12/2016
Natalia Worożbyt

fot. Kateryna Hornostaj

Łowcy emocji

 

 

Chcę opowiedzieć o dwóch projektach teatralnych, które jesienią były dla mnie najważniejsze. Łączy je temat wojny. We wrześniu wciągnięto mnie w historię, w której nie chciałam brać udziału, bo zdawałam sobie sprawę, jak bardzo jest trudna. Trzeba było zrobić performans z elementami teatru dokumentalnego z weteranami ATO pod tytułem Ja – weteran. Warunek – wszystko powinno odbywać się z towarzyszeniem orkiestry wojskowej. Orkiestra i pojedyncze ludzkie historie – nie bardzo wierzyłam w takie połączenie. W dodatku trzeba było prowadzić rozmowy z weteranami. Na przykład z Wadymem, który odmroził sobie wszystkie kończyny. Umierał przez cztery dni na dwudziestostopniowym mrozie pod Debalcewem w samochodzie z poległymi towarzyszami, potem trafił do niewoli deenpeowców, którzy najpierw go pobili, a potem uratowali, niosąc pierwszą pomoc medyczną i wymieniając na któregoś ze swoich jeńców. Teraz Wadym ma cztery protezy i dwa tygodnie temu biegł dziesięć kilometrów w kanadyjskim maratonie. Cały czas żartuje i próbuje wszystko robić sam, ale nie może na przykład zadzwonić i napisać esemesa. Saszko, drugi uczestnik, opowiadał, jak sobie uświadomił, że lekarz chce mu amputować nogę i jak kłamał, że czuje ból, kiedy lekarz dotykał jego nogi. Lekarz prosił, by się odwrócił, ale Saszko widział w oknie gdzie i kiedy lekarz dotyka nogi i cały czas kłamał… Dwudziestoletnia dziewczyna Nastia opowiadała ze sceny o odmrożonych jajnikach i o tym, jak na froncie marzyła o botkach ozdobionych kryształkami. Razem dziesięć historii. Moim zadaniem było wysłuchanie długich szczerych godzinnych opowieści i poproszenie o skrócenie ich do dziesięciu minut – to są te chwile, kiedy nienawidzę swojego zawodu.

Drugi projekt teatralny związany z wojną realizuję właśnie teraz. Piszę ten felieton z maleńkiego miasteczka Popasna na wschodzie Ukrainy, pięć, siedem kilometrów od linii frontu. Przyjechaliśmy tu z naszym zespołem „Teatru peresełencia” („Teatru przesiedleńca”), by zająć się spektaklem Dzieci i żołnierze. Regularnie jeździmy do strefy ATO, zwłaszcza do szkół, ale dlaczegoś te i tak trudne wyjazdy przypadają głównie późną jesienią czy zimą? Kiedy tam się wybieram, każda kostka w moim ciele buntuje się przeciwko temu, przewidując chłód i dość marne warunki bytowania. Zawsze złe ogrzewanie, zawsze przenikający do kości wiatr, ciemne ulice. Wśród sklepów przeważnie – sklepy ze sztucznym drobiem, apteki i second-handy. Mieszkamy w akademiku, gdzie się znajduje komenda wojskowa. Gdzieś z oddali dochodzą wybuchy moździerzy, dobrze słychać je zwłaszcza w nocy. Wyjście do toalety zamienia się w tortury, bo chłód trzykrotnie wydłuża odległość do tego miejsca.

W zeszłą sobotę słychać było ostrzał i w miejscowym domu kultury postanowiono przerwać dyskotekę. Młodzież się buntowała i nie chciała rozejść. Wtedy kierownictwo zdecydowało się kontynuować zabawę, argument – w domu kultury jest schron i można się szybko schować. Ludzie przyzwyczaili się do życia obok wojny i chcą otrzymywać swoją dawkę radości. Dlatego wszędzie – w kawiarniach, w taksówkach – bardzo głośno i agresywnie gra muzyka. O, na przykład teraz w kawiarni. Na nic prośby, żeby ściszyli. Wszystkie dania podają tu z majonezem i musimy uszanować starodawne tradycje Związku Radzieckiego.

Przy sąsiednim stoliku siadają chłopiec i dziewczyna w wojskowym mundurze, jedzą pizzę. Przy innym – przedstawiciele OBWE. Wojna jest wszędzie. Od prawie dwóch lat ludzie z nią żyją i już jej nie zauważają.

Nauczyciel WF-u ze szkoły, w której pracujemy, stworzył w swym gabinecie muzeum tej wojny. Są tam podarunki od batalionu „Donbas”, który uratował Popasną przed rosyjską okupacją – mundur, amunicja wojskowa, znalezione przez nauczyciela odłamki rozerwanych pocisków. Ekspozycja stale się rozrasta.

Dzieci, z którymi pracujemy, są przepiękne. Mówią – kiedy żołnierze są w mieście, czujemy się spokojni, wiemy, że nas ochronią. Mówią – dopóki żołnierze są w mieście, jesteśmy w niebezpieczeństwie, bo to oznacza, że będzie wojna. Mówią – sami jesteśmy winni temu, co tu się dzieje. Mówią – jesteśmy niewinni, winne są baby, które za gryczkę sprzedały Ojczyznę. Losza opowiada, jak wracał do domu i zobaczył jaskrawe światło, a potem na jego oczach w budynek mieszkalny uderzył pocisk, i dla niego dźwięk wojny to trzeszczenie dachówki pod nogami. A dla Żeni dźwięk wojny to to, kiedy wszyscy mieszkańcy domów jednocześnie zabijają małymi młoteczkami okna. A Bohdan nie lubi szelestu jesiennych liści, bo tak właśnie zaszeleściła mina tuż obok, z takim właśnie dźwiękiem. Jedna dziewczynka stała na przystanku autobusowym, kiedy tuż przy niej wybuchł pocisk i oderwał głowę mężczyźnie, to był mąż jej nauczycielki. Właśnie te dzieci prosiły w zeszłą sobotę, by nie przerywać dyskoteki w miejscowym domu kultury. Właśnie z tymi dziećmi w tymże domu kultury pokażemy w przyszłą sobotę nasz spektakl Dzieci i żołnierze.

Jest mi zimno, niewygodnie i zaostrzyło mi się zapalenie żołądka, ale jeżdżę tam jak narkoman po konieczną do życia dawkę emocji. I zawsze ją tu dostaję. Wstyd mi, że jesteśmy takimi dziwnymi stworzeniami, które tylko w strefach bólu mogą czuć, że żyją.

 

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun

ukraińska dramatopisarka, autorka Dzienników Majdanu (2014).