10/2017

Trudny życiorys

Milczenie na swój temat, czy też wytwarzanie pewnej persony na użytek publiczny, bez ujawniania prawdy o sobie, bez cienia ekshibicjonizmu, rodzi pytanie: na czym polegała tajemnica, którą Ryszarda Hanin chciała ukryć przed światem?” O książce Magdaleny Raszewskiej Ryszarda Hanin. Historia nieoczywista rozmawiają z autorką Barbara Osterloff, Janusz Majcherek i Mateusz Werner.

Obrazek ilustrujący tekst Trudny życiorys

fot. Juliusz Multarzyński

BARBARA OSTERLOFF Myślę, że ta książka powinna mieć wielką wagę dla wszystkich, którzy myślą o warszawskiej Akademii Teatralnej, którzy są do niej przywiązani, albo też mierzą się w swojej pracy badawczej z mitami i legendami tego miejsca.

Ryszarda Hanin rozpoczęła nauczanie w Akademii Teatralnej, wówczas jeszcze Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, w roku 1950. To był czas, w którym wykładali na uczelni artyści tej miary, co Janina Romanówna i Zofia Małynicz, Aleksander Zelwerowicz prowadził swoje ostatnie zajęcia, uczył też Marian Wyrzykowski. Dziekanem wydziału aktorskiego był Zelwerowicz, ale to nie on poprosił Hanin, by spróbowała uczyć, tylko, jak autorka pisze, Jan Kreczmar. Ryszarda Hanin trafiła więc do towarzystwa mającego wielką praktykę pedagogiczną, złożonego, co ważne, z czynnych zawodowo aktorów. Uczyła w tej szkole ponad czterdzieści lat. Myślę, że dłużej od niej uczył tylko Zbigniew Zapasiewicz. Przeszła przez różne stopnie hierarchii stanowisk w szkole, od asystenta do profesora. To był czas, gdy profesurę dostawało się za dorobek artystyczny, a nie drogą zdobywania cenzusów naukowych. Profesorem zwyczajnym została dość szybko. Prowadziła różne przedmioty – to były i elementarne zadania aktorskie, i sceny dialogowe, i praca nad rolą, a także mówienie wierszem, i nawet technika i wyrazistość mowy. Rzadko jednak przygotowywała dyplomy ze studentami: były Śluby panieńskie Fredry, wiele lat później pojawił się bardzo ładny dyplom z Thorntona Wildera (tryptyk złożony z jednoaktówek: W pieluszkach, Dzieciństwo, Długi obiad świąteczny), a ostatnia praca to był Ptaszek Zielonopióry Gozziego. Hanin nie pełniła specjalnie wysokich funkcji, była tylko raz prodziekanem wydziału aktorskiego.

Zetknęłam się z Ryszardą Hanin podczas swoich studiów na Wydziale Reżyserii PWST, a później jeszcze w początkowych latach mojej pracy pedagogicznej w dzisiejszej Akademii Teatralnej. Pani Profesor miała taki niesłychanie skromny sposób bycia. Pamiętam wejścia Aleksandry Śląskiej do szkoły, kiedy już przy szatni na parterze czekali na nią studenci, by pomóc maestrze zdjąć płaszcz, a następnie poprowadzić ją do sali. To był cały rytuał. Andrzej Łapicki, który wkraczał do szkoły, widząc wszystko i rozdając uśmiechy na lewo i prawo… Natomiast Profesor Hanin tak jakoś… przemykała się po korytarzach. Inaczej już było na radach pedagogicznych i na radach wydziału, kiedy jej głosu, często stanowczego, słuchano bardzo uważnie. Ryszarda Hanin powiedziała kiedyś Andrzejowi Wanatowi, i zostało to zapisane w tomie Warszawska szkoła teatralna, że „uczyć trzeba nieefektownie”. W tej formule mieściło się bardzo wiele. Przede wszystkim przekonanie, że nie uczy się dla publicznego popisu, dla zadziwienia innych kolegów profesorów i studentów. Nie potrzeba więc ani wielkiej scenografii, ani wielu kostiumów; w skromnych warunkach można pokazać pewien etap pracy, i to wystarczy, to jest właściwe świadectwo mozolnej drogi, jaką przemierzają wspólnie studenci wraz ze swoim pedagogiem. Książka Magdaleny Raszewskiej otwiera oczywiście nie tylko ten temat, lecz również wiele innych, jak sadzę, bardzo ważnych – przede wszystkim pokazuje teatralne i filmowe losy naszej bohaterki, w często zagadkowy sposób splecione z historią. Chciałabym teraz zapytać, czym dla Panów była lektura tej książki?

