5/2017
Natalia Worożbyt

fot. Kateryna Hornostaj

Emocja miesiąca: Bursztynowe serce

K

 

iedyś bursztynem palono w piecu. Wykopywano go w lesie i wrzucano do ognia. Ludzie nie wiedzieli wtedy, że palą ogromne pieniądze. Bursztyn łatwo się palił i miał ładny zapach. Potem przyjechali Litwini i zaczęli go skupywać. Za nimi przyszli Chińczycy. Przez najbliższe granice, przez Polskę i dalej poprowadzono bursztynowe szlaki. Życie w regionie bardzo się zmieniło. Jagodowe senne Polesie przekształciło się w bursztynowe Klondike. Łatwe pieniądze szybko pokonały instynkt samozachowawczy i prawo. Ludzie zaczęli bezlitośnie niszczyć lasy i samych siebie. Państwu nie udało się rozwiązać tego problemu. Ostatnio, co prawda, sytuacja się zmieniła i policyjne naloty prawie codziennie ganiają kopaczy. Dodało to ryzyka do i tak niebezpiecznego sposobu życia mieszkańców, ale ani na chwilę ich nie powstrzymało.

Tamci dobywają bursztyn, a myśmy w kwietniu pojechali powydobywać nastolatków do naszego projektu teatralno-społecznego „Class Act: Wschód – Zachód”. Nastolatków, którzy nauczyli się od rodziców nie myśleć o przyszłości, lecz żyć dniem dzisiejszym. Jedna dziewczynka powiedziała: „Wszyscy tu są bezrobotni, wszyscy kopią bursztyn. Moja babcia kopie, mój ojciec kopie i ja też kopię”. Jeden chłopiec w dziewiątej klasie kupił sobie lexusa z salonu, kupił prawo jazdy i już drugi rok jeździ do szkoły samochodem. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, ale spotkać nastolatka we własnym samochodzie albo na motocyklu bardzo łatwo.

Szliśmy zakurzonym chodnikiem wzdłuż złej drogi. Na quadzie podjechało do nas dwóch młodych mężczyzn. Twarze mieli zakryte kominiarkami. Ubrani byli w moro, jak wszyscy mężczyźni w miasteczku. Ten z tyłu miał na plecach futerał. Na pewno była tam ona – czyjaś ulubienica. Oczy chłopcy mieli szalone, wesołe, wyzywające i niebezpieczne. Jakiś narkotyk patrzył na nas z ich rozszerzonych źrenic. Kilka razy podjeżdżali do nas, bezbłędnie poznawszy w nas obcych, żartowali na granicy groźby. Myśmy odpowiadali żartem. Świeciło wiosenne słońce, wiatr wywiewał piasek z kamieniołomów, ten piasek chrzęścił w zębach i wciskał się do płuc. Mieliśmy ochotę wsiąść z chłopcami na quada i pojechać z nimi tam, gdzie aborygeni z pompami i siatkami wyciągają żółtą wiekową smołę. Ale jedna dziewczynka powiedziała nam,że żółtodziobów tam upokarzają.

Dlatego zamiast na kopalnisko jedziemy do ogrodu dendrologicznego. Niebawem spotykamy grupę chłopców w wieku 7 – 13 lat. Są w kaloszach i małych strojach moro, pewnym krokiem idą w stronę lasu. Maleńcy zabójcy lasu, polujący na skarby. Do szkoły te dzieci prawie nie chodzą, kupują zaświadczenia u lekarzy. Cały czas spędzają w lasach i kamieniołomach. Zasysa ich błoto, wciągają ruchome piaski, niszczy zimna woda… Ponoć kobiety nie mają tu mężów, bo mężowie swą męskość zostawiają na kopalniskach, stojąc przez pół życia po pas w zimnej wodzie… Ale nawet to nie powstrzymuje od pokusy szybkiego wzbogacenia się. Tu nie ma depresji i kryzysu gospodarczego, ludzie uwijają się jak pszczoły, załatwiając swoje nielegalne sprawy. Wszędzie czuć życie i namiętność. Niedługo bursztyn się skończy. Wszystko ma swój koniec. Ale istnieje tylko dzień dzisiejszy.

Po przyjeździe poznaliśmy się z merem miasteczka. Przyjechałam do bursztynowego raju bezpośrednio ze zdjęć do filmu według mojego scenariusza o wydarzeniach na lotnisku donieckim w latach 2014–2015. Przez prawie jedenaście miesięcy ukraińscy żołnierze utrzymywali lotnisko. Wydarzenia te zakończyły się tragicznie, lotniska nie oddano, ale od licznych ostrzałów i bombardowań nie wytrzymała konstrukcja i setki mężczyzn pozostały pod jego gruzami na zawsze… Tych, którzy bronili lotniska, nazwano cyborgami. Mer bursztynowego raju był jednym z nich. Snajper i desantowiec. Ciężko ranny, przeszedł skomplikowaną operację mózgu. Z opowieści dzieci dowiedzieliśmy się następujących rzeczy: pozwala im chodzić po garażach i częstuje sokiem brzozowym. Mieszka w zwyczajnym bloku i jeździ na rowerze. Nigdy nie kopał bursztynu. Zawsze chodził do cerkwi i śpiewał w cerkiewnym chórze. Poszedł na wojnę. Po wojnie wybrali go na mera. Patrzę na jego dobrotliwy wygląd, na wyszywaną koszulę i przeczuwam jakąś zagadkę…

Miesiąc wcześniej do projektu wybraliśmy dzieci z miasta Szczastia, z obwodu ługańskiego. Tam mężczyźni też chodzą w moro, ale z innych powodów. Tam jest prawdziwa wojna i dzieci już trzeci rok traktują wystrzały i wybuchy jak muzykę swego miasta. Ale w Klesowie też słyszymy wystrzały w lesie. Tam też się dzieli teren i też jest swoja muzyka.

W czerwcu dziesięcioro dzieci ze Szczastii i dziesięcioro dzieci z Klesowa przyjedzie do Kijowa pisać sztuki. O czym napiszą, te dzieci różnych wojen w jednym kraju?

Jeden chłopiec z Klesowa dał nam łapówkę. Zrozumieliśmy to dopiero później. Sprezentował jednemu z członków grupy bursztynowe serce, ale napisać utworu nie miał zamiaru. Bardzo chciał, byśmy wzięli go do projektu, ale nie wierzył, że istnieje inny sposób, by tam trafić niż zapłata bursztynowym sercem.

A ktoś z was ma coś z bursztynu? Wisiorek? Naszyjnik? Kolczyki?

 

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun

ukraińska dramatopisarka, autorka Dzienników Majdanu (2014).