10/2017
Obrazek ilustrujący tekst Rozmowy istotne w czasach „nowej tradycji”

Rozmowy istotne w czasach „nowej tradycji”

Czy można dziś jeszcze prowadzić filozoficzne dialogi? Czy możliwe są jeszcze rozmowy istotne? Od kiedy Gombrowicz rozmowę ze sobą wydał jako dialog z Dominikiem de Roux, należy zadawać takie pytania.

Czy można dziś jeszcze prowadzić filozoficzne dialogi? Czy możliwe są jeszcze rozmowy istotne? Od kiedy Gombrowicz rozmowę ze sobą wydał jako dialog z Dominikiem de Roux, należy zadawać takie pytania. Możliwe jeszcze na pewno są konwersacje o czyjejś sztuce czy literaturze. Znakomitych rozmów wydano dużo, pewnie kilka przez ostatnie trzydzieści lat. Choćby Beresia z Konwickim i Lemem, Boleckiego z Grudzińskim, Gorczyńskiej z Miłoszem, Podgórca z Nowosielskim. Czasem takie rozmowy przeobrażały się w monolog filozoficzny, poruszany pytaniami rozmówcy, jak w książce o Nowosielskim. I przynajmniej takiej istotności można było oczekiwać po spotkaniu Wiesława Juszczaka z Dariuszem Czają, gdyż obaj rozmówcy raczej nie wpuszczali gadaniny do swoich pism. Można też było oczekiwać erudycyjnej przechadzki po wysokiej kulturze, po malarstwie, wielkiej modernistycznej powieści, po filmie autorskim i po greckich źródłach kultury, bo o takich fundamentach pisał Juszczak. Można też było czekać na rozważania o artystycznym smaku, właściwie o cienkim smaku, jak kiedyś mówiono. W takiej rozmowie świetne rozeznanie Czai, choćby w wykonaniach muzyki barokowej, we współczesnej antropologii czy w twórczości Schulza, mogło w zupełności wystarczyć I rzeczywiście w Ruinach czasu… otrzymujemy te trzy ingrediencje: istotność, erudycję i smak. A jednak dialogi i oczarowują, i rozczarowują.

Juszczak prowadzony przez Czaję przechodzi przez wszystkie swoje artystyczne fascynacje: przez film, muzykę, balet, teatr, przez Grecję mistyczną, mityczną i artystyczną, i w końcu przez sztuki plastyczne. To świetny układ książki, podporządkowany podróży w przeszłość, określony przez regres ku pierwszym wtajemniczeniom w sztukę. Rolę postojów pełnią krótkie eseje Juszczaka, przedzielające fragmenty dialogowe. Najpierw zatem poznajemy to, co jest skutkiem wszechstronnego humanistycznego wykształcenia, czyli smak i wiedzę, pozwalające swobodnie oceniać dzieła z różnych dziedzin kultury. Dopiero później dowiadujemy się, jak wchodził Juszczak na drogę poznania, zaczynając od cierpliwej pracy historyka sztuki. Jakże szybko jednak ta droga zaczęła się rozwidlać! Na samym jej początku bowiem otrzymał Juszczak prometejski dar: „uderzenie energii witalnej skupionej w dziele całym i w każdym jego p u n k c i e”. Doznanie arcydzieła, wyrzucające poza czas, kazało mu wejść do labiryntu kultury. W rozmowach z Czają poznajemy tę historię heroiczną czytania arcydzieł, historię umysłu, który w czasach postkultury zalicza się do wysokiego modernizmu. Tak się nie wynurzać ze świata sztuki, tak pozostać obojętnym na historyczny kontekst – o tym pokolenie Czai może tylko pomarzyć. Wystarczyły dwa pokolenia, by społeczne czy polityczne interpretacje sztuki przesłoniły esencjonalne analizy. Szkoda zresztą, że w książce nie padło pytanie o polityczny kontekst zajmowania się arcydziełami przed 1989 rokiem. Na podstawie Ruin czasu… wydawać się bowiem może, że w czasach historii zerwanej z łańcucha łatwiej było zachować olimpijski dystans niż dziś. I tak zapewne czasem bywało – pod opieką niektórych instytutów naukowych. Nie chodzi przy tym o sam olimpijski dystans, ale o lekceważenie teraźniejszości. Juszczaka, zafascynowanego kinem autorskim, pochłaniały głównie filmy obce: od Felliniego i Buñuela, przez Antonioniego i Saurę, aż po Herzoga, Tarkowskiego i Axela. Przygodę z polskim kinem zakończył właściwie na Weselu Wajdy, bo w rodzimych filmach brzydziły go PRL-owskie realia!

