3/2017

Dla wymagających

„Żyjemy w czasach, w których można powiedzieć wszystko, ale też niczego nie trzeba mówić do końca, nie trzeba brać odpowiedzialności za słowo” – mówi Małgorzata Litwinowicz w rozmowie z Katarzyną Flader-Rzeszowską.

Obrazek ilustrujący tekst Dla wymagających

fot. Paweł Ogrodzki

KATARZYNA FLADER-RZESZOWSKA Dziesięć lat temu po raz pierwszy odbył się w Warszawie Międzynarodowy Festiwal Sztuki Opowiadania. Skąd wziął się pomysł i idea, by w czasach niesprzyjających żywej narracji opowiadać?

 

MAŁGORZATA LITWINOWICZ Festiwal powołało do życia Stowarzyszenie Studnia O., które działa od 1997 roku. Spotkaliśmy się jako grupa studentów związanych, ze względu na specjalizację animacja kultury, z ówczesną Katedrą Kultury Polskiej na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Przez dłuższy czas prowadziliśmy poszukiwania we własnym zakresie, pytając, czym jest opowiadanie dziś, czym jest sztuka żywego opowiadania. W 2006 roku uznaliśmy, że jesteśmy gotowi jako grupa i na tyle wiemy, czego oczekujemy od opowiadania, że można zorganizować pierwszy festiwal. I tak się stało. Sama idea festiwalu opowiadania nie jest zresztą wcale egzotyczna, choć w Polsce w 2006 roku na pewno tak, a samo hasło „sztuka opowiadania” wywoływało wiele pytań i wątpliwości. Byliśmy często poprawiani przez dziennikarzy i różnych komentatorów, że w języku polskim nie ma słowa „opowiadacz”. Ruch odnowy sztuki opowiadania na Zachodzie zaczął się jednak dużo wcześniej. We Francji jest on na przykład związany z rokiem 1968, z ruchem alternatywnym, z poszukiwaniem twórczych nurtów kultury. W Anglii czy Szkocji jest to wyraźny ruch społecznościowy związany z pielęgnacją lokalnych tradycji. Podobnie jest w Skandynawii. W Hiszpanii też od długiego czasu odbywają się festiwale opowiadania i mają one swoją ugruntowaną dwudziestowieczną tradycję. Można powiedzieć, że wymyślając polski festiwal opowiadania, robiliśmy coś, co w Polsce wydarzało się po raz pierwszy, ale włączaliśmy się w nurt, który w europejskich krajach miał tradycję kilkudziesięcioletnią.

FLADER-RZESZOWSKA To, co Pani mówi, odnosi się do tradycji festiwalowej i współczesnej sztuki opowiadania. Wiemy przecież, że ludzie opowiadali od zawsze, a korzenie sztuki opowiadania sięgają starożytnej Grecji i wędrownych rapsodów.

LITWINOWICZ Tak, chodzi o festiwale. Praktykę opowiadania uprawialiśmy i wciąż uprawiamy, mówiąc sobie na przykład o tym, co się wydarzyło w naszym życiu, co słychać u naszych znajomych. Niezależnie od ram instytucjonalnych, pierwotne opowiadanie zawsze istniało i istnieje. Współczesna instytucjonalizacja nie jest efektem trwałości i ciągłości tradycji, lecz idei rewitalizacji sztuki żywego słowa, sztuki żywej narracji. Ten ruch odnowy jest oczywiście inspirowany powrotem do tradycji i pewnego wyobrażenia tradycji narracyjnych, epickich, śpiewaczych. Z całą pewnością jest tak, że w XX wieku i wcześniej ta tradycja żywego opowiadania została zerwana. Ruch odnowy żywego słowa był poszukiwaniem alternatywy, poszukiwaniem własnych ścieżek. Wpisuje się też w tradycję teatru poszukującego.

FLADER-RZESZOWSKA Czy wśród powodów, dla których odnawiał się ruch żywego opowiadania, była też chęć przywrócenia wartości słowu mówionemu? Kiedyś aktor, dziennikarz i ksiądz wyznaczali wysokie standardy mówienia. Dziś, niestety, żadne z tych środowisk nie jest autorytetem w dziedzinie słowa.

