5/2017
Obrazek ilustrujący tekst Kultura grzebania

Kultura grzebania

 

 

Trafnie pisał poeta:

Coś Ty, Polakom, zrobił Witkacy,
Że nie ustają w grzebaniu pracy,
Nie przeczytawszy pierwej…

Dzięki grzebaniu, babraniu się, dzięki fazdrygulstwu (fastrygowanie z bałagulstwem) i gnypalstwu (grzebanie palcem w tym, czego traktowanie wymaga precyzyjnych instrumentów), dzięki ogólnemu zagwazdraniu (tłumaczyć nie trzeba) wiadomo, co jadł Witkacy i czym gryzł. Nie przepadły jego listy do żony, nie zaginęły wspomnienia osób, nie umarły fantazje o jego życiu przedśmiertnym i pośmiertnym, niejeden blagier zagrał go na scenie i w filmie. W nowych zmechanizowanych czasach daje się uczniom do czytania Szewców – jego czarną wizję mechanizacji. Oby nie przyszedł moment, gdy nowi niemyci politycy wygrzebią pisarza z poleskiej mogiły, przeniosą na Skałkę i złożą obok Szymanowskiego. Trzeba będzie kłaść się przed konduktem i karawanem albo nawet blokować prosektorium. Oczywiście w imię streszczeń i adaptacji streszczeń, bo o czytaniu całych utworów mowy być nie może.

Zresztą i utwory dawno już nie są całościami, podobnie jak twórcy czy inne podmioty ponowoczesne. Defragmentacja, dekonstrukcja czy cyborgizacja to słowa skalpele ponowoczesnego słownika. Postskalpel służy też do badań przeszłości, do grzebania w bliznach, traumach, zbrodniach i prześladowaniach. Kiedy Jarocki wystawiał Grzebanie według Stanisława Ignacego Witkiewicza (1995, 1996), kończyła się jedna kultura pochówku, a zaczynała następna. Jeszcze trwała kultura świętych szczątków, a już się zaczynała kultura strasznych zwłok. Witkacy świetnie nadawał się na bohatera inscenizacji, gdyż on też przechodził wtedy w swoim życiu pośmiertnym z Czystej Formy, tylko trochę zabrudzonej, do formy politycznej, skandalicznej, bebechowatej, schematycznej. Czy ta przemiana zachodziła wbrew jego intencjom, czy w zgodzie z nimi? – oto jest kwestia! Nie godził się „na babranie w autorze à propos jego dzieła”, ale może godził się na wyekstrahowane babranie w autorze bez dzieła, skoro podniecał publiczność swoimi prywatnymi teatralizacjami? Na pewno nie godził się na cięcie dramatów i łączenie biografii ze sztuką. Zdaje się, że przewidywał też nadejście kultury strasznych zwłok, skoro tak często zajmowała go ponura wizja przemiany Istnienia Poszczególnego w żywego trupa, jego własnego istnienia.

Umrzeć za życia i nie być czytanym po śmierci – to lustrzane wizje lęku. Nowoczesny strach dręczy artystę za życia i po śmierci: nie był dość twórczy i odkrywczy, więc nikt po śmierci nie odgrzebie jego dzieł. Ten lęk towarzyszył przez całe życie Witkacemu, lęk przed wypaleniem, przed przemianą twórczego istnienia w „galwanizowanego trupa”, i przed produkowaniem banału. Bardziej tylko bał się defragmentacji, jakby przeczuwał, że zostawił zbyt wiele śladów swoich ekstrawagancji. W liście do żony z 10 września 1936 zapowiadał: „Jak będę umierał, będę krzyczał: »o, co za organizacja ginie!«”. Bał się również, że listy dostaną się w ręce publiczności i go skompromitują. Ta „organizacja” nadal godna jest uwagi, choć ponowoczesność częściej dostrzega ją w życiu prywatnym artysty niż w dziele, jeśli w ogóle dostrzega. Jeszcze istnieją powidoki sztuki, skoro bada się polityczne, społeczne czy bioetyczne konteksty. Tak też odczytuję Grzebanie wymyślone przez Jarockiego jako spektakl przejścia – od sztuki do kontekstu, pretekstu i posttekstu. I od zwłok świętych do strasznych. Dziwna to nadzieja, że strasznego Witkacego na pewno ponowoczesność wyegzorcyzmuje!

