7-8/2017

Opowieść o Starym Teatrze

W krakowskim Micecie wszystko zależy od inwencji oglądającego, który nie tyle ma się skupić na zdobywaniu informacji, co próbować swoich sił jako quasi-twórca na kolejnych stanowiskach multimedialnych.

Otwarcie Muzeum Interaktywnego Centrum Edukacji Teatralnej przy Narodowym Starym Teatrze było kilkakrotnie przekładane. W czasie oczekiwania na inaugurację działalności nowej instytucji zarówno jej kuratorka Anna Litak, jak i Jan Klata zapowiadali, że będzie to miejsce wyjątkowe, wyróżniające się pod względem innowacyjnych rozwiązań technologicznych. Liczne aplikacje oraz stanowiska pracy multimedialnej miały przyciągać do instytucji młodzież i przyjeżdżających do Krakowa turystów (Kraków. Stary Teatr zaprezentował plany na nowy sezon, źródło: www.e-teatr.pl/pl/artykuly/208630.html, dostęp: 11.04.2017), a także pobudzać ich kreatywność oraz zachęcać do aktywnego uczestnictwa w tworzeniu wystawy. Muzeum tworzone było nie tylko jako miejsce spotkania z historią teatru (która jest tu traktowana jako pretekst), lecz także jako przestrzeń wolności, dającą szansę zwiedzającym na samodzielne eksplorowanie różnych dziedzin twórczości teatralnej.

Otwarta w grudniu 2016 roku instytucja umiejscowiona jest w podziemiach Narodowego Starego Teatru. Pomalowana na biało przestrzeń została podzielona na kilka stanowisk: scenograficzne, muzyczne, miejsce na egzemplarze reżyserskie oraz film z wypowiedziami reżyserów, mediatekę, stanowiska teoretyczne i praktyczne poświęcone aktorstwu, kostiumom oraz ponownie scenografii. Na początku wystawy możemy zobaczyć krótki film mówiący o historii Starego Teatru. Jest to jedno z nielicznych miejsc w muzeum, które wybiega dalej w przeszłość, zaznajamiając zwiedzających z początkami działalności teatru. Jednak niewątpliwie w Micecie najważniejsza jest współczesność. Widoczne jest to również w roli, którą przejmują pracownicy oprowadzający po wystawie, którzy tłumaczą, w jaki sposób korzystać z kolejnych aplikacji i jak przesłać efekty wykonanej tam pracy na swoje maile. Nie przekazują oni jednak wiedzy merytorycznej dotyczącej instytucji ani samej wystawy.

Główny nacisk położony jest tu na kreatywność oglądającego, który nie tyle ma się skupić na zdobywaniu informacji, co próbować swoich sił jako quasi-twórca na kolejnych stanowiskach multimedialnych i w ten sposób poznawać działanie teatru. Pierwsza stacja to stanowisko pracy scenografa. Oglądający może wybrać tam jeden z proponowanych spektakli (m.in. Towiańczyków; królów chmur, Factory 2, Niewinę) i z elementów jego scenografii stworzyć mural, wyświetlany na białej ścianie. Obok znajduje się stanowisko akustyczne, na którym miksować można muzykę z przedstawień – mieszać ze sobą poszczególne ścieżki dźwiękowe, zmieniać ich tempo i tonacje oraz uzupełniać je o inne efekty dźwiękowe. W części poświęconej reżyserii znajduje się duży ekran, na którym wyświetlane są wypowiedzi reżyserów (zarówno nakręcone specjalnie na potrzeby instytucji, jak i nagrania archiwalne) oraz stół z egzemplarzami. W rozbudowanej części aktorskiej ustawiona została mała scena teatralna (z której, jak poinformowała mnie pani oprowadzająca po wystawie, można korzystać jedynie w czasie zajęć edukacyjnych lub pod opieką edukatorek) oraz tablety z nagranymi wypowiedziami aktorów i fragmentami spektakli. W tej części znajduje się też najciekawsze stanowisko, czyli pokój przeznaczony do ćwiczeń aktorskich prowadzonych przez Marcina Czarnika, Bartka Bielenię, Jacka Poniedziałka i Martę Nieradkiewicz. Po wybraniu jednego z aktorów można zobaczyć przygotowane przez niego ćwiczenia, wykonać je, nagrać swoją pracę i wysłać nagranie na maila. Wydaje mi się, że ta najmniej zależna od multimediów aktywność (ćwiczenia wykonujemy za pomocą swojego ciała, nie komputera, to, co zrobimy, nie jest uzależnione od wpisanych w aplikację skryptów ograniczających możliwości wykonania zadania) w największym stopniu pobudza wyobraźnię oglądającego. W czasie zwiedzania mijamy również mediatekę, czyli duży ekran, na którym można przeglądać fotografie, obrazy i dokumenty towarzyszące spektaklom i w ten sposób poznawać historię teatru. W ostatniej sali znajduje się ekspozycja poświęcona kostiumom, w tym aplikacja, w której można ubierać postaci w stroje ze spektakli oraz wysłuchać nagrań, na których scenografowie opowiadają o swojej pracy.

