5/2017

Kościół ośmieszony

Historia Jakuba, dramat oparty na faktach, podobnie jak Nasza klasa, odsłania przede wszystkim manipulację faktami i antyklerykalizm autora.

Obrazek ilustrujący tekst Kościół ośmieszony

fot. Marta Ankiersztejn

„Epifania to objawienie, a jednocześnie olśnienie i zachwyt ukazaniem się w świecie tego, co boskie i wieczne”. Organizatorzy festiwalu Nowe Epifanie / Gorzkie Żale 2017 zapewniają, że chodzi im o epifanie piękna, o których pisał Jan Paweł II w Liście do artystów. I nie ma wątpliwości, że cele są szczytne i ambitne. Jak jednak zostały zrealizowane?

Specjalnie na festiwal przygotowano premierę Historii Jakuba. Spektakl opowiada o życiu Mariana, który po maturze, mimo zdolności aktorskich, nie zdaje do szkoły teatralnej, lecz wstępuje do seminarium. Rozczarowany pracą w parafii młody ksiądz dostaje pozwolenie od biskupa na studiowanie filozofii na KUL-u. Potem przygotowuje na paryskiej uczelni doktorat z filozofii Bergsona. W dwunastym roku kapłaństwa dowiaduje się, że jest Żydem ocalonym z getta. Jego biologiczna matka oddała go polskiemu małżeństwu, błagając o opiekę nad niemowlakiem. Od tej pory zaczyna się tragiczne poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o własną tożsamość: kim naprawdę jestem, do jakiego porządku należę (dla katolików jestem żydem, dla żydów katolickim księdzem). Sama historia jest wstrząsająca, zwłaszcza że została zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami z życia księdza Romualda Jakuba Wekslera-Waszkinela (imiona i nazwiska polskie i żydowskie). Biografia tego duchownego stała się też ważnym fragmentem innego spektaklu prezentowanego podczas festiwalu. Mowa o Matkach Pawła Passiniego, gdzie artystyczną narrację aktorów Teatru Żydowskiego przedzielały historie opowiadane przez dzieci Holokaustu – dorosłych dziś ludzi (między innymi Wekslera), którzy w czasie wojny ocaleli dzięki polskim rodzinom. Dobrze się stało, że na festiwalu spotkały się oba spektakle – jakże odmienne w estetyce, interpretacji tematu. Spektakl Passiniego z wielką wrażliwością i zrozumieniem złożoności tematu podchodzi do problemu dzieci „dwóch tożsamości”.

Inscenizacja Ondreja Spišáka jest wiernym wystawieniem dramatu Tadeusza Słobodzianka. Reżyser niemal słowo po słowie odtworzył tekst dramatopisarza. Historia Jakuba ma swój podtytuł Tragedia w XXXIII epizodach (33 złożone z dwóch trójek uważane jest za liczbę charakteryzującą postaci proroków, nauczycieli, wybitnych artystów, oznacza lata życia Chrystusa). Jak zwykle u Słobodzianka w tytule pojawia się słowo „historia” (zob. J. Puzyna-Chojka, Gra o zbawienie. O dramatach Tadeusza Słobodzianka, Kraków 2008, s. 17–18). Można je rozumieć jako relację o zdarzeniach mających związek z czasem przeszłym, opowieść biblijną czy świętą historię narodu żydowskiego. Wszystko to pasuje do dramatu Słobodzianka, który jest opowieścią inspirowaną rzeczywistymi wydarzeniami, dotyka problemów historii narodu wybranego (Jakub to imię wadzącego się z Bogiem założyciela Izraela). Ale sięga też do teatru misteriowego. Da się to dobrze zauważyć w mieszaniu komizmu i wzniosłości czy w wizualnej formie spektaklu. Symultaniczną scenografię tworzą drewniany stół i piękne drewniane szafy przywodzące na myśl średniowieczne mansjony, albo też – sięgając do innych uzasadnionych odniesień – kryjówki, w których przechowywano w czasie wojny Żydów. W trakcie narracji, żywo opowiadanej przez księdza Mariana, z szaf, niczym kukiełki z pudełka, wychodzili kolejni bohaterowie (następowało tu tautologiczne wzmocnienie: słowa ilustrowały obrazy). Zgodnie z zasadą umowności jeden aktor grał kilka postaci.