LITWINOWICZ Z pewnością tak jest i w ciągu ostatnich dziesięciu lat świat języka polskiego uległ degradacji. Przy I Festiwalu Sztuki Opowiadania naprawdę było lepiej! Kultura języka w mediach publicznych, coś, co było standardem wyznaczanym przez – nie bójmy się tego słowa – elity, stała na zdecydowanie wyższym poziomie. Ale wydaje mi się, że nasze motywacje były inne. One wynikały przede wszystkim z tego, że większość założycieli Studni O. – stowarzyszenia, które powołało do życia festiwal – to filologowie i poloniści. Nasze doświadczenia filologiczne są tutaj podstawowe. Zainteresowanie żywą narracją, literaturą jako sytuacją, było związane z naszymi poszukiwaniami filologicznymi, z pytaniem, jak można spowodować, aby słowo, które jest zapisywane, oderwało się od swojej piśmienności. Myślę, że gdyby zapytać każdego z nas – Magdę Górską, Beatę Frankowską, Jarka Kaczmarka, Agnieszkę Ayşen Kaim – o nasze najważniejsze odkrycie lekturowe, takie olśnienie, to odpowiedź brzmiałaby tak: istnieją autorzy, którzy nie pisali literatury, tylko układali partyturę. Są autorzy, którzy się odwołują do ustności i których teksty literackie są skryptem ustności. Tu nie chodzi o narrację, o to, co nazywamy opowiadaniami, ale o sposób pisania.

FLADER-RZESZOWSKA Tak na przykład pisał Miron Białoszewski.

LITWINOWICZ Oczywiście!

FLADER-RZESZOWSKA Układając program festiwalu, zapraszacie opowiadaczy z różnych kręgów kulturowych, którzy przywożą różne opowieści. Każdego roku festiwal gości nowych wykonawców. Dla publiczności to bardzo ważne, bowiem może poznać różne style narracji. Według jakiego klucza zapraszacie opowiadaczy? Jak do nich docieracie? Przecież to osoby nie tylko z krajów europejskich, ale na przykład z Iraku, Libanu, Algierii, Kolumbii.

LITWINOWICZ Przy układaniu pierwszego programu bardzo ważne było dla nas spotkanie z opowiadaczami z Centrum Kultury Oralnej (Conservatoire contemporain de Littérature Orale – CLiO) w Vendôme we Francji. Było to możliwe dzięki projektowi europejskiemu, który na początku tego stulecia realizował Instytut Kultury Polskiej, w którym wówczas pracowałam, i nadal pracuję. Założycielem CLiO jest Bruno de La Salle – nestor sztuki opowiadania we Francji, ważny animator ruchu odnowy sztuki opowiadania, a stworzona przez niego instytucja była naszym partnerem. Dzięki temu osobisty kontakt z opowiadaczami z Francji i całego frankofońskiego kręgu stał się możliwy. Mogliśmy pracować z Brunonem, który jest fantastycznym opowiadaczem i nauczycielem. Spotkaliśmy też Jihada Darwiche’a – opowiadacza z Libanu, mieszkającego od wielu dekad we Francji. Zawsze o tym mówię, ale dla nas spotkanie z Jihadem było punktem zwrotnym – uwierzyłam wówczas, że sztuka opowiadania istnieje, że nie jest wymysłem studentów, którzy się nudzą w bibliotece i chcieliby mówić, zamiast czytać. Przekonałam się, że istnieje żywe opowiadanie, które mówi o współczesności, sięgając zarazem do bardzo głębokich tradycyjnych korzeni. Jihad ma cały swój kosmos tradycyjnych opowieści, których depozytariuszką była jego matka – wieśniaczka z Libanu, prosta kobieta nieumiejąca pisać. Darwiche sam jest dziennikarzem i reporterem, łączącym znakomicie historię mówioną, opowieści biograficzne z narracjami tradycyjnymi.

FLADER-RZESZOWSKA Jihad gościł u Was na festiwalu w zeszłym roku z programem Kobiety z placu Tahrir, opowiadającym o kobietach w czasie egipskiej rewolucji, oraz z eposem kurdyjskim Mame Alan.

