3/2017

Teatru czar

Jest coś ujmującego w rumuńskim teatrze. W jego prostocie, dbałości o detal, pieczołowicie tworzonej scenografii, wreszcie w gorących owacjach publiczności – nawet na nie najlepszych przedstawieniach.

Obrazek ilustrujący tekst Teatru czar

fot. Mihaela Marin

Nie sposób obejrzeć wszystkich spektakli. Dwudziesta szósta edycja Narodowego Festiwalu Teatralnego (NFT) w Bukareszcie to ponad czterdzieści przedstawień w zaledwie dziewięć dni. Do tego wydarzenia towarzyszące – wystawy, promocje książek, a nawet cykl słuchowisk radiowych. Odbywający się pod koniec października festiwal to duże teatralne święto, którego nie przeoczą nawet przypadkowi turyści. Opanowuje niemal całe centrum miasta, spektakle pokazywane są w kilkunastu różnych teatrach. O wydarzeniu informują rozklejone na mieście plakaty. W hotelach, kawiarniach czy pubach można znaleźć ulotki, gazetki i kieszonkowe wersje programu. Festiwalowy punkt informacyjny mieści się w ruchliwym przejściu podziemnym w centrum miasta, łączącym znajdujące się po dwóch stronach ulicy Uniwersytet Bukareszteński i Teatr Narodowy. Trafi na niego każdy pasażer stołecznego metra opuszczający położony o poziom niżej peron stacji.

Wydaje się jednak, że tak szeroko zakrojona akcja promocyjna jest w zasadzie zbędna. Rumunów nie trzeba specjalnie namawiać do wizyt w teatrze. Przed każdym festiwalowym spektaklem spory tłum niemal blokuje wejście do budynku. Na widowni nadkomplety. Na koniec typowa tutaj owacja na stojąco – po każdym, nawet niezbyt udanym przedstawieniu. Co w tym roku przyszło oklaskiwać bukareszteńskim widzom?

W bogatym programie festiwalu znalazły się zarówno wielkie produkcje, jak i kameralne spektakle; artyści znani i uznani i początkujący twórcy, spektakle dramatyczne i taneczne, klasyka i współczesna dramaturgia. Nie było żadnego idiomu, hasła spinającego tematycznie wszystkie produkcje. Jak przyznała dyrektor artystyczna festiwalu Marina Constantinescu, Narodowy Festiwal Teatralny ma być odbiciem współczesnego teatru rumuńskiego. Jak wśród tylu zróżnicowanych spektakli znaleźć coś dla siebie? Odruchowo wybieram najbardziej znane nazwiska: Silviu Purcăretego, Gianinę Cărbunariu i Radu Afrima. Program dopełniam spektaklami, które się z nimi nie zazębiają i na które zdążę dobiec.

Słabszy sezon mistrza

Niestety, znani i uznani tym razem nie zachwycili. Zwłaszcza dla Silviu Purcăretego ostatni sezon teatralny nie był zbyt udany, co znalazło odbicie na festiwalu. Pokazano dwa spektakle mistrza rumuńskiej sceny: Szekspirowskiego Juliusza Cezara z Państwowego Teatru Węgierskiego w Kluż i Kawiarenkę Carla Goldoniego z Teatru Narodowego „Vasile Alecsandri” w Jassach. Rozczarowuje zwłaszcza ten pierwszy, przede wszystkim brakiem inscenizacyjnego pomysłu. W przedpremierowych wywiadach (sezon 2015/2016) reżyser tłumaczył, że nie interesuje go uwspółcześnianie Juliusza Cezara, ponieważ sztuka ta jest ponadczasowa i równie dobrze mogłaby powstać współcześnie. W programie NFT w opisie spektaklu znajdujemy zresztą bezpośrednie porównanie historii zabójstwa rzymskiego dyktatora i wywołanej nim wojny do arabskiej wiosny i jej skutków w postaci zataczającego coraz szersze kręgi chaosu. Szkoda, że na dostrzeżeniu uniwersalności kończy się reżyserska interpretacja dramatu. Dostajemy spektakl zawieszony gdzieś w bezczasie, z minimalistyczną scenografią, sprowadzającą się w zasadzie do rozstawionych na różnych planach pojedynczych mebli, z sennymi postaciami ubranymi w historycznie zróżnicowane stroje – białe togi mieszają się ze współczesną garderobą i z bezkształtnymi, płowymi przyodziewkami, a wszystko to jakby przykurzone, bez koloru i właściwości.

