10/2017

Tryumf Cezara

Jaki jest alternatywny Szekspir? Patrząc na spektakle zaprezentowane podczas SzekspirOFF, nurtu towarzyszącego tegorocznemu Festiwalowi Szekspirowskiemu, nie sposób udzielić jednoznacznej odpowiedzi.

Obrazek ilustrujący tekst Tryumf Cezara

fot. Sebastian Góra

Przygotowywany przez Krzysztofa Grabowskiego SzekspirOFF, czyli offowy nurt gdańskiego Festiwalu Szekspirowskiego, po raz kolejny pokazał, że dramaty Stratfordczyka mogą stanowić punkt wyjścia dla najróżniejszych przedsięwzięć. Niezwykle trudno byłoby sprowadzić wszystkie elementy imprezy do wspólnego mianownika i stwierdzić, jaki jest ten alternatywny Szekspir – tegoroczny repertuar rozciągał się od koncertów aż po eksperymenty z wirtualną rzeczywistością.

Nie sposób wspomnieć każdego, a zanim przejdę do paru punktów programu (spośród, licząc także te pozakonkursowe, dwudziestu trzech), których twórcy znaleźli w sławnym Angliku sojusznika, powinienem wspomnieć o czterech prezentacjach, które szekspirowski kontekst pogrążył. Pierwsza to Hamlet. Miłość w wykonaniu pięciorga studentów Uniwersytetu Gdańskiego ze Standby Studio – grafomańska próba napisania na nowo historii miłości duńskiego księcia do dwóch Ofelii (mrocznej erotomanki i niewinnej, niespełnionej pisarki) i jego strywializowanej przyjaźni z niedoszłym aktorem Horacym. Nie można mieć zarzutów do aktorów-studentów; problem stanowiła pretensjonalność adaptacyjnych pomysłów Jana Orszulaka, reżysera i autora scenariusza. Brak wyczucia sprawił, że całość ocierała się w niektórych scenach o parodię, podczas gdy założenia były zgoła przeciwne. Druga to wieczorek poezji kursantów STT w Warszawie zatytułowany Usta Szekspira, w którym kilka dziewczyn i jeden chłopak zmierzyli się z recytacją sonetów. Nie było inscenizacji ani fabuły; ubrani na czarno wykonawcy występowali jedynie na przód podestu pojedynczo lub w grupie. Fakt, że wers o lichym aktorze stojącym na scenie zabrzmiał niebezpiecznie dosłownie, pokazał, że nawet tej klasy literatura sama się nie obroni. Studencki charakter tych pokazów nie jest usprawiedliwieniem, ale warto o nim pamiętać. Dla dwóch kolejnych nie ma już taryfy ulgowej.

Podczas monodramu Frances Małgorzaty Kowalskiej coraz mocniej powracało do mnie pytanie: gdzie tu jest Szekspir? Bo wciśnięty gdzieś na siłę, krótki cytat bodajże z Hamleta to za mało.

W występie Kowalskiej, zafascynowanej postacią Frances Farmer, nie było widać podstawowej sprawy – powodu do opowiedzenia tej historii. Nie stało się jasne, dlaczego warto pochylić się nad losem hollywoodzkiej aktorki sprzed niemal stu lat, która trafiła do zakładu dla obłąkanych. Dlaczego los akurat Frances – tak podobny do wielu innych – jest szczególny? Co mówi nam dzisiaj? Czy na przykład biografie obu artystek mają jakieś punkty wspólne? To tylko kilka pytań, na które odpowiedzi zabrakło.

Ostatnią prezentacją konkursową była zaprezentowana na dwa dni przed końcem festiwalu Bez-senność w wykonaniu Anny Rakowskiej i Piotra Miszteli z Teatru Strefa Otwarta. Jako że był to występ kabaretowy, tytuł okazał się odpowiedni – Snu nocy letniej ze świecą tu szukać. Bardziej niż o perypetie dwóch par w podateńskim lesie chodziło o swatanie widzów. Ale było gwarno, parno i sporo widzów bawiło się świetnie, więc może niepotrzebnie się czepiam.

