6/2017
Natalia Worożbyt

fot. Kateryna Hornostaj

Latanie

 

 

Do tej pory latam we śnie. Znajduję się na takiej wysokości, od której kręci się w głowie. Boję się wstać, ale nagle przypominam sobie, że to jest sen i mogę lecieć. Lecę. Niedawno latałam w wysokim lesie, były tam drzewa podobne do sosen, ale ich pnie i wysokość były większe niż w rzeczywistości. Kiedy męczyłam się lataniem, po prostu chwytałam za pień jednego z drzew i mocno obejmowałam go rękami i nogami. Był to dość erotyczny odpoczynek. Potem leciałam dalej, do innego drzewa… Mówią, że latanie we śnie oznacza, że człowiek rośnie. Ja już dawno nie rosnę, dlatego w to nie wierzę. A co by o tych snach powiedział wujek Freud?

Na jawie w ogóle nie lubię latania. Latać można tylko na własnych skrzydłach. A podróżowanie samolotem jest dla mnie sztucznym aktem, wyzwaniem dla logiki i natury. Uroki szybkiego transportu dawno minęły. Nie jestem ptakiem i poruszam się po ziemi. Zawsze, kiedy mogę, wsiadam do samochodu i jadę samochodem. Oczywiście, daleko tak nie zajadę. Nie pojadę do Ameryki albo Wielkiej Brytanii. Ale zawsze jeżdżę samochodem po Ukrainie i często po Europie. Wcześniej jeździłam samochodem do Rosji. Ale tam są złe drogi i więcej tam nie jeżdżę.

Lubię krokami odmierzać przestrzeń, patrzeć, jak nieuchwytnie zmienia się wszystko dookoła. Natura i cywilizacja jakby ze sobą konkurowały. Czasem przyroda zmienia się szybciej. Czasem nagle zmienia się jakość dróg i rodzaj budynków, a przyroda pozostaje taka sama. Kiedy lecisz, wcale tego nie zauważasz, znika subiektywne odczuwanie przestrzeni. Szybki transport, o dziwo, nie zbliża, a oddala ludzi od siebie. Ludzie nie mają poczucia odległości i sukcesywności. W mniejszym stopniu widzą podobieństwa, w większym – różnice między krajami i narodami. Wędrując, przelatują z serca jednej kultury i przylatują do serca innej, nie rozumieją stopniowo zmieniających się różnic, wynikających ze wspólności.

Myślę o tym wszystkim za każdym razem, gdy wsiadam do samolotu. Włączam poczucie humoru, piję alkohol i łykam środki nasenne, ale nigdy mi to nie pomaga. W samolocie zdarzają mi się jednak dziwne spotkania. Tylko dlatego warto latać. Ostatnio leciałam do Niemiec. Siedziałam przy przejściu, samolot był już pełen. Moją sąsiadkę wniesiono na rękach i posadzono pośrodku. Przy oknie usiadł jej syn, lat siedem. Kobieta w moim wieku nie miała obu nóg. Powstrzymywałam swoją nienormalną, haniebną ciekawość i życzliwie milczałam. Chłopczyk cały czas pytał: „Mamo, spadniemy? Spadniemy?”. A ona odpowiadała bardzo spokojnie: „Nie, nie spadniemy”. I ta odpowiedź uspokoiła także mnie. Po co ma spadać samolot z kobietą bez obu nóg? Za co ją jeszcze karać? Już spłaciła wszystkie długi – myślałam sobie.

Była naszym aniołem. Anioł wciskał przycisk przywołujący stewardesę i zamawiał wino. Zaczęłyśmy pić razem. Nie musiałam pytać, sama wszystko opowiedziała. To było w Kijowie na dworcu Darnycia, ja na tej stacji też spędziłam sporo czasu. Biegła i wpadła pod pociąg, który przejechał i odciął jej obie nogi. Miała dwadzieścia osiem lat. Wróciła do swej wsi i zamieszkała z ojcem. W kolejce po protezy poznała przyszłego męża, który też nie miał obu nóg. Urodziła mu dwóch synów. Trzeciego dziecka nie chciał i odszedł od niej. Urodziła je martwe. Zamówiłyśmy jeszcze białe wytrawne. Od czasu do czasu się pudrowała i pokazywała fotki w telefonie. Dzieci, domy, kochanków. Jej renta wynosi mniej więcej 50 euro miesięcznie, a mężczyźni w naszym kraju zazwyczaj nie płacą alimentów, dlatego musiała znaleźć jakieś źródło dochodu. Miała szczęście – znalazła w Europie agenta, który sprzedaje fotografie niepełnosprawnych nagich kobiet europejskim mężczyznom. I moja sąsiadka anioł zaczęła nieźle zarabiać. Okazuje się, że jest ogromny popyt na zdjęcia takich kobiet. Właśnie wracała od swego przyjaciela Niemca, który został jej nowym agentem. Podkupił ją i dał lepsze warunki, bo była najpiękniejszą modelką. Teraz są przyjaciółmi i on organizuje dla niej i dla dzieci wycieczki po Europie. Były mąż wkłada jej kij w szprychy, więc musi w sądzie walczyć o prawo wywożenia synów za granicę. Ale zawsze wraca do swej wsi. Bardzo lubi pracować w domu, sprzątać, pielęgnować ogród. Jedyne, czego nie lubi, to ścielenie łóżka. Jest to wyjątkowo niewygodne dla człowieka bez nóg. I jeszcze nie lubi zwyczajnych sesji fotograficznych. Wymyśla więc piękne historie, przebiera się za bohaterki z bajek – kopciuszki, królowe śniegu… Mówi, że za to klienci jeszcze bardziej ją cenią. Razem z ojcem hoduje krowę, świnie i ptactwo. Obrabiają grządki. Chłopcy rozrabiaki nie lubią się uczyć.

Nie poczułam, kiedy samolot wylądował, żałowałam, że tak wcześnie. Całowałyśmy się z aniołem na pożegnanie, wymieniłyśmy kontaktami na Facebooku i do dziś wstawiamy sobie lajki i piszemy krótkie info. Od czasu do czasu myślę o jej życiu. Przypominam sobie jej jasną, pozytywną naturę. Myślę o tych facetach, którzy się masturbują przy jej zdjęciach. Ufnie pytała mnie, dlaczego im się podoba taka jak ona. A ja mówiłam, że nie wszyscy są zboczeńcami, wielu z nich może ma poczucie winy i chce się kimś opiekować. Spodobała się jej ta wersja. Ale ja w nią nie wierzę.

 

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun

ukraińska dramatopisarka, autorka Dzienników Majdanu (2014).