Dzisiejsze czasy zresztą prawie nie istnieją dla Juszczaka, jakby oznaczały cywilizacyjny regres, jakby z niewieloma osobami i dziełami warto było się spotykać. W czasach powszechnego mówienia o dialogu i wspólnocie ten filozof sztuki formułuje regułę istotnej rozmowy, całkiem z innego czasu: „O żywo nas obchodzących tematach nie dyskutujemy z analfabetami ani nawet z ludźmi, o których wiemy, że chociaż coś czytają, nie mają pojęcia o tym, co należy do dziedziny naszego wykształcenia. Wykształcenia, które, co może warto dodać, powinno się rozszerzać, a nie więzić w akademickich kanonach – powiem na koniec”. Czaja czuje się dobrze w takiej olimpijskiej obojętności wobec profanów, w takiej swobodzie wychodzenia poza własną dziedzinę nauki, i tylko czasem upomina się o XXI wiek. Właściwie czytelnik ma wrażenie, że rozmawiają ze sobą dwie wieczności: jedna z XIX wieku i druga z XX. Dlatego rzadko pojawiają się w rozmowach kontrowersje, i zawsze dotyczą czasu historycznego. Czaja zdumiewa się, że niepowstrzymany apetyt poznawczy Juszczaka ma tak wyraźnie, doktrynalnie wyznaczone granice. Mógłby właściwie z humorem potraktować taką inkluzję w ekskluzywnym świecie sztuki, ale rzadko się odważa, trzy razy, może cztery. Raz, gdy komentuje sympatię Juszczaka dla muzyki Vangelisa: „To jednak masz jakieś ludzkie cechy”. Drugi raz, gdy sprzeciwia się ocenie myśli Nowosielskiego, że „uproszczone, albo wręcz płaskie”, a dla Czai „głębokie i przeżyte”.

Trzeci raz, gdy słyszy o obojętności na Bacha, nawet o dystansie do nagrań Goulda. Wtedy zamiast spierać się z Juszczakiem, krzyczy na Gombrowicza, którego też Bach nie porywał. Ten spór o Bacha rozwija się w dyskusję dwóch postaw wobec sztuki, a potem w spotkanie dwóch obsesji. Czaja nazywa zamknięcie w wywodzącej się z dziewiętnastowiecznej symfoniki tradycji wykonawczej: „wynikiem umysłowego bezwładu i bezmyślnie pielęgnowanych przyzwyczajeń estetycznych”. Chciałby tę praktykę uzupełnić o współczesne, genialne wykonania muzyki dawnej. Podzielam jego oburzenie, gdy odrzuca posądzenie o sezonową modę na barok. I na nic Juszczaka skarga, że barok współcześnie odnosi triumfy, a jego opera cierpi, dręczona przez głupich inscenizatorów. Okazuje się bowiem, że dwie postawy estetyczne wynikają z dwóch obsesji: jeden rozmówca chce widzieć przede wszystkim szczegóły techniczne, drugi – głównie twórczą, żyjącą jednostkę; jednemu mogą wystarczyć nagrania i filmy, drugiemu nie wystarczają, więc podróżuje do miejsc i szuka śladów osób. To „drobne” przesunięcie akcentów z dzieła na twórcę ich dzieli. Czaja zrobił wiele kroków w stronę wzniosłego Juszczaka, Juszczak zrobił tylko kroczek w stronę czułego Czai. Szczęśliwie mogą pogodzić się we wspólnej napaści na współczesnych inscenizatorów opery. Właściwie bowiem różni obu tylko przedmiot adoracji.