Niestety, właściwości pozbawiona jest tu również beznamiętna gra aktorska. Ostatecznie zapamiętać daje się jedynie przebiegający od czasu do czasu przez scenę piękny śnieżnobiały pies.

Lepiej wypadła Kawiarenka Goldoniego. Akcja tej osiemnastowiecznej komedii rozgrywa się w Wenecji w czasie karnawału. Centrum przedstawionego świata stanowi kawiarnia przy niewielkim placyku, do której wraz z bohaterami sztuki ściągają ludzkie słabości i grzechy. Do walki z nimi staje dobrotliwy Ridolfo, właściciel kawiarni, próbujący rozwikłać intrygę z hazardem, oszustwem i namiętnością w tle i doprowadzić ją do szczęśliwego finału.

Kawiarenka Purcăretego to nostalgiczna bajka o wartościach takich jak dobro, uczciwość, szczerość i szacunek. Bajka naiwna i moralizatorska, z czego reżyser doskonale zdaje sobie sprawę, dlatego puszcza do widza oko, wprowadzając na scenę dwójkę współczesnych turystów, przyglądających się Wenecji i jej mieszkańcom ze zdziwieniem. Jednocześnie jednak to bajka pełna uroku podkreślonego piękną scenografią Dragoşa Buhagiara. Na przodzie sceny stoją kawiarniane stoliki. Mury kamienic otaczających placyk tworzą półprzezroczyste tkaniny, na których wyświetlane są szkice zdobnych fasad. Za pomocą świateł i nakładania obrazów twórcy zmieniają pory dnia lub nastrój scen. Na fasadach pojawiają się cienie i kolory. Po zmroku można zajrzeć za mury, do znajdujących się za nimi oświetlonych wnętrz. Jest w tym prostym, acz ślicznym obrazku ujmująca, dziecinna tęsknota do bajkowego świata, w którym dobro zawsze zwycięża i wszyscy żyją długo i szczęśliwie.

Zwyczajny dokument

Do grona najbardziej wyrazistych i rozpoznawalnych artystów rumuńskich należy również młoda reżyserka i dramatopisarka Gianina Cărbunariu. To przedstawicielka teatru dokumentalnego, politycznego i głęboko zaangażowanego społecznie. W swych spektaklach porusza społeczne problemy, o których zwykle głośno się nie mówi, próbuje otworzyć na nie teatr i poprzez niego je nagłaśniać. Taki cel przyświecał jej również w autorskim przedstawieniu Zwykli ludzie.

Spektakl opowiada historie kilkorga tak zwanych whistleblowers – demaskatorów przerywających zmowę milczenia na temat nadużyć w ich miejscu pracy. Niezależnie od pochodzenia czy miejsca zamieszkania, niezależnie od branży, sektora czy zajmowanych stanowisk, demaskatorów łączy jedno: decyzja o ujawnieniu nieprawidłowości, motywowana nie prywatnymi korzyściami, ale publicznym dobrem. Efekt tej decyzji zawsze okazuje się zbliżony: zwolnienie, sąd, depresja, szykany, próba zrobienia z demaskatora donosiciela.