Jak jest zrobione Grzebanie? Otóż Grzebanie wychodzi od Szewców, czyli sztuki, w której autor proroctwo uśmierca wielokrotnie na scenie. Jarocki mądrze odczytuje ostatni zachowany dramat jako okrutną teatralizację śmierci wizjonera, którego nikt nie chce słuchać. Dlaczego nie chce słuchać? Wiadomo. Witkacy udzielił na to pytanie kilku odpowiedzi, które można sprowadzić do Schulzowskiej przenośni – do metamorfozy człowieka w marionetę. Jarocki kończy więc włożony do Grzebania fragment Szewców słowami Sajetana, określającymi tę przemianę: „Pojeść, poczytać, pogwajdlić, pokierdasić i pójść spać. Poza tym nie ma nic, nic!”. Sarkastycznie wypowiedziane credo konsumpcyjne można by przytwierdzić na trumnie, w której umieszczono subtelne, artystycznie wyrafinowane, filozofujące istnienie. Wizjonera zabił prostak. Może należałoby napisać, że zabija, że prostak ciągle zabija wizjonera. Zabija w Sajetanie, zabija w Witkacym, i morduje subtelność sztuki w ponowoczesnym teatrze znaczeń. Jarocki nie pozwala Witkacemu jak baronowi Münchhausenowi wyciągnąć się za włosy z bagna gnijącej kultury. Zresztą sam Witkacy w Szewcach i w Pożegnaniu jesieni, Nienasyceniu i Jedynym wyjściu, w Niemytych duszach i Narkotykach już siebie czyni zakładnikiem powszechnej trywializacji, już bada siebie poddanego powszechnej pyknizacji.

W Grzebaniu każe Jarocki duchowi Witkacego przyglądać się teatrowi, który ma dwa zasadnicze wymiary: to teatr Czystej Formy i teatrzyk codziennego istnienia. Na scenie widzimy tragikomedię nowoczesną i ponowoczesną. Sztuka zostaje pogrzebana w śmietnisku zużytych słów i form, artysta zostaje pogrzebany w trywialnych formach istnienia. Jeszcze mówi, jak Sajetan walony siekierą w głowę przez Czeladników, o powszechnej nudzie, ale jego słów wypowiedzianych na cmentarzysku znaczeń nikt nie traktuje wyjątkowo. Zabijanie Sajetana zestawia Jarocki z monologiem zszytym z listów Witkacego do żony. Z tego monologu wygląda udręczona, śmieszna i zwyczajna cielesność, z chorobami, lękami, pożądaniami; cielesność, która na swoją obronę ma tylko sztukę. Te dwie sceny: dłuższy fragment Szewców i epistolograficzne wyznania, kończą pierwszą część Grzebania. Właściwym bohaterem inscenizacji Jarockiego jest Witkacy, który przy pomocy sztuki życia i sztuki właściwej wykopuje się z cmentarzyska głupoty, choć monstrualne cmentarzysko nie przestaje rosnąć.

Ze sztuk Witkacego wybiera Jarocki fragmenty o niezwykle silnym metaforycznym znaczeniu, dalekie od koncepcji Czystej Formy. Z Onych, Matki, Wariata i zakonnicy, Szalonej lokomotywy, Sonaty Belzebuba wycina sceny o formowaniu się jednostki w świecie zdeformowanych celów. Tak przedstawia na scenie jedno z najważniejszych, choć bardzo rzadko analizowanych, pytań sztuki dramatycznej i powieściowej Witkacego: jakie warunki są potrzebne, by powstała twórcza, intelektualnie oryginalna jednostka. Można tę kwestię też ująć inaczej: jak na przekór powszechnej edukacji, dążącej do stworzenia człowieka użytecznego, stać się jednostką dążącą, poznającą bezinteresownie.

W scenach wybranych przez Jarockiego jednostkowej autokreacji zagrażają dynamiczne siły nowego świata: technologizacja języka, polityczne uzurpacje, trywialne dążenia mas, łatwość życia itd. Bohaterowie dramatów wprowadzani przez reżysera na scenę bliscy są samemu autorowi, choć nigdy z nim nie tożsami. Ich klęski, to znaczy ich rezygnacje z intelektualnych i artystycznych celów, ich rezygnacje z niezwykłego i intensywnego istnienia, obserwować może także duch Witkacego. Jarocki nie szczędzi autorowi szczegółów okrutniejszych niż przewidziany przez niego upadek wybitnych jednostek. Duch musi patrzeć, co czyni się z jego dziełem, z jego myślą, a na koniec z ciałem. Musi patrzeć, jak go głupio grzebią. W partyturze wykorzystał Jarocki koncept sfingowanego końca, znany dobrze czytelnikom dramatów, Pożegnania jesieni czy Nienasycenia.