LITWINOWICZ I był jeszcze kilka razy w latach poprzednich. Prawdę powiedziawszy, zapraszalibyśmy go zawsze. I sądzę, że nasza publiczność też entuzjastycznie by to przyjęła. Darwiche łączy w sobie dwa nurty opowiadania. Mówię o tym połączeniu, które dziś dla sztuki żywej narracji jest bardzo ważne. Z jednej strony to zakorzenienie w pewnym idiomie, w pewnej tradycji opowiadania, w pewnym kosmosie narracyjnym, który człowiek wynosi z domu czy ze środowiska, w którym się urodził i wychował, ale jednocześnie ten kosmos narracyjny jest połączony z refleksją o współczesności, z bardzo świadomym byciem we współczesnym świecie, z postawą wobec jego zawirowań kulturowych, politycznych, społecznych. Opowiadacz to przytomny człowiek, przytomny w staropolskim sensie, obecny przez sztukę opowiadania. Sztuka żywej narracji nie jest i nie może być wyłącznie zanurzona w przeszłość. To jest sztuka ludzi przytomnych, którzy mają swoje zaplecze pamięci indywidualnej i społecznej, a jednocześnie są obecni w świecie współczesnym.

FLADER-RZESZOWSKA Chyba zawsze tak było, że opowiadacz miał reagować na swoją publiczność, na czas, w którym opowiada. Nie tylko przywoływać to, co było kiedyś, ale też patrzeć, jak dawne odnosi się do rzeczywistości.

LITWINOWICZ Oczywiście! Nawet gdy popatrzymy na polską tradycję opowiadania, to dostrzeżemy tę zależność. Sięgnijmy na przykład do tradycji dziadowskiej, do pieśni i ballad dziadowskich. Opowiadały one oczywiście głównie o świętych i o cudach, ale ballady dziadowskie mówiły też o historii, odnosiły się do wydarzeń współczesnych. Z pewnością pełniły funkcję wędrującej, żywej, improwizowanej gazety, w której rzeczywistość historyczna łączy się z obserwacją świata.

Wracajmy jednak do kwestii, jak trafiamy do naszych opowiadaczy. Studnia O. jest małym stowarzyszeniem, ale mamy bardzo różne kompetencje. Od dekady Magda Górska – jedna z założycielek stowarzyszenia – mieszka we Francji i pracuje jako opowiadaczka, co swoją drogą jest fenomenalne, prawda?

FLADER-RZESZOWSKA Żyje z tego? Opowiadanie to jest jej zawód?

LITWINOWICZ Tak, to jest jej zawód. Pracuje w słowie, w obcym języku, i daje sobie radę. To fenomenalny projekt życiowy. Magda, ponieważ pracuje we Francji w środowisku opowiadaczy frankofońskich i jeździ na różne festiwale, jest naszym francuskim łącznikiem i osobą, która co roku rekomenduje opowiadaczy. Agnieszka Ayşen Kaim jest orientalistką, ma znakomite kontakty z kulturami szeroko rozumianego Wschodu. Przez swoje osobiste znajomości, podróże, spotkania z ludźmi z Turcji, Iranu czy z Azji Środkowej, jest w stanie docierać do tamtych opowiadaczy. Ja z kolei byłam na stypendium w Szkocji w Scottish Storytelling Centre. To miejsce, którego każdy opowiadacz mógłby Szkotom pozazdrościć – wspaniały nowy budynek wkomponowany w stare kamienice na High Street w Edynburgu. W instytucjonalnym sensie skupia się tu całe szkockie życie opowiadackie. Zatem różnorodność naszych zainteresowań wpływa na komponowanie programu. Fakt, że swobodnie poruszamy się w kilku kręgach kulturowych, ma tu duże znaczenie. Bardzo ważny jest osobisty kontakt. Zapraszani opowiadacze to ludzie, których zwykle ktoś z nas, gdzieś w świecie, widział. Warszawska publiczność jest specyficzna…

FLADER-RZESZOWSKA …ale chętnie przychodzi na festiwal. W stolicy nie brakuje atrakcji kulturalno-artystycznych, a każdego dnia mieliście pełną salę. Często nie wystarczało miejsc.