„Ostentacyjna głupota reżyserów”, „ekscesy”, „bałwan”, „matołek”, „najgłupsza inscenizacja świata”, „skończony dureń”, „modernizowanie oper jest plagą”. Dwaj oświeceni bronią muzyki w imię wykształconego gustu, głębokich odczuć i poważnych analiz. Łączy rozmówców piękne określenie Juszczaka – „dyletantyzm oświecony”, subtelna nazwa dla dawnego i współczesnego konesera. Rozmowa o muzyce to jedyny istotny dialog, w rozumieniu witkacowskim. Inne rozmowy zbudowane zostały na zaproszeniu Juszczaka do streszczenia czy zinterpretowania jego własnych tekstów i nie mają już tej temperatury. Duża część książki to w zasadzie wstęp do autobiografii. Poznajemy formowanie się późniejszego filozofa i historyka sztuki. Dzięki tym dialogom ocalone zostały wzniosłe estetyczne przeżycia, choć niektórym po latach brakuje blasku. Czasem nie trzeba przecież powtarzać gorzej tego, co zostało dobrze napisane. Kiedy Czaja nie podąża za fascynacjami rozmówcy, trudno Juszczakowi ożywić przeszłe doznania. Na szczęście wcale nierzadko się udaje. Na przykład gdy mówi o balecie. Zaczyna od Niżyńskiego, przechodzi do budowy niezwykłej, ptasiej stopy tancerza, by zanurzyć się w początkach tańca i opowiedzieć najpierw o mitologii australijskich corroborees, a potem o tańcu Tezeusza z młodzieżą, naśladującym gody żurawi. I stąd już krok do związku labiryntu i baletu. Znakomicie powiedziane, choć niekoniecznie prawdziwe.

Szkoda, że obaj jedynie wyrzekają na inscenizację oper i nic nie mówią o współczesnym teatrze albo współczesnej humanistyce. Zaledwie przez chwilę rozmawiają o sztuce współczesnej, którą Juszczak z konieczności nazywa sztuką, a chciałby nazwać modą artystyczną. Przekonuje, że „sztuka nie może przeżywać kryzysu, bo jest w swej istocie czymś trwałym, czymś niepodlegającym zmianom czasowym”. Rozumiemy, że zepchnięta na margines prawdziwa twórczość nadal istnieje i tylko trzeba trudu, by ją odszukać. Czaja chyba godzi się z taką diagnozą. Ale czy godzi się na ironiczny komentarz do „tradycji nowej”? „Nie wiem, co może znaczyć – mówi Juszczak. – Nowe korzenie drzew od wieków rosnących?” Mam nadzieję, że nikt nie zastosuje tego terminu – „nowe korzenie”.

Proszę nie czytać najpierw wstępu książki. Trudno bowiem o gorszy początek rozmów z Juszczakiem niż wstęp Czai. Pozornie wstęp przypomina antylogię, czyli formę zbudowaną z dwóch wykluczających się dowodów. Najpierw Czaja przekonuje, że jego rozmówca jest nieznany, potem, że warto jednak czytać rozmowy z Juszczakiem, choć zapisane, nie oddają intelektualnej atmosfery dialogów. I radzi autor wstępu, by czytać wywiad rzekę przy lampce wina i z kiścią winogron, żeby dodać trójwymiarową przestrzeń do słowa zapisanego. Świetna rada, z ducha Baudelaire’a, który napisał, że „wino z kreta czyni orła”. Mniejsza o wino, gorzej z powracającym motywem przedmowy – z Juszczakiem zapoznanym. Zastanawiające, kto wygrywa ten motyw, autor wstępu czy mało oczytana publiczność. Pewnie ten vox populi każe Czai usprawiedliwiać wydane dialogi, zamiast wprowadzać do lektury. Ten głos mówi, że Juszczak należy do odchodzących czasów i odchodzącej formacji, że jest osobny i osobliwy na swojej intelektualnej drodze, że jest trudnym rozmówcą, że jest – krótko mówiąc – anachroniczny, gdyż jest „rzadkim ptakiem w naszej marniejącej z roku na rok humanistyce”, taki polihistor w czasach kryzysu. Zapewne we wstępie przemawia też rozczarowanie, gdyż można było więcej wydobyć z rozmówcy. Jeśli Juszczak stał się dla wielu współczesnych osobliwy, to jedynie za sprawą „tradycji nowej”, która esencjonalizm chce widzieć jako opresję. Na szczęście w samych rozmowach przez Czaję niezbyt często przemawia dzisiejsza swojska rezygnacja z dawnych wartości. Przecież tylko wiara w sztukę długiego trwania pozwala na twórcze dialogi, niekoniecznie głos czasów, które pragną zapoznawać.

 

autorzy / Wiesław Juszczak, Dariusz Czaja
tytuł / Ruiny czasu. Rozmowy o twórczości
wydawca / Wydawnictwo Czarne
miejsce i rok / Wołowiec 2017

krytyk literacki, profesor nadzwyczajny UŁ, kierownik Katedry Literatury Polskiej XX i XXI wieku. Autor m.in. książki Witkacy i reszta świata (2010).