6/2017

W garnizonie gdzieś na Litwie

W spektaklu Yany Ross dom sióstr Prozorow nie istnieje, a jego miejsce zajmuje potężny wojskowy hangar.

Obrazek ilustrujący tekst W garnizonie gdzieś na Litwie

fot. Dmitrij Matvejev

„Kilka lat temu, siedząc w kawiarni w Wilnie, zobaczyłam taki obrazek: weszła piękna kompania wojskowych (polskich lotników) z Litwinkami pod rękę. Jedli, tańczyli, śmiali się, a mi z jakiegoś powodu przypomniało to Europę przed II wojną światową, kiedy to trwała wojskowa mobilizacja, odbywały się międzynarodowe ćwiczenia i, oczywiście, rodziły się międzynarodowe romanse… Poczułam, że Czechow pisał właśnie o tym, i to zaledwie dziesięć lat przed wybuchem I wojny światowej, gdy sytuacja w Europie była bardzo podobna do obecnej”. Takimi słowami Yana Ross tłumaczyła prasie, co było dla niej główną inspiracją w pracy nad najnowszą premierą w wileńskim Teatrze Narodowym. Jej Trzy siostry próbują uchwycić ten moment koszarowego życia w zawieszeniu, gdzieś pomiędzy codziennością i zabawą a napięciem w oczekiwaniu na wezwanie na front.

W spektaklu Ross dom sióstr Prozorow nie istnieje, a jego miejsce zajmuje potężny wojskowy hangar. Do stacjonującego w jakimś litewskim mieście batalionu NATO regularnie przychodzą Olga (Vitalija Mockevičiūtė), Masza (Rimantė Valiukaitė), Irina (Monika Bičiūnaitė) i Andriej (Marius Repšys) – dzieci rosyjskiego generała, które przyjechały z nim na Litwę jeszcze w czasach Związku Radzieckiego. Ross razem z Mindaugasem Nastaravičiusem dokonali skrupulatnej adaptacji dramatu, dostosowując go do obecnej sytuacji militarnej na Litwie. W ten sposób nieco romantyczna kawiarniana impresja, którą przytoczyłam na początku, ustępuje miejsca faktom: od początku tego roku cztery bataliony wojskowe NATO faktycznie stacjonują w Polsce i krajach bałtyckich, wzmacniając wschodnią flankę Sojuszu. I to właśnie do jednego z nich trafiają bohaterowie Czechowa.

Międzynarodowy skład batalionu reprezentują poszczególne postaci: Niemiec Tuzenbach (Daumantas Ciunis), przejmujący rolę Solonego Litwin Druskys (Paulius Tamolė), Amerykanin James Rode (Dainius Jankauskas) oraz Polak – Aleks Wierszyński (Tadas Gryn). Każdy z nich mówi w swoim języku narodowym, choć większość zna również litewski. Część tekstów Rode tłumaczy na angielski, dzięki czemu nikt nie jest wykluczony z rozmowy. Toczy się ona dość wartko, bez wymuszonej grzeczności. Każdy ma jakieś zajęcie, słowa są tu właściwie wtrącane w trakcie gry w bilard, czyszczenia odznaki czy też podawania do stołu. Siostry nie pełnią ról gospodyń, wszyscy przebywają tu bowiem na równych prawach. Nawet Olga, dość żywa i niezbyt poważna, ogranicza się jedynie do powstrzymywania tęgiego już Andriuszy przed zjedzeniem kolejnego kawałka tortu. Jest bardzo wesoło i miło, żaden smutek ani prywatne dramaty nie mają tutaj prawa wstępu.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Ross konsekwentnie wyeliminowała z pierwszej części spektaklu atmosferę nudy i nostalgii. Nikt tu nie patrzy na zegarek, czas płynie niezauważenie, jakby każdy dzień wypełniony był przyjemnościami.

