1/2017
Natalia Worożbyt

fot. Kateryna Hornostaj

Złe drogi

 

 

W ciągu ostatnich trzech miesięcy siedem razy wyjeżdżałam. Rezultat – dziecko wyrosło, mama postarzała się, kochanek się nie doczekał, kosmetyczka poleca zastrzyki piękności, a za pasem nowy, 2017 rok. Przedostatni wyjazd był do Popasnej w Donbasie, o której pisałam poprzednio. Stamtąd poleciałam od razu do Londynu. Takie kontrasty.

Od dawna romansuję z Teatrem Royal Court. Poznaliśmy się na początku milenium i od tamtej pory od czasu do czasu z nimi pracuję. Zawsze jest to przyjemność i nagroda za różne trudności. I tak, na przykład, ten ostatni wyjazd związany był z tym, że w żaden sposób nie mogłam dokończyć sztuki, którą u mnie zamówili. Dlatego postanowili zaprosić na trzy tygodnie, bym nareszcie to zrobiła. Jeszcze w uszach brzmią mi wystrzały miasta Popasna, a fizycznie już mieszkam i pracuję w rejonie Chelsea, gdzie ulice pachną drogimi perfumami, rodziny mieszkają w domach z oddzielnymi wejściami i przejazd metrem kosztuje worek ukraińskich ziemniaków. Dano mi gabinet na czwartym piętrze teatru z widokiem na centrum miasta. Miasto jest niskie, dlatego widać drugi brzeg Tamizy. Tu powinnam dokończyć swoją sztukę. Nazywa się Złe drogi i opowiadam w niej różne historie o wojnie i miłości na wojnie. Trudno mi się skupić, bo sto metrów ode mnie jest ulica z pięknymi sklepami i bożonarodzeniowa wyprzedaż, dusza potrzebuje nowych torebek i butów, a teatr potrzebuje sztuki.

Żeby lepiej zrozumieć, o czym piszę, w teatrze organizują mi wewnętrzne czytanie. Jest to bardzo ważne i pomaga mi pisać dalej. Po reakcji aktorów widzę, że tekst działa. Aktorzy pytają, na przykład, co to jest Majdan. Najwyraźniej pierwszy raz słyszą to słowo. Nie obrażam się, sama nigdy niczego nie wiedziałam o wydarzeniach w nieznanych mi krajach, ale się dziwię. Cierpliwie opowiadam o Majdanie i o Donbasie. Słuchają jak dzieci, szeroko otwierając oczy, gdy jest strasznie. Wtedy ja opowiadam śmieszne przygody podczas Majdanu i oni się śmieją. Bo przecież nie wolno straszyć świata i budować złego image’u krajowi. Mamy wojnę i korupcję, ale jesteśmy weseli i rozśpiewani – taki message powinien nieść w świat odpowiedzialny Ukrainiec, żeby świat przyjął Ukraińca. I ja niosę… Po czytaniu siedzimy w bufecie teatralnym, gdzie na każdym stoliku leży wydrukowany rozkład strajków w mieście. Brytyjczycy uważnie go studiują, a ja studiuję Brytyjczyków. Podoba mi się ten świat, czekałam na ten wyjazd tak, jak się czeka na urlop i ciepłe morza czy sanatoria. Lubię spacerować po londyńskich parkach, wszystkie są w pobliżu i jest w nich dużo dzieci, ptaków i biegaczy. Podobają mi się kobiety wychodzące z Burberry z taką liczbą toreb jak ja z warzywnego bazaru Kijowa. Podobają mi się gejowskie pary, gdzie jeden z troską otwiera drzwi bentleya swojemu niemłodemu partnerowi. Podobają mi się zadbane babcie na wózkach w drogich ozdobach. Półrozebrana w zimie młodzież, obojętność i uprzejmość personelu, i gdy w supermarkecie pytają o dokumenty, kiedy kupujesz szampana. Jest mi tu dobrze.

Ale nigdy nie zazdrościłam, nigdy nie myślałam o wyjeździe, emigracji. Kiedyś przez trzy miesiące mieszkałam w Ameryce, a przywiozłam ze sobą na prezenty płyty z ukraińskim folklorem. Więc przez jakieś dwa miesiące siedziałam nad butelką wina, słuchałam tych płyt i wyłam za domem. Wtedy dobrze zrozumiałam, gdzie jest moje miejsce.

Lubię wędrować po bogatych krajach i lubię wracać do domu. Nie przeszkadza mi czyjaś stabilizacja, czyjś spokój i dostatek. Wręcz przeciwnie – daje mi to nadzieję na własną przyszłość. Ale właśnie teraz, właśnie podczas tego wyjazdu do miłego mi Londynu poczułam, jak komuś może to przeszkadzać. Poczułam strach o ten świat, poczułam jego kruchość, bezbronność. Jakbym usłyszała brzęczenie niezadowolonych głosów, jęk cierpienia dobiegający ze wschodu. Słyszałam je tu głośniej niż w Donbasie. Właśnie podczas mojego pobytu w Londynie zobaczyłam mapę wojen na świecie. Tu i tam płoną ogniska. I jedno z nich wprost na mojej ziemi. I boję się o tych wszystkich, którzy są obok ognia, i o tych, którzy myślą, że jest on daleko i czują się bezpieczni. Bo chcę, by ten świat istniał. Świat bogatych i zamożnych, świat starych pieniędzy. Ale wielu ten świat denerwuje i dręczy, wielu chce się zemścić właśnie na tym świecie za własny ból i straty. I ja zamykam oczy jak przed wybuchem…

Zdążyłam dopisać sztukę i kupić prezenty. Mam nadzieję, że następnej jesieni ze sceny Royal Court wybrzmią moje straszne i śmieszne historie o niewoli i przemocy, patriotyzmie i miłości, o złych drogach Donbasu. I może świat starych pieniędzy o jeden mikroprocent zmieni swój dystans do cudzego bólu.

Kiedy wychodziłam z lotniska Boryspol, zaatakowali mnie miejscowi taksówkarze, ale, myślę, już nie są tacy namolni jak kiedyś, niedługo im w ogóle tego zakażą. Padał śnieg, jechaliśmy po śliskiej drodze, bo była gołoledź, a nasze drogi są źle oczyszczane. Ale pod gołoledzią z lotniska do Kijowa jest bardzo dobra droga. Nie różni się od drogi z Heathrow do Londynu. Kiedyś takie będą w całym kraju, na całym świecie. Nie będzie złych dróg i map z płonącymi ogniskami… To się nazywa pozytywne myślenie, tak?

 

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun

ukraińska dramatopisarka, autorka Dzienników Majdanu (2014).