Sporo do życzenia pozostawiły również prezentacje pochodzące ze szkół teatralnych. Stracone zachody miłości z Policealnego Studium Aktorskiego przy olsztyńskim Teatrze im. Stefana Jaracza były pozbawione wyrazistej interpretacji. Zagadkowa dekoracja ze zbliżającą się do Ziemi planetą Melancholią z filmu von Triera i prowincjonalne kostiumy (suknia w panterkę, moherowe berety) mogły stanowić początek, poza który jednak nie udało się wyjść. Swój rytm zgubiło po drodze O nic w reżyserii Natalii Orkisz, studentki krakowskiej PWST, na podstawie Wiele hałasu o nic. Zgodnie z obowiązującym co najmniej od czasu Poskromienia złośnicy Warlikowskiego trendem spróbowano komedię zrobić w tonacji serio, lecz po scenie balu maskowego – tutaj niczym klubowy teledysk w slow motion – już niewiele się wydarzyło. Lepiej wypadł Tytus – najokrutniejsza tragikomedia oraz Szekspir czy buty? (oba z Krakowa), ale też nie na tyle, żeby się przy nich zatrzymywać.

To były wiadomości złe i średnie. Pora na dobre.

Pewnie niektórych zdziwiła obecność w programie dwóch koncertów. Tymczasem oba kameralne występy okazały się przyjemną odskocznią w wirze teatralnych propozycji. Evgen Malinovskiy w solowym recitalu Szekspir narowisty czyli Hamlet oczami Wysockiego, przetykając wykonywane zachrypniętym głosem pieśni interesującymi opowiastkami, umiejętnie powiązał biografię rosyjskiego barda z najbardziej znanym bohaterem Szekspira, w którego zresztą Władimir Wysocki wcielał się w moskiewskim Teatrze na Tagance. Zaś lutnista Mateusz Ławniczak przybliżył muzykę i klimat czasów elżbietańskich poprzez kilka utworów tworzącego w tym samym okresie co angielski dramatopisarz Johna Dowlanda.

Zdecydowanie nieelżbietański był natomiast spektakl HAMLETMASZYNA. Reenactment w reżyserii Lucyny Sosnowskiej. Roztrojony Hamlet (Robert Buczyński, Tomasz Madej, Oskar Malinowski) w ubranym na lewą stronę kożuchu i anemiczna Ofelia (Agata Woźnicka) przypomnieli, dlaczego „przerażenie na widok obrazów odbijanych w lustrze Szekspira rodzi się z dostrzeżenia powrotu tego samego”, jak pisał Heiner Müller. Tym razem lustrem okazał się tekst niemieckiego autora. Wystarczył fragment o powstaniu zaczynającym się jako spacer w godzinach pracy i jeden napis „Veto”, by ten świetny dramat skomentował naszą współczesność.

Z kolei szczególną teatralną ucztą okazał się spektakl, który został pominięty w oficjalnych wyróżnieniach. W Feast: Women’s Appetite for Shakespeare, dwóch brytyjskich grup: Parrabbola oraz begin & begin, sześć bohaterek – Emilia z Otella, Lady Makbet, Anna z Ryszarda III, Imogena z Cymbelina, Ofelia i Izabela z Miarki za miarkę – zabrało nas do przygotowanej na dachu Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego kuchni. Spotkały się na rozmowę przy szatkowaniu, mieszaniu, obieraniu i gotowaniu. Podobała mi się bezpretensjonalność, chwilami wręcz naiwność, z jaką ubrane w fartuchy kobiety zastanawiały się przy wielkim stole nad swoimi losami. Nie było w tym przedstawieniu feministycznych wątków; raczej zrozumienie dla Szekspira i czasów, w których pisał. Ktoś może powiedzieć, że Ofelia tłumacząca, że była po prostu zakochana i że niezmiennie wzrusza ją początek listu Hamleta: „To the celestial and my soul’s idol, the most beautified Ophelia”, to nic odkrywczego. Dla mnie jednak przyjęcie takiej prostej perspektywy wydawało się odświeżające wobec częstego nadinterpretowania czy niedointerpretowania czterechsetletnich dramatów, które również z tego typu najprostszych powodów są nadal interesujące.