JANUSZ MAJCHEREK Książka wciąga jak dobry kryminał. Przyznam, że czytałem ją z narastającą irytacją, bo w końcu nie dowiedziałem się, kto zabił… Magdalena Raszewska stawia więcej pytań, niż formułuje odpowiedzi. Cała narracja toczy się tu w trybie warunkowym. Mogło być tak, ale mogło inaczej… Pasja śledcza autorki jest osobną zaletą tej książki. Bo też i biografia Pani Profesor Hanin stanowi enigmę. Czytając, próbowałem sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z Ryszardą Hanin na scenie. To było dokładnie w połowie lat siedemdziesiątych, kiedy miałem okazję obejrzeć dwie jej role, i to takie nieoczywiste. Bo, jak wiemy, przylgnęły do Hanin pewne typy postaci, może nawet zawadzające o stereotyp. Natomiast to, co widziałem na scenie, było złamaniem tego stereotypu. Myślę tutaj o dwóch rolach, obu w przedstawieniach Jerzego Jarockiego w Teatrze Dramatycznym. Pelasia w Na czworakach Różewicza i Matka-Królowa w Ślubie Gombrowicza. Te role zostały uznane za wybitne, zwłaszcza Pelasia, były nagradzane i komentowane, lecz nie wiedziałem, że za nimi stał rodzaj konfliktu artystycznego. Hanin wchodziła do teatru pod koniec lat czterdziestych, czy na początku lat pięćdziesiątych, na fali pewnego typu praktykowania teorii Stanisławskiego, która wtedy z jednej strony obowiązywała w Polsce, a z drugiej nie była do końca znana, bo nawet nie była tłumaczona. Apostołem systemu był Jan Kreczmar, który odegrał ogromną rolę w życiorysie artystycznym Hanin. To ją wtedy na długo ukształtowało. A tu nagle dochodzi do spotkania z takim formalistą jak Jerzy Jarocki, któremu bardziej chodzi o intonację i rytm jakiejś kwestii niż o wydobywanie motywacji psychologicznych, co akurat u Gombrowicza zrozumiałe. Dla Hanin był to problem – jak się z książki Magdaleny dowiedziałem.

OSTERLOFF Widziałam to na próbach. Miałam wtedy tzw. praktykę asystencką przy Ślubie. Ze zdumieniem patrzyłam, jak wybitna aktorka powtarza scenę, i powtarza, bez końca. A potem schodzi ze sceny w poczuciu, że to wciąż nie jest ten, oczekiwany przez reżysera, ton.

MAJCHEREK Nie zdawałem sobie sprawy, jak wyglądało tło, natomiast pamiętam efekt końcowy, który był zdumiewający i robił ogromne wrażenie. Zwłaszcza Pelasia, która mieniła się bardzo różnymi barwami – od takiej gosposi troszkę „podgłupiastej”, ludowej baby, która u Laurentego posługuje, aż po przewodniczkę życiową, panią, która nagle odsłania pokłady dziwnej erudycji, a też staje się w pewnym momencie treserką: Zapasiewicz biega na czworaka, a ona występuje z pejczem. Ale to w ogóle było dziwne przedstawienie, bo tam, jak pamiętamy, Jarocki zmusił nawet tak statecznego aktora jak Andrzej Szczepkowski do stawania na głowie. Myślę, że Hanin miała pewien nawyk grania w taki, a nie inny sposób, z drugiej strony ciekawiła ją odmienność. To samo z Grotowskim i jego słynnymi warsztatami w warszawskiej PWST. Ona jedyna z całej kadry nauczycieli akademickich brała w nich udział. To jeden aspekt tej książki, który jest dla mnie ważny. Drugi to bardzo aktualna kwestia życiorysu, czy dokładniej – kwestia ludzi o podobnym do Hanin rodowodzie, którzy w bardzo dramatycznej sytuacji historycznej znaleźli się w takich, a nie innych okolicznościach politycznych, i którzy nigdy się tego nie próbowali wyprzeć. Natomiast im bliżej naszej współczesności, tym bardziej zaczęła się ich wypierać nasza nowa historia. Tu widzę dramat Ryszardy Hanin jako reprezentantki ludzi uwikłanych w nasze losy wojenne i powojenne.