LITWINOWICZ Słowo „specyficzna” nie jest dobre, bo nacechowane negatywnie. Ja miałam na myśli coś innego. Nasza publiczność festiwalowa jest świetna, otwarta, przyjmująca opowiadaczy z wielkim kredytem zaufania. Chodzi mi raczej o to, że programując Festiwal Sztuki Opowiadania, który odbywa się w Warszawie, w Instytucie Teatralnym (wcześniej był w Starej Prochowni, przez jeden rok w Muzeum Etnograficznym), adresujemy go do ludzi, którzy są trochę ze środowiska zainteresowanego kulturą tradycyjną, ale w refleksyjny, krytyczny sposób, trochę ze środowiska literackiego, trochę z teatralnego, kierujemy go też do animatorów kultury czy ludzi poszukujących własnych alternatywnych ścieżek. To jest po prostu dość wymagająca publiczność, która widziała czy czytała niejedną rzecz. Ta publiczność nie zwalnia wykonawców od myślenia, wiele oczekuje, ale też – wiele daje. Ktoś może zarzucić, że w takim razie festiwal jest może mało demokratyczny. Może tak, bo wymaga umiejętności czytania, pisania i myślenia zarówno od opowiadacza, jak i od publiczności.

FLADER-RZESZOWSKA Każdy Międzynarodowy Festiwal Sztuki Opowiadania ma swój tytuł. Był Początek, Czas, Wędrowni rapsodzi, wędrujące wątki, Miasto – korzenie i sny, Nomadzi kultury, Średniowiecz(e). W tym roku tytuł brzmi Halo, Ziemia? To zawołanie prowokacyjne czy dramatyczne?

LITWINOWICZ Myślę, że mam dużą skłonność do patosu. W zeszłym roku festiwal nosił tytuł Czas. Zastanawialiśmy się nad tym, co to jest czas, odwoływaliśmy się do kulturowych definicji, przypomnieliśmy, że w różnych kulturach jest odmienny rok – niekoniecznie 2015. Tydzień przed festiwalem miały miejsce zamachy w Paryżu. Pamiętam, że na nas wszystkich zrobiło to ogromnie przygnębiające wrażenie. Tragiczne wydarzenia stały się kontekstem opowieści. Czym jest nasz czas? Jak jest trudny? Co to znaczy robić festiwal kulturalny w takim momencie? Dokąd to wszystko prowadzi? Dobrze pamiętam to uczucie sprzed roku. Świat wydawał mi się bardzo trudny i okropny. I… bardzo się pogorszył od tamtego czasu. W Polsce i na świecie w sensie społecznym, politycznym wydarzyło się bardzo dużo trudnych, złych rzeczy. Można się mądrzyć, wygłaszać gładkie eksperckie tezy wyjaśniające wynik takich czy innych wyborów politycznych czy racjonalizujące sytuację w Syrii. Ale dla mnie okrągłe zdania eksperckie są niemal takim samym wyrazem bezradności jak hejt, tylko inaczej opakowanym, bardziej eleganckim. Prawda jest taka, że nie wiemy, gdzie jesteśmy, co robimy, i nie wiemy, jak ten świat będzie wyglądał za dekadę. Być może dowiemy się już wcześniej tego, czego naprawdę nie chcemy wiedzieć i widzieć. To emocjonalne i osobiste, co mówię, ale myślę, że niezależnie od tego, jak wyglądają poszczególne spotkania w ramach festiwalu, to my – organizatorzy – zawsze musimy się do „Halo, Ziemia?” odnosić, do tego, gdzie jesteśmy, jak do tego doszło, jak to wygląda z kosmosu. Zawołanie „Halo, Ziemia?” jest przecież zawołaniem ze statku kosmicznego, ze stacji kosmicznej, zawołaniem astronautów, którzy wracają do domu. Czy ta odpowiedź, która pada ze strony Ziemi wywołanej do kontaktu, nie jest przypadkiem odpowiedzią, która wracających skłoni do natychmiastowego powrotu i panicznej ucieczki na Księżyc?

