1/2017
Marek Kochan

fot. Kazimierz Kochan

Do Pani A.

 

 

List od Pani przyszedł tuż przed świętami, myślałem, że to życzenia. Gdyby to były życzenia, odpowiedziałbym natychmiast, ale ponieważ nie były, robię to dopiero teraz, po Nowym Roku. Wyjeżdżałem pod koniec grudnia, musiałem się chwilę namyślić, żeby odpisać.

Nie wiem na pewno, czy to był list do mnie. Nazwisko się zgadzało i adres też, jednak list pisany jakby do innej osoby. W każdym razie nie do kogoś, za kogo ja się uważam. Czyli chyba nie do mnie. Ale adres, pisany Pani ręką, i nazwisko, moje. Więc jednak odpowiem.

Po kolei.

Pisze Pani, że widziała mnie Pani na manifestacji, że byłem w tej drugiej, to znaczy tej innej niż ta, w której była Pani. Zaszło tu chyba jakieś nieporozumienie. Przecież Pani doskonale wie, że ja nie lubię chodzić na manifestacje. Nie lubię być w tłumie, myśleć z tłumem, mówić to samo, krzyczeć. To mnie krępuje. A przecież tego wymaga udział w manifestacji: skandowania. Nie lubię skandować. Zresztą rzadko jest tak, że myślę dokładnie to samo co inni. Na ogół moje poglądy nie wpisują się w pełni w to, co myśli jakaś większa grupa, zwykle zgłaszam swoje votum separatum. Co nie znaczy, że nie bywam przyłączany do jakiejś grupy przez ludzi, którzy nie słuchają uważnie tego, co mówię, lub wręcz przypisują mi jakieś słowa czy tezy, których wcale nie wygłaszałem. Ale to już ich problem. Nie mogę odpowiadać za opinie ludzi nieuważnych. Z tych powodów nie przepadam za grupową artykulacją poglądów, wolę pisać swoje własne teksty, mówić od siebie. Uliczne manifestacje interesują mnie czasem jako obserwatora, jak Pani doskonale wie, zajmuję się między innymi antropologią widowisk. Tym razem jednak nie byłem obecny ani w roli uczestnika, ani obserwatora. Z tego co wiem na podstawie pobieżnego oglądu mediów, obie manifestacje obrzucały się wzajemnie obelgami, tyle że różnymi.

Bardzo mi przykro, że została Pani zwyzywana przez uczestników tamtej drugiej manifestacji, nie miałem na to jednak wpływu. Osoba, którą Pani wzięła za niżej podpisanego, musiała być kimś innym. Na pewno nie byłem to ja.

Jednak to, że przypisała mnie Pani do tej drugiej manifestacji, nie było raczej przypadkiem. Szczerze mówiąc, uważam, że to była projekcja. Pani przypisała mi wrogość wobec Pani poglądów. Właściwie dlaczego? Przecież nie rozmawiała Pani ze mną, nie wie Pani, co sądzę na ten akurat temat. O ile pamiętam, widzieliśmy się dość dawno temu, nie mieliśmy okazji wymienić opinii w tej sprawie. Zresztą, nawet gdybym miał w tej kwestii inne zdanie, to czy naprawdę sądzi Pani, że obrzucałbym z tego powodu obelgami Panią, osobę, którą lubię i cenię? Tak, oczywiście, różnimy się w wielu sprawach, ale to nie powód, by się wyzywać.

A Pani pisze, że z powodu mojego udziału w tej drugiej manifestacji zrywa Pani ze mną znajomość. Czy to nie zbyt pochopne? Tak bez wysłuchania mnie? Przecież znamy się tyle lat.

Dlatego właśnie piszę ten list do Pani.

Nie przesądzam, kto miał wtedy rację. Czy Pani i jej grupa, czy ci drudzy. To nie ma tak naprawdę znaczenia. Bardziej liczy się dla mnie to, że z powodu jakiejś tam manifestacji, na której podobno byłem (a przecież nawet nie zapytała mnie Pani, czy to prawda), mamy zerwać naszą wieloletnią znajomość, być może (nie chcę sobie zbytnio pochlebiać) nawet przyjaźń. A przecież łączy nas tyle pięknych chwil. Tyle rozmów. Czy nie warto tego zachować, czy taka relacja nie zasługuje na to, by ją pielęgnować raczej, niż rzucać na stos jakiejś tam manifestacji?

Mi na przykład Pani poglądy w wielu sprawach wcale nie są i nigdy nie były bliskie. Jednak niezależnie od tego lubię Panią i szanuję Pani zdanie. Nie przyszłoby mi w żadnym wypadku do głowy, aby z powodu różnicy zdań w jakiejś sprawie od razu zrywać znajomość. Życie byłoby nudne, gdybyśmy utrzymywali kontakty towarzyskie tylko z ludźmi, którzy myślą tak samo jak my. I czy to przystoi ludziom takim jak my, inteligentom?

W tym wszystkim optymistyczne jest dla mnie to, że Pani w tej sprawie napisała do mnie list. Ludzie tak rzadko dziś piszą listy, na papierze, w kopercie. To, co nas łączy, to szacunek do słowa pisanego, przywiązanie do form. Na to liczę, w tym pokładam nadzieję, że nie wszystko stracone.

Nastał Nowy Rok, w jego pierwszym miesiącu ludzie układają plany, chcą coś zmienić, udoskonalić. Życzą sobie, by Nowy Rok był lepszy niż stary. Jak Pani wie z lektury Eliadego, rok jest światem, kosmosem: plemiona Ameryki Północnej używają tego samego słowa dla opisania jednego i drugiego. Tak jest u Jokutów, tak jest w języku plemienia Juki.

Początek roku jest więc początkiem nowego świata. A czas Świąt (do których w pewnym sensie zalicza się przełom starego i Nowego Roku) jest czasem odtworzenia początków bytu, powrotem do zdarzeń pierwotnych. Wiem, Pani nie jest osobą religijną, jednak na pewno jest Pani nadal wrażliwa na metafizyczny wymiar istnienia, jak by go nie nazywać.

Życzę Pani, droga Pani A., by ten Nowy Rok był lepszy, abyśmy oboje, Pani i ja, wrócili do prapoczątków naszej znajomości. Kiedy różniliśmy się, ale różniliśmy się pięknie. W Nowym Roku, w styczniu, wszystko jest możliwe.

pisarz, profesor Uniwersytetu SWPS. Autor powieści (m.in. Fakir z Ipi, 2013), zbioru opowiadań (Ballada o dobrym dresiarzu, 2005) oraz wielu dramatów realizowanych w Teatrze Telewizji i Teatrze Polskiego Radia m.in. HolyfoodRioReduty).