4/2017

Polska reprezentacja impro

„If I can make it there, I’ll make it anywhere”. Słowa piosenki New York, New York Franka Sinatry przyświecały nam podczas naszych występów w Upright Citizens Brigade Theatre.

Improwizacja po angielsku przed nowojorską publicznością to wyzwanie, choć mieliśmy za sobą doświadczenie dwukrotnego udziału na Chicago Improv Festival w latach 2013 i 2014. Improwizacja w polskim wydaniu spodobała się i rozśmieszyła Amerykanów. Jednak Nowy Jork to Nowy Jork.

Upright Citizens Brigade to legendarna nowojorska grupa powstała właśnie w Chicago – kolebce amerykańskiego oraz światowego impro. Zespół wykrystalizował się w 1990 roku spośród absolwentów ImprovOlympic. W oryginalnym składzie możemy znaleźć nazwiska wielu obecnych gwiazd amerykańskiej komedii, takich jak Amy Poehler, Matt Besser czy Horatio Sanz.

W 1996 roku UCB przeniosła się do Nowego Jorku, zyskując znaczną popularność, w związku z czym już trzy lata później otworzyła swój własny teatr w Chelsea. W 2003 roku teatr przeprowadził się do obecnej siedziby na Dwudziestej Szóstej Ulicy (tam właśnie miał miejsce nasz występ). UCB posiada również mniejszą scenę w East Village oraz teatr w Los Angeles.

Nie znaleźliśmy się na scenie UCB Theatre przypadkowo, a nasz występ nie był niestety osobnym, wielkim wydarzeniem nowojorskiego świata kultury. Uczestniczyliśmy w największym festiwalu impro na świecie, Del Close Marathon. Nazwa „maraton” nie jest użyta na wyrost. W trakcie trzech dni, w dziewięciu różnych lokacjach, odbywa się około sześciuset przedstawień teatralnych. Większość grup na tegorocznym festiwalu pochodziła z USA, tym większą czuliśmy dumę z faktu, że Polskę (a zarazem nasz warszawski Klub Komediowy) reprezentowały aż cztery zespoły – Klancyk, Hofesinka, Hurt Luster oraz PIP Show. Prawdopodobnie większość nazw grup uczestniczących w festiwalu niewiele powie czytelnikowi „Teatru” – ale wśród występujących zdarzają się nazwiska znane również poza hermetycznym światem impro. W tym roku swój performans na Del Close Marathon miała na przykład również Marina Abramović.

Del Close to w świecie improwizacji człowiek instytucja. Jest dla amerykańskiej komedii (nie tylko improwizowanej) tym, kim Szekspir dla dramatu lub Adi Dassler dla obuwia sportowego. Zmarły w 1999 roku Close był aktorem, autorem i przede wszystkim nauczycielem dla niezliczonej rzeszy komików. Jego uczniami byli między innymi Bill Murray, Mike Myers, bracia Belushi, Dan Aykroyd czy Stephen Colbert. Nazywany jest ojcem improwizacji komediowej. Wraz z Charną Halpern oraz Kimem Johnsonem napisał legendarną książkę Truth in Comedy, która funkcjonuje jako biblia amatorów improwizacji poszukującej, zrywającej z tradycją krótkich, skeczowych w charakterze gier na rzecz budowania złożonych form scenicznych opartych nie na żarcie i błyskotliwości, lecz na relacji i psychologicznej prawdzie pojawiającej się na scenie między partnerami.

Wyznawcami i praktykami tej odmiany impro są Paweł Najgebauer i Piotr Sikora – członkowie zarówno Klancyka, jak i Hofesinki, tworzący duet PIP Show. Ich występ na DCM stanowił ciekawy kontrapunkt dla szalonych szarż scenicznych zaprezentowanych przez poprzedzające i następujące po nich amerykańskie grupy. W stonowanej, dwudziestominutowej historii o nieskutecznych próbach ojca, który zmusza wrażliwego syna do udziału w polowaniu, udało się im nie tylko publiczność rozśmieszyć, ale też wzruszyć i skłonić do refleksji.