Lubię teatr, który bawi się konwencjami, jest umowny, inteligentnie zabawny, groteskowy. Spišák przekroczył jednak cienką linię i jego spektakl stał się kabaretem parodiującym bohaterów i zdarzenia. Mało subtelne przerysowania spowodowały, że siostra Mariana, Stefka (skądinąd świetna Magda Smalara), to prymitywna, głupawa baba, a rodzice duchownego to katoliccy prostacy, donosiciele. Kiedy słucha się prawdziwej opowieści księdza Wekslera-Waszkinela, rysuje się zupełnie inny obraz jego polskiej rodziny – biednej, prostej, ale zdecydowanie nie prostackiej. Niezwykle kochający rodzice byli w stanie wiele poświęcić dla przysposobionego syna. Wzruszający epizod przywołany przez tego samego bohatera w Matkach, gdy jako mały chłopiec usilnie prosił ojca o akordeon, a ten wiedziony uczuciem w końcu sprzedał krowę, by kupić synowi instrument, u Słobodzianka i Spišáka jest kaprysem rozwydrzonego dzieciaka, którego zachciankę spełnia zmęczony marudzeniem ojciec. Wiem, że Historia Jakuba nie jest teatrem faktu, a jedynie inspiruje się faktami, ale szkoda, że twórcy nie szukali w niej głębi, wielowymiarowości. Dramatyczne pytanie zadane przez księdza Wekslera-Waszkinela o to, czy ubodzy rodzice sprzedaliby krowę dla dziecka biologicznego, przeszywa i wzrusza.

Słobodziankowy utwór jest „tragedią na opak”, czasem farsą z niewybrednym żartem i płaskimi dialogami. Prawda, są tu i sceny mocne, dotykające.

Myślę przede wszystkim o pogrzebie matki, podczas którego Marian wygłasza mądre kazanie, czy o homilii poświęconej dwóm biblijnym matkom domagającym się sprawiedliwości przed Salomonem. Historie znane z wywiadów z księdzem Wekslerem-Waszkinelem, czy z filmu …wpisany w gwiazdę Dawida – krzyż, są też przywoływane u Słobodzianka, ale to opowieści o zupełnie czymś innym. Zostały im odebrane głębia i sens („To nie jest historia moja, ani nawet o mnie” – stwierdził w notatce dla KAI duchowny). Jakie nowe epifanie piękna chcą przed nami odsłonić Słobodzianek i Spišák? Zadaję to pytanie, bo inscenizacja ta powstała w koprodukcji z Centrum Myśli Jana Pawła II. Nie oceniam jej jako osobnej premiery Teatru Dramatycznego, lecz jako projekt przygotowany na wielkopostny festiwal. Choć spotykamy się dziś zarówno z niebezpiecznym klerykalizmem, jak i zapiekłym antyklerykalizmem, to jednak antykościelny wydźwięk spektaklu w kontekście Gorzkich Żali i festiwalowego motta: „Oto Matka twoja” – co najmniej drażni (nie chodzi tu o uczucia religijne, o których ostatnio głośno – artysta ma prawo do własnych wypowiedzi, lecz o celowość działań).

