4/2017
Marek Kochan

fot. Kazimierz Kochan

Nathalie

 

 

Musiałem tego pewnie słuchać wiele razy, gdy byłem mały. Matka admirowała francuską kulturę, na studiach uczyła się języka, wtedy właśnie on nagrywał te piosenki. Pewnie wydali mu płytę w Polsce, miał tu koncert w latach sześćdziesiątych. Płyta kręciła się na adapterze, który był wierzchnią częścią radia i mieścił się w muzycznym combo obudowanym lakierowaną sklejką.

A teraz, na straganie, kompakt po dziesięć chyba złotych, wśród przecenionych książek.

The best of. Płyta nazywa się Et Maintenant, to jeden z jego dwóch największych przebojów. Jest też L’important C’est La Rose. I Le Pianiste De Varsovie, to o Chopinie. I o tym, jak umiera poeta. I oczywiście Nathalie.

Do dziś umiem te piosenki zanucić, a fragmenty refrenów nawet zaśpiewać, jakbym musiał. Na studiach też uczyłem się francuskiego. Wtedy zrozumiałem, co znaczą ich słowa, przynajmniej niektóre. Plac Czerwony, moja przewodniczka, grób Lenina, kawiarnia Puszkina. Pić czekoladę: boire un chocolat

Ale teraz, po latach, wszystko odbieram inaczej. Rozumiem kontekst. Uwarunkowania. Pozwolili mu w czasach żelaznej kurtyny przyjechać, koncertować w państwach bloku, w Moskwie? Owszem, był komunistą. Ale nic przypadkiem.

Może był taki deal: pan, panie Bécaud, będzie małpą w naszym cyrku. Zaśpiewa nam o miłej przechadzce po placu Czerwonym, a my będziemy pana fetować, karmić kawiorem, poić wódką, podstawimy panu wpatrzone w pana dziewczęta, z którymi miło spędzi pan czas. Wydamy panu płytę, zapłacimy.

Oczywiście nie będzie pan się interesował za bardzo gułagiem ani więźniami politycznymi, nie będzie pan się spotykał z żadnym Władimirem Bukowskim, ani innym takim Sacharowem, nie będzie pan udzielał żadnych niemądrych wywiadów. My pokażemy panu piękny Kraj Rad, zobaczy go pan zza okien wygodnej limuzyny. Spotka się pan ze studentami, a przede wszystkim będzie obok pana śliczna Nathalie, o której zaśpiewa pan piosenkę. Będzie to taki, jak się po latach powie, product placement. Cukierkowa wizja Kraju Rad w piosence znanego na świecie francuskiego piosenkarza, Gilberta Bécaud.

Oczywiście nie mówili mu tego wprost. Ale o to chodziło.

Czy dziś pojechałby tak do Korei Północnej?

A jakie ja mam niby prawo go oceniać? To tylko artysta. Cóż takiego zrobił, zaśpiewał kilka melodyjnych piosenek, o miłości i takich tam.

Czytam uważnie tekst. Pusty plac Czerwony, śpiewa, przede mną idzie moja przewodniczka o pięknym imieniu Nathalie.

Szukam na YouTubie teledysku. Jest. Bécaud idzie po placu Czerwonym. Nathalie jest młoda, uśmiecha się, ma ładne, równe zęby. Twarz maska. Oczy szparki giną w szerokim obliczu kałmuckiej Afrodyty. Twarz z rzeźb kołchoźnic stojących pod Pałacem Kultury. Kojarzy mi się od razu ze znakomitą, choć przerażającą rzeźbą Dunikowskiego Głowa bolszewika. Choć na jego tle Nathalie jest w sumie sympatyczna. Czy Bécaud, przyzwyczajony do urody zjawiskowych, wiotkich Francuzek, mógł się taką Nathalie zachwycić? Może nie mieli innych, piękniejszych na składzie. A może taka miała być twarz reżimu, „republiki robotniczo-chłopskiej”. Ciekawe, czy Nathalie należała do Komsomołu. Pewnie raczej była funkcjonariuszką KGB, czy jak się ta ich Czeka wtedy nazywała.

Nieważne. Idą przez plac Czerwony, akurat biały, śnieg tworzy dywan. Gra słów raczej, na teledysku śniegu nie widać. Widać za to ogromne godło sowieckie, z sierpem i młotem. Złapałem ją za ramię, śpiewa Bécaud, ona miała blond włosy, Nathalie…

Potem w akademiku, w pokoju czeka na nas grupa studentów. Na teledysku piosenkarz wśród studentek, ale Nathalie nie odstępuje go ani na krok. Później tańce, szampan, śmiechy. A potem został sam na sam z przewodniczką, Nathalie, śpiewa. Wtedy już nie rozmawiali o rewolucji październikowej.

Potem jego życie jest puste, ale pewnego dnia w Paryżu to on będzie jej przewodnikiem. Nathalie, Nathalie!

Ciekawe, czy przyjechała. Czy ją Bécaud po Paryżu oprowadzał.

Jaka ta Rosja w piosence przyjazna. Pochodzić po placu Czerwonym, zobaczyć mauzoleum Lenina, spotkać się ze studentami, a potem zostać sam na sam z piękną Nathalie, w akademiku, po tańcach i szampanie. Ech, pojechałoby się.

A że satrapia, gułagi, cenzura, tajna policja, paszportów nie dają, bieda, alkoholizm? Nieważne, jest piękna Nathalie, można się zakochać w Kraju Rad, gdy ma taką twarz.

Chciałbym znów nucić to bezmyślnie jak kiedyś. Takie te piosenki ładne, gdy się człowiek nie zastanawia, nie wnika.

Gilbert Bécaud przyjechał do Polski w 1994 roku, w maju. Matka ma wtedy imieniny, kupiłem bilety, poszliśmy na koncert. Bécaud miał śpiewać stare przeboje i trochę nowszych, podobno fragmenty programu przygotowanego specjalnie dla paryskiej Olimpii.

Mieliśmy miejsca na balkonie, wysoko, tuż przy scenie. Z góry widziałem, jak Bécaud po każdej piosence chowa się za parawan. Przez chwilę jest niewidoczny dla publiczności. Ale ja z góry widzę, jak sięga do stojącej tam popielniczki na wysokim trójnogu, bierze kilka machów i wraca na scenę. Po jakimś czasie zapach z popielniczki unosi się wysoko. Jest charakterystyczny, to nie tytoń.

Bécaud miał wtedy 67 lat. Może musiał się dopalić, bo był już za stary na scenę. Może coś zrozumiał, czuł, że coś było nie tak, chciał uciec, zapomnieć się. A może tęsknił za piękną Nathalie?

pisarz, profesor Uniwersytetu SWPS. Autor powieści (m.in. Fakir z Ipi, 2013), zbioru opowiadań (Ballada o dobrym dresiarzu, 2005) oraz wielu dramatów realizowanych w Teatrze Telewizji i Teatrze Polskiego Radia m.in. HolyfoodRioReduty).