Improwizacja w wykonaniu naszej polskiej reprezentacji była nierzadko dla Amerykanów zaskakująco teatralna. Uproszczając, można stwierdzić, że większość grup występujących na DCM opiera swoje przedstawienia na nieustannym produkowaniu kolejnych żartów i metażartów, orbitując raczej wokół tematów obyczajowych, pozostając w dystansie do tworzonych przez siebie postaci. My, jako przybysze ze wschodu, pozbawieni amerykańskiej przebojowości, odznaczaliśmy się na tym tle zaangażowaniem w emocje, próbą skonstruowania drugiego dna, szukaniem niekiedy mrocznych wręcz tematów. Zanim jednak byliśmy świadkami (a niektórzy aktywnymi uczestnikami) występu PIP Show, wyszliśmy na scenę UCB jako Klancyk.

Nieszczęśliwy los wyznaczył nam godzinę występu dokładnie w trakcie rzutów karnych po meczu Polska – Szwajcaria w 1/8 finału Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej we Francji. Regulaminowe dziewięćdziesiąt minut udało nam się jeszcze obejrzeć w pobliskim pubie, niestety wraz z rozpoczęciem dogrywki w Saint-Étienne zaczynała się dla nas zupełnie inna gra.

Backstage, czyli nasze swojskie zaplecze, nie robi w UCB wielkiego wrażenia. Ciasny pokoik z kanapą prowokował komentarze w stylu: „U nas w Warszawie mamy więcej miejsca!”. Jednak oczywiście nikt nie tracił czasu na tego typu dywagacje, ostatni rzut oka na telefon – Fabiański obronił piłkę meczową w ostatniej minucie dogrywki – i wychodzimy na scenę.

Od razu czujemy się jak u siebie, bo publiczność jest nie tylko na wprost nas, ale również po bokach (choć uczciwiej byłoby napisać, że to scena w Klubie Komediowym zaprojektowana jest na wzór amerykański). Przedstawiamy się widowni, prosimy o inspirację (zdecydowaliśmy, że będziemy pytać ludzi o ważne dla nich cytaty z literatury, filmu, skądkolwiek) i zaczynamy.

Po lekko naznaczonym tremą początku rozkręcamy się i gramy swoje. Nieodgadnione ścieżki improwizacji prowadzą nas od zaplecza McDonalda, przez spory nordyckich bogów, aż po plan filmowy ze zrozpaczonym producentem. Publiczność się śmiała i pożegnała nas brawami, znaczy – chyba nie było najgorzej. Z dobrego samopoczucia delikatnie wytrąca nas następny punkt programu: kiedy już spokojnie usiedliśmy na widowni, na scenę wkroczyła liczna grupa improwizatorów z… psami. Nie do końca rozumieliśmy założenia tej formy, ale pilnie śledziliśmy ludzi rozmawiających ze zwierzakami, dubbingujących je oraz po prostu biegających i przytulających psy na scenie, do czego na końcu zaprosili również publiczność. Przezornie zostaliśmy na swoich miejscach. Doprawdy, improwizacja nie zna granic!

„Jest tylko jeden sposób nauki. Działanie” – napisał Paulo Coelho w Alchemiku, ale że nie do końca ufamy jego diagnozom, postanowiliśmy nauczyć się czegoś w bierny sposób – poprzez oglądanie. W tym celu odwiedziliśmy kultowe miejsce na komediowej mapie Nowego Jorku – Comedy Cellar i wzięliśmy udział w wieczorze stand-up comedy.

