4/2017
Jacek Kopciński

fot. Zuzanna Waś

Widok z Koziej:

 

 

Ciekawe, że gdy zwolennicy Klątwy piszą recenzję z tego głośnego przedstawienia, zazwyczaj wychodzi im coś zupełnie innego: zaangażowany komentarz, gorący felieton, wzniosła deklaracja, a nawet akt strzelisty.

Ciekawe, że gdy zwolennicy Klątwy piszą recenzję z tego głośnego przedstawienia, zazwyczaj wychodzi im coś zupełnie innego: zaangażowany komentarz, gorący felieton, wzniosła deklaracja, a nawet akt strzelisty. Najmniej w tych wszystkich wypowiedziach rzeczowego opisu działań scenicznych, interpretacji przekazu, a zwłaszcza oceny warsztatu artystycznego. Szkoda, bo dla Grotowskiego, Dejmka, Swinarskiego czy Zygmunta Hübnera, których się z okazji spektaklu Frljicia niepokoi najczęściej, warsztat był jednak bardzo ważny.

Tymczasem Klątwa to ledwie teatralny montaż kilkunastu krótkich scen, w którym mało skomplikowane działania fizyczne i symboliczne wymieszano z monologami o sile pozorowanego manifestu. Gdyby nie autoreferencjalność spektaklu, można by zwątpić nie tylko w talent, ale i w inteligencję jego reżysera. Poza sprawnymi metagierkami, które przecież nie decydują o sensie całego przedsięwzięcia, na scenie nie dzieje się nic, co prowokowałoby do krytycznej refleksji. Przekaz Klątwy jest tak wyraźny, jak pierwsza strona tabloidu. Manipulacja emocjami odbiorców rozgrywa się w Powszechnym na identycznym poziomie, o czym celnie pisze w tym numerze „Teatru” Dominik Gac. Pewnie dlatego recenzenci przychylni Chorwatowi zazwyczaj od razu przechodzą do celów przedstawienia, kwestię środków kwitując krótko: taki jest dziś teatr polityczny.

Na temat teatru politycznego z komentarzy do Klątwy dowiedziałem się zasadniczo dwóch rzeczy. Po pierwsze, że ponad wszystko liczy się w nim siła oddziaływania, po drugie zaś, że jego twórcom wolno robić i pokazywać to wszystko, czego poza teatrem zabrania kodeks karny. Punkt drugi jest ponoć tak wielkim osiągnięciem cywilizacyjnym, że czepianie się punku pierwszego to głupota, a właściwie faszyzm. Żeby więc nie wyjść na zwolenników cenzury, lepiej milczeć o poziomie artystycznym fellatio na manekinie papieża. Jeśli się przy okazji Klątwy mówi na przykład o aktorstwie, to tylko w kategoriach odwagi, poświęcenia czy ofiary (notabene w innych okolicznościach traktowanych w teatrze politycznym nieufnie). Oczywiście nie z uwagi na styl gry czy sposób pracy nad rolą, ale ze względu na skuteczność w osiąganiu podstawowego celu spektaklu.

Otóż, jak napisali najważniejsi komentatorzy teatru politycznego, głównym celem Klątwy wcale nie jest napiętnowanie księży katolickich dopuszczających się haniebnych praktyk pedofilskich. Ten temat to tylko pretekst, przestrzegają autorytety, podobnie jak złe traktowanie aktorek we współczesnym teatrze. I rzeczywiście o pedofilach mówi się w spektaklu Frljicia przez chwilę, jeśli nie liczyć erotycznej choreografii powracającej w kilku scenach, a aktorki narzekają tylko na niby. Chodzi o coś znacznie poważniejszego, a mianowicie o uderzenie w Kościół katolicki, który działa w Polsce poza prawem, a przy tym poddaje społeczeństwo symbolicznej przemocy, moralnemu terrorowi i masowemu zgorszeniu… Do listy tych odważnych oskarżeń proponuję jeszcze dopisać: „i niszczy polski teatr”, bo walka z Kościołem na publicznych scenach nie wymaga dziś żadnych specjalnych umiejętności.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.