Co mówi współczesnemu widzowi, często poszukującemu duchowości, inscenizacja Spišáka? Że wstąpienie do seminarium to nie sprawa powołania, lecz łatwy sposób na życie wybierany bez głębszej refleksji; że młodzi klerycy szukają tylko możliwości „dupczenia” (cytat!) i zabawy. Seminarium jest szkołą kłamstwa i kamuflażu – jeśli ty nie zakablujesz na kogoś, inni zakablują na ciebie, jak złapiesz syfa z kolegą, bądź pierwszy przy konfesjonale. Jak wygląda typowa parafia, do której po ukończeniu formacji trafia młody wikary? Proboszcz to nadużywający alkoholu seksoholik, który ze względu na „przyzwoitość” przestał chodzić na dziwki, a szuka kochanek wśród kobiet z parafii. Sypia z gosposią. Nie zabezpiecza się, tylko opłaca z tacy kolejne skrobanki. Kobieta usunęła już siedem ciąż (jak siedem dni stworzenia i siedem grzechów głównych). Parafialny wikary, do którego można pójść na telewizję, jest gejem podrywającym nowo przybyłego księdza. Gdy ten mu nie ulega, ze zdziwieniem pyta: „Woli ksiądz to robić sam? Dlaczego?”. Spowiedź nie jest oczyszczającym sakramentem, lecz klepaną bez sensu regułką łatwo usprawiedliwiającą zło. Czy to wystarczy, by zbudować negatywny obraz Kościoła? Nie. Kiedy ksiądz Marian postanawia zamieszkać w kibucu, poznaje Inez. Dziewczyna w wieku dziesięciu lat przeżyła swój pierwszy raz z polskim księdzem. Jak się okazało, ów ksiądz był zarazem jej ojcem. Potem Inez sypiała z wieloma księżmi, a jeden z nich został ojcem jej córki. I jeszcze siostry zakonne, u których jako kapelan pracował ksiądz Marian. To naiwne, mało inteligentne kobiety, a raczej nawiedzone wariatki, które stały się bohaterkami sennej orgii na Górze Czarownic.

Jeśli celem festiwalu jest też dialog międzykulturowy i międzyreligijny, czemu służyć ma scena, w której Marianowi śni się, że jego obie rodziny biją się szarlotką i wyzywają od głupich? Czy taka perspektywa ma nam pozwolić na doznanie olśnień piękna i zachwytu? Trzeba przyznać, że na tle plugawego Kościoła (Żydom też się dostaje) Marian przedstawia się jako jedyny sprawiedliwy (nie ulega ani paryskiej prostytutce, ani Inez, boli go spowiedź wiernych). Jest jednak histeryczny, nerwowy, infantylny. Ucieka w naukę. To człowiek, za którego inni/los/Bóg (?) podejmują decyzje. Choć Łukasz Lewandowski, którego trzygodzinne wysiłki na scenie bardzo doceniam, stara się oddać złożoność tytułowej postaci, to niewiele może zrobić w burleskowej konwencji.

Wiem, że mamy dziś do czynienia z procesami odchodzenia od religijności zinstytucjonalizowanej na rzecz uwewnętrznionej, z ośmieszaniem mitu wielkiej wspólnoty, na której zbudowana jest nasza kultura i cywilizacja. Czy warto jednak, by Nowe Epifanie utwierdzały owe tendencje? Jeśli nie pokażemy, że w tej wspólnocie grzesznych ludzi, jaką niewątpliwie jest Kościół, znajdziemy żywe, trwałe wartości, jakiś głębszy sens i dobro, to zupełnie niezrozumiałe będzie, dlaczego Słobodziankowy bohater nie odrzuca celibatu, nie odchodzi od kapłaństwa, nie zakłada rodziny, do czego zachęcany jest przez żydowskich krewnych, lecz próbuje scalić dwie tożsamości. Ksiądz Weksler-Waszkinel łączy w sobie paradoksy. Jak mówi, jest Żydem od Jezusa. Jego życie to epifania. Jako ksiądz-Żyd, który widzi błędy Kościoła i odczuwa potrzebę dialogu, pracuje w Instytucie Yad Vashem, by oczyszczać pamięć. Ten spektakl chyba nie oczyszcza.

 

Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy
Scena Na Woli im. Tadeusza Łomnickiego
Festiwal Nowe Epifanie / Gorzkie Żale 2017

Historia Jakuba Tadeusza Słobodzianka
reżyseria Ondrej Spišák
scenografia, kostiumy Szilárd Boraros
muzyka Piotr Łabonarski
ruch sceniczny Anna Iberszer
prapremiera 17 marca 2017

teatrolożka, krytyczka teatralna,  zastępczyni redaktora naczelnego miesięcznika "Teatr", profesor w Katedrze Komunikacji Kulturowej i Artystycznej Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW, autorka m.in. książki Teatr przeciwko śmierci. Kryptoteologia Tadeusza Kantora (2015).