Jednak tym, który niewątpliwie najbardziej zaznaczył swoją obecność podczas przeglądu, był młody tancerz Piotr Mateusz Wach, zdobywca Grand Prix, którego dyptyk – pozakonkursowy Ryszard. Ciało z gniewu oraz mający premierę na festiwalu Rytuał 23 albo obrazy ze śmierci wodza – był najpełniejszą artystycznie propozycją. W dwóch solowych występach było widać zarówno rozwój indywidualnego stylu, jak i uważną lekturę. Oba spektakle miały bowiem jasno zaznaczone i czytelne źródła w tekstach Szekspira. Dla Ryszarda… był to monolog Gloucestera otwierający Ryszarda III, w którym wyjaśnia on przyczynę swoich późniejszych zbrodni: „Ja, zniekształcony, niepełny, zesłany / Przedwcześnie na świat, na pół wykonany, / Tak nieforemnie i nędznie, że wszystkie / Psy ujadają, gdy stanę w pobliżu […] / Postanowiłem okazać się łotrem / I próżną radość tych dni znienawidzić, / Knuję więc spiski i zastawiam sidła” (tłum. M. Słomczyński). Jednak Wach nie pokazał bynajmniej koślawego średniowiecznego wodza. Nie przydał sobie garbu. Był ubrany w bieliznę i oficerki, a jego tułów pokrywały litery tekstu. To nienawistny monolog, który z podświadomości wytrącił się na skórę bohatera, a wraz z czasem spektaklu i rosnącym zmęczeniem, spływał zmieszany z potem. Puls jego żołnierskich ruchów wyznaczała powolna, ciężka muzyka elektroniczna. Ta bezwzględna musztra na własnym ciele poprowadziła go do zwycięstwa. Brzmienia industrialne zastąpił klubowy beat, na głowie pojawiła się opaska ze świecącymi serduszkami. Zaczął tańczyć na krześle. Był zachwycony. Ze zdobytej władzy wynikło samouwielbienie, które dało wyzwolenie z ograniczeń znienawidzonego ciała.

Natomiast dla Rytuału… punkt wyjścia stanowił tytułowy bohater Juliusza Cezara. Spektakl otwierał i zamykał niemal identyczny obraz. Zamknięty w przezroczystej, zbudowanej z drewnianych listew i folii budce Cezar stał cały napięty. Srebrzysta farba sprawiała, że delikatnie się błyszczał. Z uniesioną w powietrzu ręką przypominał pomnik. Był „jak Gwiazda Północna, / Która w stałości niewzruszonej nie ma / Na firmamencie żadnej konkurentki” (tłum. S. Barańczak). Niemal identyczny pomnik stanął w finale, tylko że wtedy pokrywała go czerwona krew ofiar, które trzeba było ponieść, żeby zatryumfować.

A gdy nagrody zostały rozdane i wydawało się, że wiadomo już wszystko, nastąpiła przyjemna niespodzianka. Poza konkursem pokazano jeszcze jedną z części spektaklu Triatlon z Teatru Ochoty zatytułowaną Makbet/Garderoba. Dramat Alicji Kobielarz, trochę jak Mistrz Zdzisława Skowrońskiego, pozwolił zajrzeć za kulisy „szkockiej tragedii”. Napięcie między starym (Janusz Nowicki) i młodym aktorem (Maciej Cymorek) rosło jak w dobrym thrillerze, dając satysfakcjonujące zwieńczenie dla najwytrwalszych widzów festiwalu.

 

XXI Festiwal Szekspirowski
nurt SzekspirOFF

Gdańsk, 28 lipca – 6 sierpnia 2017

krytyk teatralny, kulturoznawca. Pracuje w Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Publikuje m.in. na łamach „Teatru” i Gazety Teatralnej „Didaskalia”. Był członkiem Komisji Artystycznej 26. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.