FLADER-RZESZOWSKA Jak w Czytagramach Petera Łyczkowskiego, które otwierały tegoroczny festiwal.

LITWINOWICZ Tak. Ostatnie sceny tej opowieści, kiedy bohater po czterdziestu latach nieobecności leci na ziemię, słucha wiadomości, potem muzyki, i nie może uwierzyć w to, co go spotyka, prosi, żeby go uśpić na możliwie długi czas – może to samo byśmy zrobili, gdybyśmy tylko mogli? Ale jednak jesteśmy tutaj. To też może jest bardzo patetyczne i w wysokim tonie, ale tak sobie myślę, że choć festiwal jest mały, to jest w nim wysiłek stworzenia możliwości spotkania. Chodzi nam oczywiście o prezentację sztuki opowiadania, o pokazanie jej dwóch biegunów: tradycyjnego, zakorzenionego w gatunku epickim, i współczesnego, trochę publicystycznego. Jasne, pokazujemy różnorodność współczesnej sztuki opowiadania, że jest ona bardzo tradycyjna i bardzo nowoczesna, przypominamy, że czasem romansuje z teatrem, czasem z literaturą, wchodzi w różne związki medialne. To jest jeden bardzo ważny aspekt festiwalu – artystyczny. Festiwal dla mnie ma też po prostu wymiar humanistyczny. Przez widowiska narracyjne budujemy sytuację spotkania, długotrwałego spotkania. Budujemy czasoprzestrzeń, w której ludzie chcą przebywać. Przychodzą do nas osoby, które czekają na festiwal cały rok. Śmiejemy się czasem, że wymyśliliśmy takie Boże Narodzenie. To oczywiście pełne pychy. Ale jest coś świątecznego w tym czasie festiwalowego spotkania. Ludzie rozpoznają się jako uczestnicy festiwalu, wracają do nas, chcą tu być.

Myślę, że to naprawdę jest jakaś wartość. Inna, z innego porządku niż artystyczna. I inna niż wartość poznawcza, polegająca na tym, że spotykamy się ze sztuką opowiadania wykonywaną w różnych językach i przez reprezentantów różnych kręgów kulturowych. Festiwal ma trzy nogi: artystyczną, poznawczą i humanistyczną.

FLADER-RZESZOWSKA Mam nadzieję, że będziecie robić go dalej.

LITWINOWICZ My też mamy taką nadzieję. W przyszłym roku festiwal powinien odbyć się dwunasty raz. Ma swoją publiczność, ma swoją klasę i rozpoznawalność w świecie opowiadackim – uchodzi za bardzo dobry przegląd. Ale za każdym razem, gdy bierzemy się do organizacji, jest to dla nas rok „zero”.

FLADER-RZESZOWSKA Festiwal ma też swój bogaty program przeznaczony dla najmłodszej publiczności. Dzieci potrafią słuchać i chłonąć opowieść. Są wymagającym i rozumnym słuchaczem. Czy przyświecają Wam też cele dydaktyczne, edukacyjne?

