobił to Warhol. On sam uważa się za prekursora postmodernizmu, z czym ja się nie zgadzam. Honda w latach siedemdziesiątych była w Polsce tym samym, co puszka zupy Campbell. Totalnie egzotyczne. Nikt nie wiedział, jak to smakuje – to była baśniowość Zachodu. Dziś przeżywanie tych samych przedmiotów nie sprawia nam już takich kłopotów, ale i nie dostarcza też specjalnej fascynacji.

KAZIMIERCZAK Dziś to część naszego świata. Być może Pański Homework mógłby teraz uchodzić za produkt równie egzotyczny, co w latach siedemdziesiątych motocykle Honda…

JARNUSZKIEWICZ Tak, słyszałem opinie, że jest to dzisiaj awangarda.

KAZIMIERCZAK Zgodziłby się Pan z taką teorią, że Homework to efekt odejmowania niepotrzebnych elementów? Na scenie zostały rzeczy niezbędne: właściwie tylko człowiek ze swoimi fundamentalnymi pytaniami.

JARNUSZKIEWICZ W pewnym sensie tak jest. Od wielu lat zastanawiam się, co właściwie jest istotą teatru. Nie zgadzam się z teorią, że jest to tylko aktor i widz, bo w najlepszym razie mamy wtedy sytuację występu aktorskiego. Teatr w moim odczuciu jest aktem, obrazem człowieka w złożonych okolicznościach. Jest pewną narracją, która się tworzy. Jest procesem, który się uruchamia w widzu – dzięki stymulacji, jaką jest przedstawienie. To rodzi przeżycie, a przeżycie rodzi refleksję. Jeśli tych elementów nie ma, wówczas jest to występ, popis, recytacja…

KAZIMIERCZAK A dlaczego właściwie chce Pan uruchamiać te przeżycia i refleksje właśnie za pomocą teatru? Czemu w tej samej sprawie na przykład nie pisze Pan muzyki?

JARNUSZKIEWICZ Moją prawdziwą miłością jest muzyka. Pan Bóg dał mi miłość do niej, ale poskąpił mi talentów muzycznych. Jestem za to bardzo dobrym słuchaczem.

Dla mnie teatr jest właściwie narzędziem do uprawiania muzyki – dźwięk umożliwia najbardziej dotykalny kontakt z upływem czasu, ze zmianami w przestrzeni.

Wraca tu pytanie o istotę teatru. W pewnym momencie zaczęła mnie interesować struktura spektaklu. Struktura dotyczy teatru w ogóle, niezależnie od tego, jakimi narzędziami jest zrobiony. W tych okolicznościach, które stworzyliśmy człowiekowi, może paść monolog Edypa, czy „być albo nie być”, ponieważ dotknęliśmy pewnej struktury. Widać to dobrze w filmach. Wiele dzieje się tam poprzez rytm – jeśli go spowolnimy, uzyskujemy efekt patetyczny, przyspieszenie rytmu daje zawsze efekt komiczny. Już sama struktura generuje znaczenia. To się bierze ze sposobu, w jaki przebiega odbiór człowieka. Jest to związane z indywidualną wrażliwością, wyobraźnią, gotowością otwierania się.

KAZIMIERCZAK Teatr jest też obecnością. W Homework jest obecny Pan – autor. Znamy z historii teatru przykłady, gdzie obecność autora w spektaklu miała fundamentalne znaczenie. Jaka jest ta Pańska obecność?

JARNUSZKIEWICZ Moja obecność w Homework bierze się stąd, że nie umiałbym nikomu wytłumaczyć, co tam jest do zrobienia. To jest poza słowami. Moje przygody z aktorami bywały nadzwyczajne, ale obok nich były też nieudane. Między innymi dlatego, że w pewnym momencie dochodziliśmy do spraw, których nie da się przekazać za pomocą słów. Gdybym był człowiekiem słowa, tobym pisał. Jednak jestem w teatrze i posługuję się językiem teatru. Staję wobec mojej lalki, którą znam dziesięć lat. Ona ma teraz nowe, zrobione przez Romana Woźniaka głowę, dłonie i stopy, ale jest to wciąż ta sama obecność. Ta lalka we mnie coś uruchamia, coś we mnie budzi, i nie umiem tego nazwać. Mogę mówić, że jest to „czekanie” albo „poznawanie”… Mogę też to nazwać przeżywaniem naszego wspólnego istnienia na Ziemi. Mogę używać na to różnych określeń i pewnie każde będzie w jakiejś mierze prawdziwe. Dzięki temu poruszamy się po bardzo szerokim zakresie znaczeniowym – rozpoznajemy rodzaj tych emocji, ale nie musimy ich nazywać.

W Homework nic nie zostało wymyślone przy biurku. Ten spektakl urodził się z tego, że wziąłem lalkę do ręki. Jak miałbym to wytłumaczyć aktorowi, skoro to nie jest z niego? Myślę zresztą, że na tym polega prawdziwa twórczość aktorska – ona bierze się z wewnątrz, z człowieczeństwa. Wydaje mi się – chociaż może zabrzmi to ryzykownie – że aktor nie zrobiłby tego lepiej ode mnie. Kiedy malarz ma pomysł na obraz, nie prosi innego malarza, żeby namalował za niego. On to musi zrobić sam.

 

Rozmowa została przeprowadzona w lutym 2011 roku i opublikowana we fragmentach pod tytułem Poza słowami w gazecie Festiwalu Animo Kwidzyn 2011.

krytyk teatralny, w redakcji „Teatru” od 2012 roku.