6/2017

Sprawy niewidzialne

Czarownice z Salem Mariusza Grzegorzka to opowieść o manipulacji. W obsadzie, która szczególnie przyciąga uwagę łódzkich widzów.

Obrazek ilustrujący tekst Sprawy niewidzialne

fot. Magda Hueckel

„W tamtych latach nasze procesy myślowe stawały się tak magiczne, wręcz paranoiczne, że wyobrażanie sobie napisania sztuki o tym czasie było jak próba usuwania resztek z zębów nie wykałaczką, lecz motkiem waty. Brakowało mi narzędzi do oświetlenia tego miazmatu. Ciągle jednak coś mnie do niego przyciągało” – napisał Arthur Miller w eseju Why I Wrote „The Crucible”: An Artist’s Answer to Politics, zamieszczonym w magazynie „The New Yorker” w roku 1996. Opisywał amerykańską rzeczywistość lat pięćdziesiątych, gdy powstawały Czarownice z Salem, a Komisji Parlamentarnej do Spraw Działań Antyamerykańskich przewodniczył Joseph McCarthy. Publiczne procesy podejrzanych o związki z partią komunistyczną złamały kariery wielu ludzi. Miller, razem z Elią Kazanem, Leonardem Bernsteinem i Charliem Chaplinem, znalazł się w gronie opiniotwórczych osobistości wezwanych do składania zeznań. Nic dziwnego, że nie miał dystansu do tych wydarzeń. Narzędzi do ich opisania dostarczyło mu dopiero obszerne studium Charlesa W. Uphama z roku 1867 na temat procesów czarownic, zatytułowane Salem Witchcraft.

W Polsce dramat przyjął się znakomicie. Trudno nie podejrzewać, że kojarzono go raczej z czasami stalinizmu, niż z Nową Anglią w XVII wieku. Od prapremiery w roku 1959 w reżyserii Ludwika René, z Janem Świderskim w roli Johna Proctora, wystawiono go ponad trzydzieści razy, a głosem Millera mówili m.in. Zygmunt Hübner, Izabella Cywińska, Grzegorz Bral i Adam Nalepa, którego spektakl z Teatru Wybrzeże (2013) był pokazem wytrawnego aktorstwa Mirosława Baki (John Proctor) i Katarzyny Dałek (Abigail Williams). Teraz po tekst Czarownic z Salem sięgnął Mariusz Grzegorzek. Od czasu, gdy został rektorem łódzkiej Szkoły Filmowej, Grzegorzek pojawia się w teatrze o wiele rzadziej. Mimo to widzowie Teatru im. Stefana Jaracza rozpoznają styl jego najlepszych przedstawień wyreżyserowanych na tej scenie: Habitatu (2007), Makbeta (2008), Dybuka (2010), Słowa (2011). Ze sztuką Millera łączy je operowanie na styku wiary i władzy, zainteresowanie życiem biegnącym wśród skodyfikowanych praw i badanie ludzkiej natury, podatnej na manipulację. Także stylistyczna strona przedstawień pozostała podobna. Niemal pusty kwadrat sceny, światło jako dodatkowy aktor, wtręty ze świata popkultury i działanie na zmysły – rytm kotłów perkusyjnych w Makbecie, zapach kadzidła w Czarownicach.

Trzeba jeszcze powiedzieć, że Czarownice z Salem powstały we współpracy ze Szkołą Filmową i w związku z jubileuszem siedemdziesięciolecia Wydziału Aktorskiego. W spektaklu wyreżyserowanym przez rektora zagrali więc wykładowcy, absolwenci i studenci aktorstwa, począwszy od dziekan Zofii Uzelac (Rebeka Nurse), a skończywszy na Elżbiecie Zajko (Mercy Lewis), która jest na II roku studiów. Powstał spektakl będący fuzją sztuk. Obok teatru pojawiają się kino, elementy operowego savoir-vivre’u i moda haute couture. Scenografię tworzą projekcje (mikroskopowe obrazy, rzędy cyfr, malowidła) rzutowane na białe prześcieradła, wyznaczające trzy ściany sceny. DJ miksujący muzykę na żywo przed rozpoczęciem spektaklu kłania się widzom, niczym dyrygent. Postaci noszą zaprojektowane przez reżysera stroje – czarne garnitury w białe abstrakcyjne wzory, sukienki z rozkloszowanymi rękawami i buty na koturnach. Co ciekawe, nakrycia głowy pastorów przypominają kaptury Ku-Klux-Klanu. W ten sposób dwa odcienie fanatyzmu spotykają się w postaci pastora Samuela Parrisa (wspaniale cyniczny Michał Staszczak), który w czarnym kapturze z białym krzyżem będzie podglądał tańce niewolnicy Tituby i grupy dziewcząt, w tym własnej córki. Tak wybuchnie epidemia paranoi. Zaczną się procesy o czary, wskazywanie osób widzianych z diabłem i wyroki śmierci wydawane w hurtowych ilościach. A w duszach bogobojnych i pracowitych zazwyczaj mieszkańców Salem będą igrać pazerność, sąsiedzkie urazy i słodki odwet.

Metaforą jakiego zjawiska są dziś Czarownice z Salem? Jakiej opresji? Jakiej obsesji?

W przedpremierowych wypowiedziach Grzegorzek odżegnywał się od ciskania gromów z politycznej ambony i od baśni o egzorcyzmach, skupiając się na opowieści o manipulacji. Widać to szczególnie dobrze w drugiej części spektaklu, w której społeczność Salem zostaje poddana wiwisekcji.