W naszym kraju ludzie nieczęsto potrafią odróżnić impro od stand-upu. Mówiąc możliwie najkrócej – stand-up nie jest improwizowany, a improwizacja (uwaga!) jest. Stand-up to forma, w której jeden człowiek mówi do mikrofonu napisany przez siebie monolog. Występuje pod swoim nazwiskiem, nie gra żadnej postaci (choć może mieć oczywiście postać sceniczną, ale jest to zawsze jakaś wersja jego osobowości). Rzecz jasna, improwizacja jest też obecna w stand-upie, choćby w postaci interakcji z publicznością (tzw. crowd work). Generalnie jednak występ stand-upera opiera się na przygotowanym przez niego materiale, w którym, w zależności od stylu, przedstawia widowni swój światopogląd, obraża ją, bombarduje serią żartów bądź wzrusza. Zawsze jest to monolog. Jedna osoba i mikrofon. Impro, którym zajmuje się również Klancyk, to z kolei forma raczej zespołowa. Można też uprawiać improwizację solo, istnieją takie formaty, jednak esencją i sensem tej formy teatralnej jest współpraca sceniczna, kontakt z partnerem i wspólne odkrywanie treści spektaklu. Nic nie jest przygotowane wcześniej.

Comedy Cellar, czyli po prostu Piwnica Komedii, to klub założony w 1982 roku (najstarszy członek Klancyka miał wtedy dwa lata) przez Billa Grundfesta w Greenwich Village. Miejsce mogą kojarzyć fani serialu Louie. Tytułowy bohater, grany przez Louisa C.K. (obecnie najgorętsze nazwisko na stand-upowym rynku), wychodzi ze stacji metra, zjada kęs pizzy i wchodzi właśnie do Comedy Cellar, gdzie występuje. Lokal używa formuły showcase – zamiast jednego występującego, w trakcie wieczoru na scenie pokazuje się pięciu-siedmiu komików, którzy prezentują około dwudziestu minut swojego materiału. Często jeden, bądź kilku z nich to prawdziwe gwiazdy, które pojawiają się w formie niespodzianki, nie będąc wcześniej zapowiedziani w programie. Dzień po naszej wizycie taką właśnie niespodzianką był sam C.K., jednak i nam udało się trafić na ciekawego gościa-atrakcję.

Był to Judd Apatow, komik, aktor i producent, polskiej publiczności znany jednak głównie jako reżyser i scenarzysta popularnych również w naszym kraju komedii. Nakręcił między innymi 40-letniego prawiczka i Funny People oraz napisał scenariusze do filmów Kłamca, kłamca oraz Bruce Wszechmogący. Oprócz Apatowa, najbardziej przypadł nam do gustu występ Judah Friedlandera, komika znanego w Polsce głównie z serialu Rockefeller Plaza 30. Jego absurdalne poczucie humoru trafiło do nas chyba nawet bardziej niż do miejscowej publiczności, gdyż były momenty, że śmiał się tylko nasz stolik. I to śmiał się bardzo głośno.

Pomijając fakt, że niektórzy z nas również próbują swoich sił w sztuce stand-upu, była to pouczająca lekcja prowadzenia komediowego lokalu. Zostaliśmy na wstępie poinformowani o całkowitym zakazie używania telefonów komórkowych. Z Comedy Cellar można zostać usuniętym, nawet gdy się pisze esemesa. Dodatkowo obowiązkiem widza jest zamówienie co najmniej dwóch napojów – przepustką do wyjścia jest zrealizowany paragon. Wyjście z klubu znajduje się w innym miejscu niż wejście, dzięki czemu wymiana publiczności odbywa się bardzo sprawnie i po zakończeniu jednego show zaraz startuje kolejne. Tak działa rozrywkowy przemysł w Ameryce.

Judah Friedlander okazał się nie tylko zabawnym komikiem, ale również miłym człowiekiem i oprowadził członków naszej ekipy, stand-uperów Bartka Walosa i Antoniego Syrka-Dąbrowskiego, po okolicznych klubach komediowych, zapowiadając swoją wizytę w Polsce. Polsko-amerykańska współpraca komediowa miała jeszcze jeden akcent – Joanna Pawluśkiewicz z Hurtu Luster została wytypowana do wspólnego występu z amerykańskimi komikami na scenie UCB. Ja zaś dałem się ograć w szachy w parku Waszyngtona, traktując to jako kolejną lekcję.
Ćwierćfinałowe starcie Polaków z Portugalią oglądaliśmy już na lotnisku w Newark z poczuciem dobrze wykonanego zadania i godnej reprezentacji naszego kraju na arenie międzynarodowej. I wtedy do piłki podszedł Kuba Błaszczykowski.