W Grzebaniu Witkacy chce umrzeć i nie może. Na scenie oglądamy najpierw samobójstwo artysty 18 września 1939 roku, a później widzimy odtworzony z wieloma szczegółami jego pseudopogrzeb. Gdy politycy zamiast zwłok składają do ziemi ciało młodo zmarłej Białorusinki, pisarz z satysfakcją może spoglądać na cmentarniane qui pro quo. Zgroza tej pomyłki, potem po cichu naprawianej, rozbrzmiewa w inscenizacji Jarockiego niezwykle mocno, bo zostaje zestawiona z innymi grzebalnymi „paranojami”. Witkacy należy do legionu czaszek: Kochanowskiego, Fredry, Słowackiego i Micińskiego. Poznajemy szczegóły funeralnych szaleństw i pojmujemy typowe dla polskiego czarnego humoru współistnienie sakralizacji zwłok i lekceważenia myśli. Pojmujemy, jak łatwo okrucieństwem historii usprawiedliwić niechęć do kultywowania sensów i form sztuki. A potem my widzowie odczuwamy dziką satysfakcję, że Witkacego jednak nie odgrzebali!

W grzebaniu myśli nie uczestniczą współodczuwający z autorem Szewców, nie bierze w tym udziału jego żona, kochanka, ani wplątany w pogrzeb ksiądz Tischner, który wygłasza mowę pogrzebową o wolności i sile wybitnej jednostki. Słowa z tej mowy brzmią jak motto całej inscenizacji: „Trzeba było mieć ogromną siłę, żeby ten dzień przeżyć […], aby w tym kraju ludzie nie umierali na rozpacz”. Witkacy łka, przysłuchując się księdzu. I tak spełnia się jego wizja (przynajmniej częściowo) słuchania w otwartej trumnie mów pogrzebowych na własnym pogrzebie. To przedostatnia scena Grzebania. Jeszcze tylko nawiązanie do Rilkego, wspomnienie pogrzebu Witkiewicza-ojca i koniec, to znaczy koniec tej inscenizacji, ale nie koniec grzebania myśli. Jarocki dodaje do swej sztuki ważne cytaty z Szekspira, Rilkego czy Różewicza, które nie pozwalają wyjść z teatru jak wychodzi się z cmentarza. Z partytury można odczytać okrutną refleksję: w kulturze, która tak ceremonialnie i trywialnie obchodzi się z wielkimi dziełami, karawany z myślą i sztuką suną nieprzerwanie. We wspomnieniu pogrzebu Witkiewicza-ojca wybrzmiewa fragment pieśni legionowej: „Śpij żołnierzu w cichym grobie, niech się Polska przyśni tobie”. Ojcu się Polska przyśniła, syn poznał ją na jawie, a dzięki Jarockiemu mógł przyjrzeć się Polsce końca tysiąclecia. Koszmar!

Jarocki wystawiał wielokrotnie dramaty Witkacego, choć lepiej byłoby powiedzieć, że wystawiał Witkacego myśliciela. W Grzebaniu też poprzez symboliczne, wieloznaczne obrazy pokazał głównie idee. Świetnie je przemyślał, ale to nie wszystko. Grzebanie nie może równać się z Szewcami czy Onymi, choć wydaje się, że zawiera o wiele więcej konceptów scenicznych niż wymienione dramaty. Ta partytura przynosząca przenikliwe interpretacje stara się mówić donośnie, by przekrzyczeć technologicznie wzmacniany zgiełk. Oczywiście przy wielu dzisiejszych inscenizacjach brzmi jak szept. Nie sądzę jednak, by wzmacnianie odgłosów grzebania zapobiegło lekceważeniu sensów przeszłości. Jak mówi doktor Postskalpel: straszne, stare zwłoki przecież na to zasługują, by je spektakularnie kawałkować.

 

autor / Jerzy Jarocki
tytuł / Grzebanie według Stanisława Ignacego Witkiewicza
wydawca / Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna im. Ludwika Solskiego
miejsce i rok / Kraków 2016

krytyk literacki, profesor nadzwyczajny UŁ, kierownik Katedry Literatury Polskiej XX i XXI wieku. Autor m.in. książki Witkacy i reszta świata (2010).