3/2017
Natalia Worożbyt

fot. Kateryna Hornostaj

Próba miłości w lutym

 

 

Postanowiłam nie pisać o śmierci i wojnie. Postanowiłam napisać o miłości. Zaczęłam jej szukać i zrozumiałam, że się u mnie skończyła. Nie to, żebym kogoś wcześniej szczególnie kochała, ale chciałam kogoś kochać. Lubiłam, kiedy mnie kochano. Wiedziałam, że w razie czego jestem gotowa odwzajemnić się miłością. Tylko nie miałam jej komu przekazać, jak Wi-Fi w telefonie. Żyłam sobie w przekonaniu, że ją mam – a tu zaglądam i jej nie znalazłam. Zaczęłam szukać przyczyny – wszystko jest oczywiste: pod koniec lutego kończą się witaminy w organizmie, a z witaminami kończą się uczucia. Obniża się libido i obce fluidy rozbijają się o twój-mój brak wrażliwości. W lutym zaczynasz spożywać mniej alkoholu, a jak tu się zakochać na trzeźwo? Zaczęłam sobie przypominać i nie przypomniałam, bym się kiedyś zakochała w lutym. Pamiętam, jak się rozstawałam. Ale odwrotnie – nigdy. Często zakochiwałam się jesienią, bo to dobre na żołądek. Organiczne warzywa i owoce, słońce, morze za plecami, oczy błyszczą, motyle w brzuchu – gotowa na cierpienie, amigos! W lutym nie można się zakochać, jeśli mieszkasz w naszej szerokości geograficznej. Podmarznięte kałuże, szare niebo, gluty i zzieleniała twarz. Dzień zakochanych nieprzypadkowo obchodzi się w lutym – by w sztuczny sposób przypomnieć o takiej opcji, by ludzie nie wymarli w lutym jak dinozaury.

Dlaczego w takim razie ludzie zakochują się na wiosnę? Od lutego to niedługo. Tłumaczę to wyczerpaniem zbliżonym do omdlenia i halucynacji, sezonowe zaostrzenie choroby, agonia, prawie śmierć. Na granicy śmierci można poczuć euforię. Oj, obiecałam nie pisać o śmierci. Ale jak pisać o miłości, jeśli się skończyła? Nawet u mojej córki. Jeszcze miesiąc temu była zakochana w Denisie, a teraz obojętnie stwierdza, że są tylko przyjaciółmi. Dzieci powinny być zakochane przez okrągły rok. Od razu w kilku obiektach. W wieku ośmiu lat byłam zakochana w ośmiu chłopcach. No, niech będzie, że w sześciu. W Żeni z klasy, w Żeni z podwórka, w Witii ze wsi, w Jurku – synu cioci Wali, w Sławie ze szpitala, w Joem Dassinie. Trzech z wymienionych było zakochanych we mnie. Jeden nawet nie wiedział o moim istnieniu, ale śpiewał tylko dla mnie. I czułam miłość przez okrągły rok, i życie moje było wypełnione emocjonalnie. Czemu teraz taka pustynia wokół? Szukam miłości w lutym!

Znalazłam. Co prawda, nie swoją. W mieście Szczastia na początku lutego robiliśmy projekt dokumentalny z dziećmi i żołnierzami. Wcześniej już zrobiliśmy serię podobnych projektów. Zajeżdżamy do nieznanego miasta na linii frontu, odnajdujemy poszkodowaną w działaniach wojennych szkołę, zbieramy nastolatków i żołnierzy i w ciągu siedmiu dni robimy z nimi spektakl, który potem pokazujemy mieszkańcom w lokalnym domu kultury. Na ogół nastolatkowie i żołnierze są do siebie nie najlepiej nastawieni. Nastolatkom żołnierze kojarzą się ze skutkami wojny, żołnierzom mieszkańcy kojarzą się z przyczyną wojny. I jedno, i drugie jest prawdą, ale tylko po części. I my łączymy te dwie kategorie obywateli w jednym projekcie, by dać im możliwość porozmawiania ze sobą, bo inaczej nie mają takich możliwości. Obiecałam nie pisać o wojnie. Ale to tak naprawdę nie jest o wojnie. W rezultacie spektakl wyszedł o miłości. I dzieci, i żołnierze opowiadali o swojej miłości ze sceny. Nazywało się to Próba szczęścia w mieście Szczastia [ukr. szczastia znaczy „szczęście” – przyp. tłum.]. Mężczyźni w mundurach i nastolatkowie dzielili się ze sobą i widzami opowieściami o miłości. I tyle tej miłości pojawiało się wprost na naszych oczach. Pomnażała się poprzez rozmowy o niej. Pod koniec projektu wszyscy byliśmy w sobie zakochani. I wszystko temu sprzyjało. I mróz -25, i śnieg jak w dzieciństwie. I piosenka w miejscowej mordowni: „Kocham cię do łez, każde westchnienie jest jak pierwszy raz, zamiast kłamstw pięknych fraz chmura róż, płatkami białych róż nasze łoże zaścielone”… I fototapety w internacie miejscowej zawodówki, gdzie mieszkaliśmy. Jaskrawe, letnie fototapety były wszędzie – w pokojach, na korytarzach, w stołówce, w szkołach. Zawsze była to cudowna letnia przyroda, góry, wysoka trawa, wszystko wyglądało jak wezwanie do miłości. Nad moim łóżkiem wisiał wielki łabędź. Przez siedem nocy spałam prawie w objęciach jego skrzydeł i to one oraz śpiwór nie dały mi zamarznąć.

À propos, kiedy to wszystko pisałam, przypomniałam sobie, że dwa razy zakochałam się w lutym. Dwa razy w ciągu ostatnich czterech lat. Jak mogłam zapomnieć. Cała moja teoria o awitaminozie i obniżeniu libido rozpadła się w zderzeniu z rzeczywistością. Nie wierzcie mi.

 

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun

ukraińska dramatopisarka, autorka Dzienników Majdanu (2014).