9/2017
Do pani Joanny Szczepkowskiej z wyrazami szacunku

Do pani Joanny Szczepkowskiej z wyrazami szacunku

 

 

Szanowna Pani Joanno,

piszę do Pani za pośrednictwem redakcji „Teatru”, ponieważ nie wiem, gdzie adresować do Pani korespondencję. Kiedyś może byłoby mi łatwiej, bo przesłałbym list wraz z kwiatami albo bombonierką do teatru, w którym Pani gra. Dzisiaj, o ile wiem, to jest raczej niemożliwe. Nasuwa się pytanie: jak to się stało, że nie ma Pani swojego adresu teatralnego? Mam jednak nadzieję, że życzliwa redakcja będzie wiedziała, jak się z Panią skontaktować i przekaże ten list do rąk własnych.

A piszę go powodowany uczuciem szacunku, jakim Panią darzę. Spodziewa się pewnie Pani, że teraz będę wymieniał role, w których Pani talent mnie zachwycił. Oczywiście, że wiele z nich przechowuję w pamięci, choć przyznam, że z racji zamieszkania w odległym miejscu naszego kraju nieczęsto mogłem podziwiać Panią na scenie. Wybrać się stąd do stolicy nie jest łatwo. Wiem, że Pani ze swoimi występami jeździ po różnych ośrodkach, ale jakoś do tej pory nie zdarzyło się, byśmy mogli gościć Panią w naszych stronach. A bywają u nas różni artyści – pani Janda pojawiła się nawet dwa razy. Nie tracę więc nadziei, że i Pani zjedzie. Śledzę, rzecz jasna, Pani dorobek filmowy i telewizyjny. Ostatnio ucieszyłem się, że mogłem Panią zobaczyć w najnowszym filmie pana Machulskiego. Zirytowałem się tylko, że zabrakło Pani nazwiska na plakacie, choć znaleźli się tam koledzy znacznie mniej obecni na ekranie.

Jeśli jednak ośmielam się złożyć Pani głęboki ukłon, to nie tylko za to, jaką Pani jest artystką, lecz również z powodu tego, jakim Pani jest człowiekiem. A to mogę poznać dzięki Pani felietonom czy książkom. Powiem po prostu, że ogromnie cenię Pani postawę. To takie rzadkie w dzisiejszych czasach mieć odwagę wyrażać własne zdanie i prezentować niezależne myślenie. Domyślam się, że musi Pani za to płacić niemałą cenę. Ja wiem, co to znaczy być outsiderem, bo kimś takim pozostaję w swoim środowisku. W prowincjonalnym urzędzie, gdzie pracuję, nie mam przyjaciół, gdyż zbyt często zdarza mi się powiedzieć coś, co się nie podoba. Nawet kierownikowi ostatnio wytknąłem przy świadkach, jaki nieporządek panuje w naszym biurze. Bez ogródek rzekłem: „do dupy z tym wszystkim!”. Wie Pani, jaka kara mnie spotkała? Nie, szef nie mógł mnie wyrzucić z pracy. Ale sprawił, że zabrakło dla mnie miejsca na zakładowej wycieczce na grzyby. To nie jest zresztą jedyny przykład szykan, jakimi jestem dręczony. Moja mamusia twierdzi, że przez ten swój niepokorny charakter nigdy do niczego nie dojdę. Pomstuje, że również z tego powodu się nie ożeniłem, bo żadna kobieta nie wytrzyma z mężczyzną, który mówi głośno prawdę.

Przepraszam, że zajmuję Panią swoimi osobistymi wynurzeniami, ale robię to tylko dlatego, że czuję z Panią ogromne pokrewieństwo dusz. Bardzo mi się podoba tytuł Pani książki: Wygrasz jak przegrasz oraz sztuki: Pelcia, czyli jak żyć, żeby nie odnieść sukcesu. Tak właśnie! To by mogło być motto mojego losu. Jakże się ubawiłem, gdy na gali Festiwalu „Dwa Teatry” w Sopocie ktoś, kto wręczał Pani nagrodę (oczywiście gratuluję!) stwierdził, że odkąd ogłosiła Pani koniec komunizmu życie nabrało kolorów, a Pani mu odparowała: „inaczej widzimy barwy”. Mnie się zdaje, że ja też jestem taki człowiekiem: „inaczej widzę kolory”.

Ale my – odmieńcy, którzy nie pasują do różnych układów, którzy pozostają samotni z wyboru, bo nie znoszą hipokryzji – powinniśmy się trzymać razem! Zwłaszcza teraz, gdy tak silna jest presja, żeby być z tymi albo z tamtymi. Tych lubić, bo są nasi, tamtych nienawidzić, bo nie są nasi. Trzeba wielkiego hartu, by nie poddać się tym emocjom. Przyznaję – czasami czuję słabość, nachodzi mnie myśl, że może mamusia ma rację? Może trzeba dać sobie spokój? Ale wtedy przychodzi druga myśl: a co by Pani Joanna powiedziała? Przecież ona zachowuje niezłomną postawę, choć pewnie stokroć bardziej naraża się na przykrości. I wtedy wraca mi silna wola bycia sobą.

Pamięta Pani tego bohatera filmu Zezowate szczęście, Piszczyka, który szedł między dwiema demonstracjami i raz wykrzykiwał hasła sanacji, a raz endecji? To była satyra na konformizm. A ja widzę siebie, jak maszeruję i wśród zwolenników władzy wznoszę okrzyki opozycji, a opozycjonistów drażnię prorządowo. Gdyby Pani chciała pójść ze mną, służę ramieniem.

Z wyrazami najwyższego szacunku
J.S. (inicjały imienia i nazwiska mamy te same!)

PS. Do pozdrowień dla Pani dołącza się również moja mamusia.