10/2017
Natalia Worożbyt

fot. Kateryna Hornostaj

Spółdzielnia „Karasek”

 

 

Lubię zapach Dniepru zmieszany z zapachem oleju silnikowego.

Lubię zapach Dniepru zmieszany z zapachem oleju silnikowego.

Mój tata miał motorówkę, na którą pieniądze dał mu mój dziadek, ojciec mojej matki. Mama zawsze mu wymawiała: „Mój ojciec dał ci pieniądze na tę motorówkę”. Od czasu do czasu tata brał mnie ze sobą popływać po Dnieprze. Częściej oczywiście pływał z pięknymi kobietami i mężczyznami-kompanami do flaszki. Ale czasem brał także mnie. Pływaliśmy po zatokach, zatrzymywaliśmy się na pustych dzikich plażach. Tata gotował na ognisku jakieś dzikie kawalerskie jedzenie, najsmaczniejsze na świecie, a mała dziewczynka (to znaczy ja) długo przyglądała się zdechłemu karaskowi w zielonej wodzie.

W wolnym od podróży czasie motorówka stała w dnieprzańskiej przystani w Kijowie i czekała. Czterdziestoletni mężczyzna prowadził małą dziewczynkę (mnie) po kiwającym się pomoście. Dziewczynka trzymała go za palec. Mężczyźni w różnym wieku podnosili głowy znad swoich silników i witali się z nami.

W czasach radzieckich mężczyźni cały czas grzebali w silnikach swych samochodów, motocykli, motorówek… Wszystko robili sami – ci mężczyźni. Ich maszyny żyły i starzały się razem z nimi. Części zamienne do nich wyrabiali tam, gdzie pracowali, w fabrykach samolotów, czołgów i jakich tylko chcecie. W życiu interesowały ich tylko dwie rzeczy – silniki i waginy. Co prawda nie znali wtedy takiego słowa jak „wagina”, i w ogóle wstydzili się głośno nazywać tę część ciała. Ale byli nią szczerze zainteresowani.

Mężczyźni w różnym wieku podnosili głowy znad swoich silników i witali się z moim tatą i jego córką (mną). Znajdowaliśmy nasz pomost. Tata popychał mnie od tyłu i wchodziłam po wąskiej burcie motorówki do drzwi kajuty.

Co się stało z tą motorówką, nie pamiętam. Zdaje się, tata ją sprzedał, a za otrzymane pieniądze kupił samochód. A moja mama dalej wymawiała mu, że ten samochód został kupiony za pieniądze, które mój dziadek dał mu na motorówkę.

Potem się rozwiedli. My z mamą przeprowadziłyśmy się do zupełnie innego życia. Mama pomagała mi nie tęsknić za tatą, mówiąc o nim wyłącznie złe rzeczy. Faktycznie, nie ma nic gorszego, niż wyjść za radzieckiego romantyka.

A tata był romantykiem. Na przykład zawsze żenił się ze swymi kobietami, kiedy był nieżonaty. Dlatego właśnie nigdy nie bywał nieżonaty. Z tego powodu przykro było innym kobietom, które równolegle się z nim spotykały, ale przecież nie mógł się ożenić z kilkoma jednocześnie. Ale mojej mamie, można powiedzieć, się poszczęściło. Albo wręcz przeciwnie. Jak prawdziwy romantyk, mój tata grał na gitarze. I na wszystkich instrumentach muzycznych, które wpadły mu w ręce, od harmonijki ustnej po saksofon. Do tego był mistrzem sportu w nurkowaniu z akwalungiem. Malował. W tamtych czasach – mnie i moją mamę. Mama często rwała swoje portrety, kiedy przyłapywała tatę na zdradzie. A potem sklejała. Dziwna zemsta.

Kiedy się rozpadł sojuz, tata natychmiast otworzył spółdzielnię budowlaną i ktoś mi przyniósł lokalną gazetę z wielkim nagłówkiem „Worożbyt – podziemny milioner DWRZ” [rejon Kijowa, nazwa pochodzi od nazwy fabryki „Darnyćkyj wahonoremontnyj zawod” – przyp. tłum.]. Chciałam się tym chwalić, ale musiałam się wstydzić – zgodnie ze starym radzieckim zwyczajem. Romantyk nie może się stać milionerem. I się nie stał.
Tata umarł zimą w wieku sześćdziesięciu lat, miałam wtedy dwadzieścia cztery. Przyjechałam, by się z nim pożegnać, z Moskwy, gdzie się uczyłam. Jego pogrzebem zajmowała się pierwsza żona, do której niespodziewanie wrócił przed samą śmiercią. Tata zapisał jej i jej córce daczę, mieszkanie, garaż, samochód… Przedostatnia żona gryzła palce i nie przyszła na pogrzeb. Specjalnie wpędziła go do grobu, a wszystko otrzymała jego pierwsza, przykro, co nie?

Na jego pogrzebie było wiele kobiet, z których pięć, sześć zachowywało się jak wdowy. Po kolei wygłaszały przemowy… Wspominały, jak je kochał, a one jego… A kiedy spalono go w piecu krematorium – jedna z nich podeszła do mnie i powiedziała: „Tolik jest mi winien trzysta dolarów”.

Wczoraj po drodze na daczę razem z przyjaciółką podwoziłyśmy Mykołkę. Mykołka przyczepił się do nas na przystanku koło sklepu. Stał obok otwartego okna samochodu i patrzył na moje nogi w krótkiej spódnicy. A potem poprosił, by go podwieźć do spółdzielni „Karasek”. Tam stała jego motorówka, tak powiedział. Bardzo dumnie. „Moja motorówka”. Mówił jeszcze dużo innych rzeczy. Mówił: „Chcę się zakochać”, zamiast: „Chcę się popieprzyć”. I patrzył na moje nogi.

Powiedziałam, że mój tata miał motorówkę i lubiłam z nim pływać. Mykołka zachichotał: „Tak, to przecież byłem ja”. Zajechaliśmy do spółdzielni „Karasek” – starej przystani transportu wodnego. Mężczyźni – członkowie spółdzielni – podpływali do pomostu na swoich motorówkach i patrzyli na mnie pozagrobowym wzrokiem. Weszłam na starą radziecką motorówkę Mykołki. Chyba właśnie taką miał mój tata. Teraz takich nie robią.

Mykołka bardzo chciał, bym zobaczyła jego łóżko. Popchnął mnie z tyłu i złościł się, kiedy nie zechciałam otworzyć drzwi do kajuty. Już wyjął szampana i szukał drugiej szklanki. Był pewien, że jeśli zobaczę łóżko w kajucie, to zostanę.

Pchnęłam drzwi. Ten sam zapach potu, wilgoci, samotności i oleju silnikowego. Zapach taty. I tak zachciało mi się dać tacie trochę miłości i ciepła, którego nie dałam mu kiedyś. Tak często kochały go kobiety, ale nie chciała go kochać jedna dziewczynka (ja), narodzona z jego miłości. Wchodziły do jego kajuty, rozbierały się i oddawały mu. Mojemu tacie. Może i ja powinnam teraz.

Tato, jak ci tam? Pozdrowienia z motorówki.

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun

ukraińska dramatopisarka, autorka Dzienników Majdanu (2014).