MAGDALENA RASZEWSKA I o tym miała być ta książka!

MAJCHEREK I ona jest o tym.

MATEUSZ WERNER Z całą pewnością książkę Pani Profesor Raszewskiej można czytać na różne sposoby. Pierwsza część, licząca sobie trzysta stron, to kronika życia Ryszardy Hanin. Niezwykle drobiazgowa relacja z wszystkich przedstawień, zebrane skrupulatnie głosy prasy, listy, różnego rodzaju opisy. Podejrzewam, bo nie jestem teatrologiem, że to jest potężna porcja wiedzy dla kogoś, kto się zawodowo zajmuje historią polskiego teatru. W tym sensie jest to bardzo ważna pozycja i wiele osób będzie z niej korzystało. Co do tego nie mam wątpliwości.

Nie była to jednak moja osobista perspektywa lektury. Dla mnie Ryszarda Hanin jest ciekawa nie jednostkowo, indywidualnie, ale jako reprezentantka pewnej bardzo istotnej formacji, dzięki której biografii uzyskuję wgląd w to środowisko. Tutaj chciałbym zrobić małą dygresję. Istnieje coś takiego jak tajna historia kultury polskiej, zresztą nie tylko polskiej. Myślę, że każda kultura ma swoją tajną historię. Nie chodzi mi przy tym o plotkarskie sekrety czy opowieści o spiskach, ale o znaczenie, jakie nadali temu hasłu Stefan George i Ernst Kantorowicz – Geheimes Deutschland – tajne Niemcy, cesarstwo, w którym władzę mają Rembrandt, Goethe, Beethoven. To cesarstwo jest niewidoczne z poziomu gazet, z poziomu ulicy, ale istnieją wtajemniczeni, którzy niosą chorągiew, i oni się rozpoznają na przestrzeni dziejów. Nie wiem, czy taka tajna Polska jest jedna, myślę raczej, że jest ich wiele. Zazwyczaj dotyka się z lekka tego zagadnienia, potrącając nutę plotek środowiskowych, mówi się: a to jest krąg Mirona Białoszewskiego, to są jego uczniowie, a to jest grupa Jerzego Andrzejewskiego, to jest krąg Konrada Swinarskiego. Ci ludzie o czymś ze sobą rozmawiali, przez wiele lat się spotykali i wiele sobie zawdzięczali. Profan z ulicy wie o tym tyle, co napiszą w gazetach. Może ktoś kogoś pobił w publicznym miejscu albo z kimś ważnym się pokłócił. Wtedy ta góra lodowa wynurza swój koniuszek na powierzchnię. Właśnie czegoś takiego Pani dotknęła w swojej książce – takiej tajnej historii pewnego środowiska, które z powodów obciążenia historią nie ujawniało się na powierzchni. Czytałem Pani książkę jako kolejny tom opowieści zapoczątkowanej przez Marci Shore, gdzie zbiorowym bohaterem jest środowisko KPP, albo nieco szersze, bo nie chodzi tu tylko o funkcyjnych członków czy działaczy, ale również o ludzi znajdujących się w kręgu ich oddziaływania – jak w przypadku Hanin, której starszy brat był lewicujący i komunizujący. Wydaje mi się, że stąd się wzięło jej małżeństwo z Pasternakiem. Pisze Pani o tym, jak Pasternak pojawił się we Lwowie otoczony nimbem Berezy Kartuskiej i później całe życie jest już konsekwencją tego inicjalnego spotkania, tego „zawiązku”.