Bohaterowie prześcigają się w pomysłach na urozmaicenie wspólnie spędzanych godzin: śpiewają i tańczą, bawią się w przebieranki, nagrywają filmy wyświetlane później na tylnej ścianie hangaru. Wszystko to jednak jest tylko pozorem działania. W gruncie rzeczy nie dzieje się tu nic, co można by nazwać konfliktem dramatycznym czy akcją. To raczej zbiór ruchomych obrazów, które dokumentują życie w koszarach, wypełnione wyłącznie nic nieznaczącymi próbami trawienia czasu. Nic nie jest ważne, nie warto się też angażować. Tuzenbach kocha Irinę i dla niej uczy się litewskiego, ale nie potrafi zawalczyć o dziewczynę. Solony i Rode nieustannie bawią się i żartują, dokuczając sobie wzajemnie i flirtując z najmłodszą z sióstr. Ona zaś, krótko obcięta brunetka w dresie z napisem Everlast, w niezobowiązujący sposób rozdaje im wszystkim pocałunki. Jedna z piękniejszych scen spektaklu to wieczorne filozofowanie Tuzenbacha, Wierszyńskiego i Kułygina (Ramūnas Cicėnas) w sylwestrowy wieczór, kiedy to wszyscy trzej siedzą na stole bilardowym przebrani w damskie karnawałowe stroje. Ich wygląd ośmiesza słowa, każe traktować marzenia o lepszej przyszłości wyłącznie w kategorii niegroźnych bajdurzeń grupy niepoważnych mężczyzn, którzy znaleźli się w obcym kraju. Żadnego z nich bowiem Litwa i życie w niej nie obchodzi. Są daleko od swoich domów i kiedy tylko skończy się misja, będą mogli do nich wrócić.

Prozorowowie tu jednak pozostaną. Takich Rosjan jak oni, którzy wiele lat temu przyjechali do ówczesnej republiki radzieckiej, jest na Litwie wielu. W tym kontekście tęsknota sióstr za Moskwą nabiera szczególnego znaczenia. Jest pragnieniem powrotu nie tyle z prowincji do wielkiego miasta, ile raczej z zesłania do ojczyzny. Podkreśla to dodatkowo scenografia (Simona Biekšaitė). W swoich spektaklach Ross bardzo często zamyka przestrzeń gry pod jakimś dachem czy kopułą, które nie tylko symbolizują miejsce akcji, ale też mają swoje metaforyczne znaczenie. Tak było chociażby w przypadku pokazywanej w Warszawie w ramach festiwalu Spotkanie Teatrów Narodowych Naszej klasy Tadeusza Słobodzianka, gdzie nad sceną unosił się zawieszony pod kątem potężny kaseton z dachu synagogi (scenografia Marijusa Jacovskisa), czy w zrealizowanym w TR Warszawa Jeziorze Michaiła Durnienkowa (scenografia Justyny Elminowskiej). W Trzech siostrach hangar zastępuje dom i jest jednocześnie miejscem odlotu, swego rodzaju poczekalnią przed dalszą podróżą. Wydawałoby się, że nie ma nic łatwiejszego, niż poprosić któregoś z wojskowych pilotów o zabranie na pokład. Problem polega jednak na tym, że tu nie ma żadnego samolotu. Hangar nie spełnia swojego zadania, dlatego siostry nie mają szansy na powrót. I prawdopodobnie już dawno się z tym pogodziły.