Podczas całego przedstawienia, ale szczególnie w trakcie procesu, pojawia się w projekcjach zadumana twarz Chrystusa. Nie tylko w tym rzecz, że toczy się na naszych oczach „sąd Boży”, ale także konieczność przyjęcia „na wiarę” zeznań dziewcząt gra tu rolę. Wszak, jak podkreśla gubernator Danforth (Andrzej Wichrowski): „Zadawanie czarów jest z natury sprawą niewidzialną”. Kiedy dziewczęta pląsają opętańczo w pierwszej scenie dramatu, w półmroku, przy tętniącej muzyce, oświetlone światłem ogniska uformowanego ze sznurów choinkowych lampek, można jeszcze dać wiarę szaleństwu ich młodzieńczych eksperymentów. Kiedy Grzegorzek każe im robić to samo w drugim akcie, w pełnym świetle i w ciszy sceny, efekt ten znika. I nie ma to nic wspólnego z talentem studentek II i III roku aktorstwa ani absolwentki tego kierunku, Agnieszki Więdłochy (Abigail Williams), bo on jest na swoim miejscu. Ten efekt musi się ulotnić, aby podkreślić całą tragedię Salem, gdzie nie znalazło się dziesięciu sprawiedliwych, by ocalić miasto. Nic dziwnego, że John Proctor się śmieje. Nie wierzy własnym oczom. A inni? Nawet jeśli widzą to samo co on, bardzo trudno jest im się cofnąć. Ci, którzy w imię czasem niejasnych racji przyłączyli się do nagonki, stali się więźniami swojego kłamstwa, z którego nie potrafią się już wyzwolić. W ten sposób działają mechanizmy rządzące zachowaniem tłumu, w którym jednostki porzucają zasady logiki, a nawet zwykłego człowieczeństwa. Ich uczuciami rządzą prostota i przesada, podsycane poczuciem wykonywania „świętego obowiązku”. Taką wykładnię zbrodni dokonanej przez tłum można znaleźć w programie do spektaklu, w którym pojawia się obszerny cytat z Psychologii tłumu Gustave’a Le Bona.

Na przeszkodzie uniformizacji miasteczka staje jednak osobowość Johna Proctora, dlatego ta pęknięta postać stanowi taki ciekawy materiał dla aktora. Proctor Ireneusza Czopa nie jest filozofem, jakiego zdecydował się pokazać w gdańskiej inscenizacji Mirosław Baka. Jest człowiekiem, w którym pulsują emocje, popędliwym, gniewnym, ale i pokornym, kiedy trzeba. Znakomita jest scena jego rozmowy z ciężarną żoną Elizabeth, graną przez Matyldę Paszczenko, gdy oboje wyznają sobie swoje winy, oziębłość i cudzołóstwo, ale oboje przecież nadal bardzo „chcą żyć”. Zupełnie zaskakująco jest też poprowadzona postać Rebeki Nurse. Miller daje jej zaledwie kilka scen oraz jednowymiarowy charakter „uczciwej, zacnej duszy”, a w interpretacji Zofii Uzelac każde spojrzenie i skinienie głowy tej postaci jest znaczące. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek widziałam na scenie tak świadomą i przepełnioną miłosierdziem rolę. To znakomita lekcja dla jej studentów.

W Kwestionariuszu Pavisa, stworzonym przez francuskiego teatrologa, aby ułatwić studentom analizę spektaklu, jest szereg pytań podstawowych, jakie powinni sobie zadać, a wśród nich jedno, które mnie zawsze frapuje: „Jak zarejestrować (sfotografować lub sfilmować) przedstawienie? Jak zachować je w pamięci (co wymyka się rejestracji)?”. Co zostaje w pamięci po obejrzeniu Czarownic z Salem, ale wymyka się opisowi? Mariusz Grzegorzek jest twórcą bardzo czułym na wytwarzaną aurę, energię, jaka łączy aktorów, umie ją z nich wydobyć i bez ostrzeżenia cisnąć widzowi w twarz. Taka jest scena, gdy Proctor w finale sztuki przyznaje, że przystał na diabelską służbę, ale nie chce podpisać zeznania. „Bo to moje imię! Bo innego nie będę miał! Bo kłamię i podpisuje się pod kłamstwem!” – krzyczy w ostatecznej rozpaczy Ireneusz Czop. Warto podkreślić, że dla zachowania harmonijnego przekazu reżyser wykreślił kolejne linijki: „Oddałem wam duszę, ale zostawcie mi imię!”. Proctor zawiśnie, jego żona wybucha płaczem. W tekście Millera Proctor, do końca świadom zbrodni, która się dokonuje, prosi ją, by nie pokazywała swoich łez i okazała ziemskim sędziom honor i kamienne serce. Grzegorzek przekształcił ten fragment. John Proctor zwraca się wprost do widowni i mówi: „Módlcie się do Boga, by ulitował się nad wami. Nie okazujcie cierpienia. Miejcie serce z kamienia i zapomnijcie o tym”. Jego ton człowieka pogodzonego ze śmiercią i dumne spojrzenie, skontrastowane z poprzednią sceną zwierzęcej walki, jest tym, co trudno opisać, a co rezonuje w piersi widza, gdy wychodzi z sali.

 

Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi
Czarownice z Salem Arthura Millera
tłumaczenie Anna Bańkowska
adaptacja, reżyseria, scenografia, kostiumy, projekcje Mariusz Grzegorzek
światło Jolanta Dylewska
dźwięki Aleksander Raczyński
premiera 1 kwietnia 201
7

recenzentka teatralna, absolwentka Wiedzy o Teatrze warszawskiej AT.