RASZEWSKA Odczytał Pan idealnie to, co było dla mnie punktem wyjścia dla ostatnich rozdziałów i sytuacji, w jakiej później znalazła się Ryszarda Hanin.

WERNER Ja może nie będę tej myśli rozwijał, bo to jest temat rzeka. Powiem tylko, że czytało mi się tę historię bardzo smakowicie. Czymś nowym, lub na nowo przeżytym, było dla mnie to, że ta grupa ludzi we Lwowie po wkroczeniu armii sowieckiej zawiązała taką jakby jaczejkę, która na różne sposoby świadczyła usługi władzy komunistycznej na terenach pokonanych. Na szczęście dla kultury polskiej ci ludzie byli doskonale zaznajomieni z tą kulturą. Właściwie nie znali żadnej innej, a w każdym razie z żadną inną się na dobrą sprawę nie identyfikowali. Ich sposobem na sowietyzację Polski była reinterpretacja tej kultury, a nie jej zniszczenie. Dla nich kultura polska, czyli Adam Mickiewicz i polscy romantycy, Kochanowski, powieść pozytywistyczna, Młoda Polska, to nie były wrogie i obce artefakty, które należało zetrzeć w proch, skompromitować, zdekonstruować i zastąpić jakimś nowym dyskursem, o co można byłoby podejrzewać ludzi radykalnie nowoczesnych. To wszystko stanowiło wyzwanie dla podjętej na nowo próby reinterpretacji. Pierwszą przygodą Ryszardy Hanin z teatrem było przecież Wesele i rola Panny Młodej – cały czas znajdujemy się w kręgu kanonu kultury narodowej. Nie jest istotne, czy to była polityczna kalkulacja tego środowiska, które wiedziało, że do legitymizacji w oczach Polaków konieczna jest biegłość i znajomość ich kodu kulturowego, czy to był wynik pewnego sentymentu – czytaj: słabości czekistów, którzy po prostu mieli słabość do Mickiewicza, czy też działo się to z innego powodu. Rzuciło to bardzo głębokie piętno na lata stalinizmu, późne czterdzieste i wczesne pięćdziesiąte. Dzięki temu przeżyliśmy ten stalinizm. Dzięki temu, że byli to ludzie nie tylko wykształceni w polskiej kulturze, ale w pewnym sensie oczarowani tą kulturą. Ja się o tym z Pani książki dowiedziałem i pomyślałem sobie – oby nasi przeciwnicy byli zawsze tak dobrze wykształceni.

RASZEWSKA Sięgnęliśmy do tego, co było najciekawsze i było też punktem wyjścia. Trzeba pamiętać, że w 1940 roku Hanin miała dwadzieścia parę lat. Była młodziutką dziewczyną. Została wywieziona w głąb Związku Radzieckiego, tylko że nie przez Sowietów, a przez swoje środowisko – ludzi „Czerwonego Sztandaru”. Ona nie decydowała, czy ucieka do Kujbyszewa, czy w drugą stronę – miała świadomość, że jej rodzina jest w getcie i ona musi uciec, tak jak całe jej środowisko. Wrócili do Polski ze świadomością jak to tam wygląda i potrafili się w tym odnaleźć, przebrnąć przez lata czterdzieste i pięćdziesiąte. Wiedzieli po prostu, co zrobić. O tym pisze Świda-Ziemba w swojej książce o pokoleniu młodzieży zaraz po wojnie. Nikt nie chciał tam wrócić. Nie mówili, że rąbali drzewo na Syberii – przyszli z Pierwszą Armią, nie wdawali się w szczegóły i starali się przez te lata przemknąć. Wszyscy wstępowali do partii na wszelki wypadek, bo już wiedzieli, jak to wygląda. Zainteresowały mnie właśnie te uwikłania jej życiorysu, jej wierność ludziom swojej młodości. Hanin z Pasternakiem przygotowują wieczory poetyckie poświęcone Szymańskiemu, Standemu i innym ludziom z tego kręgu. Ona się nigdy nie wypierała tych czasów i tych znajomości, choć nie afiszowała się z nimi. Ale też lojalność wobec tego, co się przeżyło, nie oznacza totalnej afirmacji. Hanin nie wyrzucała żadnego papierka – recenzje, korespondencja, teksty prasowe, w których pada jej nazwisko – wszystko to jest. Nie znalazłam jej jednoznacznych deklaracji politycznych. Wystąpiła z partii, i to dosyć wcześnie – przed październikiem, ale kontakty z ludźmi utrzymywała; mamy bardzo dziwne listy od dziwnych ludzi.