Zaletami MICET-u w przyjętej przez kuratorkę formie muzeum interaktywnego są przejrzysty układ wystawy oraz ascetyczne wnętrze, w którym łatwo skoncentrować się na wybranym stanowisku pracy. Interesująca jest również forma wystawy, różniąca się od typowej dla tradycyjnego muzeum ekspozycji pokazującej przeszłość obiektu. Tu najważniejsza jest teraźniejszość. Oglądający ma wykorzystać swoje „tu i teraz” nie tylko po to, by oglądać zgromadzone obiekty, lecz także po to, by je współtworzyć i wykorzystać swoją realną obecność w instytucji. Stanowiska pracy multimedialnej są narzędziami do „dokończenia” wystawy, stworzenia własnej ekspozycji. Teatr jest tu miejscem, w którym wydarzenia zanurzone są w teraźniejszości i tworzone na styku obecności twórcy i odbiorcy.

Zgromadzone na wystawie nagrania, aplikacje oraz spektakle Narodowego Starego Teatru podzielone zostały na kilka ścieżek, umożliwiając zgłębienie następujących pojęć: wolność, emocje, my/oni, ciało, nowe. Ułożenie zawartości wystawy w grupy tematyczne podkreśla dyskursywną rolę teatru, który jako instytucja jest także miejscem, gdzie poszczególne elementy tworzą sieci pojęć i znaczeń. Dzieła i poszczególni twórcy wchodzą ze sobą w dialog, stanowiąc dla siebie punkty odniesienia. Taki sposób myślenia jest bardzo bliski koncepcji narodowego teatru reprezentowanej przez Jana Klatę, co widoczne było szczególnie w dwóch pierwszych sezonach jego kadencji poświęconych Konradowi Swinarskiemu i Jerzemu Jarockiemu. Wtedy to twórczość reżyserów stawała się źródłem motywów, tematów, które miały być wykorzystane i przekształcone przez młodych twórców, źródłem międzypokoleniowego dialogu, metodą mapowania pojęć.

Jednak w tym spójnym projekcie wystawy pojawiają się pewne niejasności w prowadzonej narracji. Ekspozycja muzealna to nie tylko przestrzeń, w której chodzi się od punktu do punktu. Można tam zobaczyć także, jak tworzona jest wypowiedź, a sam sposób jej formowania również jest poddany analizie. W przypadku MICET-u treść ekspozycji czy stojąca za nią opowieść w kilku miejscach nie jest spójna ze sposobem przygotowania wystawy. Te problematyczne punkty nie wynikają, jak mi się wydaje, ze złej woli twórców, lecz z nieprzemyślenia pewnych kwestii, niezapytania siebie o to, jak technika realizować ma zadania koncepcyjne instytucji, jak ma poradzić sobie z widocznymi w ekspozycji wkluczeniami oraz w jaki sposób wystawa ma reprezentować instytucję teatralną, której jest częścią.

Po pierwsze stworzone na potrzeby MICET-u aplikacje są dość proste. To znaczy, że zwiedzający ma do dyspozycji małą ilość elementów, z których może korzystać przy tworzeniu muzyki i scenografii oraz niewiele możliwości ich użycia. Budowa aplikacji wymusza na nim stosowanie się do ściśle określonych zasad pracy, które nie podlegają zmianom czy dyskusji. To tworzący musi się dostosować, przejść przez z góry ustalony schemat, by osiągnąć planowany efekt. Narzucanie określonych i ograniczonych narzędzi kłóci się z ideą tego miejsca, reklamowanego jako przestrzeń pozwalająca na kreatywność, bazująca na samodzielnej pracy zwiedzającego. Stosowanie takich rozwiązań technologicznych wydaje mi się zwyczajnie nudne dla użytkownika. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie należę do głównej grupy docelowej tej instytucji. Ta przestrzeń ma przyciągać nie teatrologów czy osoby profesjonalnie zajmujące się teatrem, a raczej dzieci, młodzież czy wspomnianych przez Klatę turystów, którzy miło chcą spędzić popołudnie. Jednocześnie mam wrażenie, że i oni mogą nie być zadowoleni. Tak reklamowane stanowiska interaktywne nie są ciekawsze niż programy do tworzenia muzyki czy planowania przestrzeni, z których można skorzystać w Internecie, bez potrzeby udawania się do muzeum. To, że zwiedzający może operować elementami ze spektakli, nie jest zbyt atrakcyjne, szczególnie że ich wybór jest tu ograniczony.

Deklaracje o innowacyjności technologicznej muzeum (pojawiają się tam głównie tablety i ekrany dotykowe) wydają mi się przesadzone, zaś proste aplikacje nie są narzędziem rozwijającym kreatywność czy wywołującym rzeczywiste zaangażowanie w tworzoną ekspozycję.