Przedstawienie ma charakter dokumentalny. Przygotowane zostało na podstawie długich badań przeprowadzonych w Rumunii, Wielkiej Brytanii i we Włoszech, zwieńczonych serią wywiadów z rzeczywistymi whistleblowers. Fragmenty tych wywiadów wyświetlane są w trakcie spektaklu. Na scenie aktorzy poruszają się na wąskiej przestrzeni zamkniętej wysoką, wielofunkcyjną ścianą, z wbudowanymi drzwiami, biurowymi szufladami, wysuwanymi przegrodami i podestami. Ściana narzuca ruch sceniczny, organizuje go według biurowego porządku, wpychając bohaterów w role precyzyjnie poruszających się systemowych trybów. Sytuacje sceniczne zaznaczane są kolorowym światłem i wyświetlanymi na ścianie graficznymi symbolami.

Bohaterowie nie są tu z krwi i kości, to raczej gadające głowy zwracające się bezpośrednio do publiczności. Zdają się w ten sposób pytać: czy temat jest wam znany? Uważacie, że nasza nierówna walka z systemem nie ma sensu? A może to wasz konformizm taki system utrwala? A przecież my nie jesteśmy żadnymi bohaterami, jesteśmy zwykłymi ludźmi, tak jak wy, elementem tego samego systemu.

Szkoda, że przedstawienie jest przegadane. Wszyscy bohaterowie powtarzają tę samą historię, różniącą się jedynie szczegółami, które przecież z założenia są nieistotne. W efekcie zamiast zapraszać do debaty, jednoczyć w walce z problemem – a o to przecież chodzi w teatrze Cărbunariu – spektakl zaczyna nudzić.

Polskie wątki

Na ostatnim NFT pojawiły się też inscenizacje polskich sztuk. Jedną z nich była oczywiście Nasza klasa Tadeusza Słobodzianka, tym razem z Teatru Narodowego „Lucian Blaga” w Kluż, w reżyserii Lászla Bocsárdiego. Drugą – Między nami dobrze jest Doroty Masłowskiej w reżyserii Radu Afrima z Teatru Narodowego w Bukareszcie. Spektakl Afrima, przyjęty entuzjastycznie nie tylko przez rumuńską publiczność, ale i międzynarodowych gości festiwalu, dla polskiego widza jest sporym zaskoczeniem. Trudno pozbyć się z pamięci świetnej inscenizacji Grzegorza Jarzyny, minimalistycznej, z umownie zarysowaną przestrzenią. Wydawało się, że Jarzyna znalazł idealną formę dla sztuki Masłowskiej, pozwalającą w pełni wybrzmieć charakterystycznemu językowi pisarki. Tymczasem Afrim ściga się z autorką o tytuł teatralnego enfant terrible. W jego spektaklu znajdziemy wszystko, czego po reżyserze można się spodziewać, a nawet więcej. Przebieranki, zmiany ról, nagromadzenie przedmiotów, głupich gazetek i nieświeżych mielonek, wszystkich tych absurdalnych śmieci, którymi się otaczamy, co trafnie punktuje Masłowska. Czasami trudno się połapać, o co w tym przedstawieniu chodzi. Paradoksalnie jednak ta wyrazista wizualizacja zapisanej w języku Masłowskiej rzeczywistości uniwersalizuje sztukę. Jak pisała Maryla Zielińska, która szerzej opisała spektakl w „Teatrze” nr 3/2016, skonstruowany na scenie przez Afrima świat jest „jak dryfująca w przestrzeni i czasie wyspa-cyrk”. Sztuka o współczesnej Polsce równie dobrze może więc być sztuką o współczesnej Rumunii.

Jest coś urzekającego w rumuńskim teatrze. W bogactwie poruszanych tematów i stylistyk, w jego prostocie, dbałości o detal, pieczołowicie tworzonej, jakby nieco anachronicznej scenografii, wreszcie w żywiołowych reakcjach publiczności. Kilka dni z rumuńską sceną jest jak zanurzenie się w zupełnie inną kulturę teatralną. Może dlatego nawet średnie przedstawienia odbiera się tu lepiej.

 

XXVI Narodowy Festiwal Teatralny
Bukareszt, 21–30 października 2016

krytyk teatralna, redaktorka i fotoedytorka „Teatru”. Współpracuje z Ośrodkiem Badań nad Polskim Dramatem Współczesnym.