LITWINOWICZ Nigdy serio nie zadawaliśmy sobie pytania o cele dydaktyczne, nie jesteśmy z wykształcenia pedagogami, ale wiemy, że opowieść na dzieci działa. Z opowieścią często związany jest czasownik „snuć”. Według mnie powinien być zabroniony, a już na pewno powinien być zabroniony w odniesieniu do opowiadania dla dzieci. Bo jeśli dzieciom zaczyna się snuć, to dzieci zjadają natychmiast tego, kto snuje. Wstają, idą siku, pytają się głośno, kiedy idziemy do domu. Dobra opowieść dla dzieci jest bardzo kontaktowa. W tradycji ustnej jest dużo zabiegów skłaniających do interakcji: zagadki, refreny, zawołania, powtarzane elementy muzyczne, które dzieci śpiewają razem. To proste zabiegi, ale naprawdę działają. W Opowieściach o stworzeniu świata Sebastian Pikula – opowiadacz pod koniec spotkania wziął swoją mandolinę i powiedział: „No, to może jeszcze zaśpiewamy naszą podróżną piosenkę?”. Jej treść brzmiała: „Kręci się ziemia, kręci się świat”. Setka dzieci na widowni śpiewała jak chór Piccolo Coro dell’Antoniano. To było wspaniałe! Jeżeli opowieść jest dobrze skonstruowana, a opowiadacz jest wiarygodny, to dzieci chętnie wchodzą z nim w interakcję, angażują się i świetnie słuchają. Warto przypominać nauczycielom, że dzieci nie słuchają tylko głową i uszami. Słuchają nogami, rękoma. Słyszałam o badaniach przeprowadzonych na Uniwersytecie Stanforda – wynika z nich, że w trakcie zajęć dydaktycznych dzieci powinny się ruszać nie rzadziej niż raz na osiem minut. Ruszać! Czasami jest tak na spotkaniach z opowieścią, że największym problemem nie są dzieci, tylko nauczyciele, którzy mówią: „Krzysiu, usiądź!”. A opowieść można chłonąć, leżąc na poduszkach na podłodze, wstając w kulminacyjnych momentach, iść za nią całym ciałem. Na nasz festiwal przychodzą szkoły i przedszkola. Mamy więcej chętnych, niż jesteśmy w stanie pomieścić. Wszyscy wiemy, jak wyglądają teatrzyki przedszkolne. To jest jakiś horror edukacyjno-intelektualno-artystyczny. Zdarzają się dobre rzeczy, ale zasadniczo jest to przypadkowe i żałosne. A opowiadanie jest proste, tanie. Ono niczego nie potrzebuje – tylko opowiadacza. Czasem prostego rekwizytu, instrumentu. Nie ma całej tej krepiny i dzieci naprawdę to kupują, zgadzają się na tę sytuację wspólnej wędrówki w opowieść.

FLADER-RZESZOWSKA Ostatnie pytanie, choć obie próbujemy w sobie to zwalczać, będzie patetyczne: Grzegorz Godlewski napisał, że każda kultura ludzka jest kulturą słowa, dlatego właśnie od kondycji słowa zależy kondycja człowieka jako istoty kulturowej. Czy jesteśmy dzisiaj na zakręcie?

LITWINOWICZ Chyba wszyscy widzimy, że jesteśmy na zakręcie. Współczesna praktyka opowiadania jest niczym soczewka, przez którą dobrze widać różne społeczne zjawiska. Komunikacja międzyludzka jest oparta na słowie. Ludzie tak długo się ze sobą komunikują, jak długo do siebie mówią i chcą się słuchać. Wydaje mi się, że dziś komunikacja jest naderwana, że żyjemy w czasach, w których można powiedzieć wszystko, ale też niczego nie trzeba mówić do końca, że nie trzeba brać odpowiedzialności za słowo, że można publicznie obrażać, kłamać. Według mnie to rzeczywistość, w której komunikacja została zaburzona, a być może nawet zerwana. Niektórym ludziom jest bardzo trudno rozmawiać, bardzo trudno artykułować. Nie chodzi o kulturę rozmowy, kulturę dialogu – to jest trochę co innego. Chodzi mi o to, co napisał Krzysztof Czyżewski w zbiorze esejów Linia powrotu. Zapiski z pogranicza: stanem zero między społecznościami jest stan konfliktu. Możemy nad tym ubolewać, ale tak jest. To, co możemy robić, to udrażniać komunikację, łagodzić konflikt. Ale ludzie nie uczą się dziś artykułowania. Nikt ich tego nie uczy, ani szkoła, ani telewizja, ani media społecznościowe. A jeżeli młodzi ludzie nie uczą się artykułowania, to potem zostaje im jedynie wrzask. To jest patetyczne i pesymistyczne, ale byłam na Marszu Niepodległości, mieszkam koło ronda Waszyngtona, więc naprawdę wiem, o czym mówię. I sądzę, że wszyscy widzimy – czym jest ta opowieść naszych czasów.

teatrolożka, krytyczka teatralna,  zastępczyni redaktora naczelnego miesięcznika "Teatr", profesor w Katedrze Komunikacji Kulturowej i Artystycznej Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW, autorka m.in. książki Teatr przeciwko śmierci. Kryptoteologia Tadeusza Kantora (2015).