Po drugie mam wrażenie, że nie zostały tu przemyślane kwestia reprezentacji kobiet w przestrzeni teatralnej i ich udział w sprawowaniu władzy w instytucji. Z jednej strony przekazywana jest tu widzowi narracja o teatrze nowoczesnym i emancypacyjnym, z drugiej na stanowiskach poświęconych pracy reżyserskiej brak jest reżyserek, które pojawiają się już w roli scenografek czy aktorek. Oczywiście nikt nie wymaga, by w celu osiągnięcia parytetu zastanawiać się, kogo pokazać na nagraniu, chociaż nazwiska Lidii Zamkow czy Moniki Strzępki (której spektakle pojawiają się w innych działach, dotyczących m.in. aktorstwa) nasuwają się od razu. Jednak jeśli ten brak od razu rzuca się w oczy, można zadać sobie pytanie, co z nim zrobić, jak oswoić tę nieobecność, jak ją problematyzować. Tymczasem zamiast podjąć ten temat, wystawcy zdecydowali się jeszcze bardziej poddać stereotypom płciowym. Co najmniej trudna do zaakceptowana jest dla mnie aplikacja dotycząca kostiumów zaprojektowana przez Mirka Kaczmarka. Mamy tam trzy postaci: mężczyznę, kobietę i dziecko. Do każdej z nich dopasowanych jest parę kostiumów. Nie można ich mieszać między grupami, na przykład ubrać kobietę w strój męski, a mężczyznę w żeński. Nie można również łączyć kostiumów między kategoriami, a także pewnych typów ubrań ze sobą i na przykład założyć postaci dwóch koszulek naraz. Jak widać, możliwość działania jest w tej aplikacji ograniczona. Mężczyźni mają do wyboru trzy kostiumy: artysty, lidera, wędrowca. Kobiety możemy zobaczyć w stroju matki Polki, dziwki i buntowniczki. Dziecko zaś może być przebrane za księżniczkę (w domyśle dziewczynka) i superbohatera (chłopczyk). Niezależnie od tego, jaki był zamysł twórców, aplikacja wydaje się powielać stereotypy krzywdzące dla obu płci. Oburzające dla mnie jest to, że w tak nowoczesnej instytucji wybór postaci kobiecych dokonywany jest między postacią matki Polki i dziwki. Dobrze, że przynajmniej została tam dodana buntowniczka. W kolejnym kroku na ekranie można zobaczyć, z jakiego spektaklu pochodzą dane kostiumy oraz obejrzeć fotografie. Zadziwiające jest to, że prezentowane tam przedstawienia i role, zarówno męskie, jak i żeńskie, wyłamują się z tych stereotypowych ujęć, podważając czy problematyzując tradycyjne role płciowe w społeczeństwie. W tym przypadku praktyka teatru i instytucji tworzącej o nim opowieść są niespójne.

Trzecią dyskusyjną kwestią w doborze eksponatów w muzeum wydaje mi się pewien nadmiar reprezentacji spektakli dyrektora Narodowego Starego Teatru – Jana Klaty. W przypadku innych reżyserów działa to tak, że jeden spektakl reprezentuje działalność jednego reżysera. Jeśli mówimy o Warlikowskim, pojawia się Krum, jeśli o Lupie – Factory 2, jeśli o Miśkiewiczu – Niewina, jeśli o Klacie – prawie wszystkie jego spektakle zrealizowane w Starym Teatrze. Co nie zawsze jest uzasadnione, m.in. jeden z nielicznych materialnych eksponatów ze spektakli pochodzi ze średnio ważnego –w kontekście i twórczości Klaty, i repertuaru Starego – Wesela Hrabiego Orgaza. W innych salach również nie brak twórczości tego reżysera. Tak wyraźne zaznaczanie obecności dzieł dyrektora po raz kolejny nie wydaje mi się współgrać z praktyką narodowej sceny, której repertuar nie jest zdominowany przez twórczość Klaty, zaś równie często pojawiają się w nim inni twórcy, reprezentujący różne estetyki.

Muzeum to nie tylko miejsce, do którego przychodzi się na chwilę na wystawę i które pozostaje obojętne widzowi. Muzeum, a w tym także MICET, to instytucja legitymizująca strategie narracyjne, utrzymująca porządek znaczeń, pokazująca, o czym warto rozmawiać, co powinno przejść do historii. Na tym poziomie krakowska ekspozycja wydaje się niekonsekwentna. Z jednej strony mamy do czynienia z miejscem bazującym na nowych technologiach, którego kształt stara się wejść w dialog z koncepcją programową teatru i jest próbą nawiązania ciekawej relacji ze zwiedzającymi. Z drugiej – mówiąc o wolności, nie stawia pytań o pojawiające się w jej strukturze wkluczenia, mówiąc o cielesności, powtarza stereotypy płciowe, będąc miejscem kreacji twórczej, spycha widzów do roli osób powtarzających skrypty wpisane w proste aplikacje. Są to wątki, które budzą wątpliwość: czy historia, którą instytucja opowiada, jest spójna z tym, co o instytucji mówi przygotowana przez nią wystawa.

teatrolożka, recenzentka, dziennikarka; doktorantka na Wydziale Polonistyki UJ. Współpracuje m.in. z „Didaskaliami”, „Dialogiem”, portalami dwutygodnik.com i Onet.pl.