Prawdziwe emocje wywołuje w nich dopiero wiadomość o pożarze. Olga i Irina aktywnie angażują się w pomoc ofiarom, tylko Masza bezradnie siedzi na jednym z polowych łóżek przygotowanych dla poszkodowanych, przytulana przez Wierszyńskiego. Wszędzie pełno jest gaśniczej piany, którą sprząta Irina. Między nimi snuje się modnie ubrana żona Andrieja Nomeda (Toma Vaškevičiūtė), nagrywając telefonem filmik z prośbą o pomoc, który następnie wrzuca do Internetu. Wszyscy są zmęczeni i zniechęceni, jakby pożar zepsuł im zabawę. Pojawiają się pretensje, wzajemne oskarżenia i kłótnie. Wychodzą na jaw hazardowy nałóg Andrieja, który pożyczył pieniądze od Rode’a, straty materialne, jakie ponieśli żołnierze, brak perspektyw dla romansu Maszy z Polakiem. Wszystkie wysiłki, które bohaterowie włożyli w budowanie dobrej atmosfery, poszły wraz z dymem, podobnie zresztą jak ich plany i marzenia. Dopiero teraz widać tak naprawdę, że ich radość była pozorna i chwilowa, w gruncie rzeczy są nieszczęśliwi i w tym swoim nieszczęściu całkowicie bezradni. Nawet Irina nie wierzy w odmianę swojego losu po ślubie z Tuzenbachem. Kiedy w ostatniej części spektaklu tańczy w białej sukni założonej niedbale na kolorową koszulkę, jej twarz nie wyraża żadnych emocji. Ciało nie przestaje się ruszać, nawet kiedy zmęczona dziewczyna siada na krześle, ale jej umysł pozostaje niewzruszony. Jakby swoją postawą mówiła: wszystko mi jedno, to przecież i tak nie ma znaczenia.

Nie oznacza to jednak, że przenosząc bohaterów Czechowa na Litwę 2017 roku, Ross pozbawia ich wszelkiej nadziei. Nie znaczy również, że daje im jakąś alternatywę. Reżyserka jest tu raczej realistką, która trzeźwo odsuwa zarówno irracjonalny żal za utraconą przeszłością, jak również mgliste marzenia o lepszej przyszłości. Żyjemy tu i teraz, zdaje się mówić, i innego życia mieć nie będziemy. Tę postawę w jej spektaklu reprezentuje postać żony Wierszyńskiego, Agnieszki (Miglė Polikevičiūtė), którą reżyserka nie tylko wprowadza na scenę, ale również obdarza głosem. Drobna kobieta swoim wyglądem przypomina hipiskę, zdecydowanie niepasującą do wojskowej rzeczywistości. Być może dlatego wszyscy odnoszą się do niej z pewnym dystansem – sam Wierszyński zresztą przedstawia ją jako nieszkodliwą wariatkę. To do niej należy większość filozoficznych kwestii dramatu. Najważniejsze jej słowa padają jednak na końcu spektaklu, kiedy mówi o poszukiwaniu sensu w życiu. „Wszyscy chcemy być szczęśliwi i będziemy, ale dopiero za tysiąc lat, kiedy wszyscy znikniemy” – powtarza z uśmiechem na twarzy. W tle na projekcji widać Tuzenbacha trzymającego broń – nie wiadomo jednak, czy szykuje się on do pojedynku z Solonym-Druskysem, czy raczej do samobójczego strzału.

Być tu i teraz, po prostu – to wydaje się być dla Ross najważniejsze. Doceniać chwile radości, ale i smutku, ponieważ dopiero razem składają się one na nasze życie. Przede wszystkim jednak widzieć sens w byciu z drugim człowiekiem i tymi chwilami cieszyć się najbardziej. Zwłaszcza gdy w obliczu niepewności jutra nie wiadomo do końca, jak długo będzie to możliwe. W każdej chwili bowiem może wybuchnąć wojna, która rozdzieli ludzi na zawsze. Taka myśl jeszcze kilka lat temu wydawałaby się w naszym regionie dość odległa od rzeczywistości. Jednak po wybuchu konfliktu we wschodniej Ukrainie w 2014, okazuje się być całkiem realna.

 

Litewski Narodowy Teatr Dramatyczny w Wilnie
Trzy siostry Antoniego Czechowa
reżyseria Yana Ross
premiera 17 marca 2017

absolwentka Wiedzy o Teatrze AT, wydawczyni programów informacyjnych i kulturalnych w TVP Wilno. Mieszka w Wilnie.