WERNER Skupiłem Państwa uwagę na kwestiach historycznych, lecz skoro Pani mnie zachęca, to poruszę kwestię, która mnie bardzo zastanowiła podczas lektury. Mianowicie, dwa przełomy polityczne: 1956 rok i 1968 rok. Te przełomy rodziły, w ludziach z taką biografią jak Ryszarda Hanin, pewien konflikt lojalności. Z jednej strony lojalność, jak już Pani powiedziała, wobec swojej drogi życiowej i do ludzi, którzy na tej drodze odegrali rolę, nazwijmy to po imieniu: lojalność wobec pewnego etosu komunistycznego, jeszcze przedwojennego. Z drugiej strony coś również bardzo ważnego, i to w Pani książce jest wielokrotnie podnoszone, co miało dla niej znaczenie, w sensie indywidualnej tożsamości, czyli kwestia pochodzenia żydowskiego. Konflikt w 1968 właśnie dokładnie na tym polegał. Ludzie, którzy tworzyli i budowali Polskę Ludową, nagle musieli stwierdzić, że to już nie jest ich partia. Oczywiście, są przykłady osób, którym ten dysonans poznawczy po marcu 1968 udało się w sobie zdusić. To jest Krzysztof Teodor Toeplitz, Daniel Passent, Jerzy Urban i jeszcze paru innych. Ale to byli w większości ludzie związani z „Polityką”, z kręgiem Mieczysława Rakowskiego, który stworzył im pewną niszę bezpieczeństwa, dzięki której oni ten konflikt lojalności mogli, może nie wyprzeć, ale jakoś pogodzić w sobie wewnętrznie jego sprzeczności.

RASZEWSKA Akademia Teatralna też była wtedy taką niszą…

WERNER I właśnie do tego zmierzam. To jest moment w Pani książce, który jest zupełnie nieopisany i zadaję sobie pytanie – bo zarówno lata sześćdziesiąte, jak i siedemdziesiąte to jest okres bardzo obfitej aktywności Ryszardy Hanin. Te zmiany w składzie partyjnym nie powodują w jej życiu żadnych zawirowań, ona w latach siedemdziesiątych – w czasach, gdy w „Radiokomitecie” królowali Maciej Szczepański i Janusz Wilhelmi – jest bardzo aktywna. A moczarowska elita bardzo uważnie selekcjonowała aktorów i autorów do występów estradowych i teatralnych, o telewizji nie wspominając. To był właśnie okres jej największej aktywności filmowej. Więc pytam – jak jej się to udało? Czy brak opisu jej sytuacji wynika z niedostatków materiału, czy to był Pani świadomy wybór? I rok 1956 – podobna sprawa. Ona jest przyjaciółką tego pierwszego rzutu – to znaczy jest stalinistką, nie w sensie pisania manifestów stalinowskich, ale przyjaźni się z Ważykiem, Żółkiewskim, Janem Kottem – ze stalinowcami z „Kuźnicy”. Ci ludzie dokonywali rewolucji kulturalnej w Polsce. Potem w 1956 roku następuje zmiana, i żeby Adam Ważyk mógł odzyskać twarz, musiał napisać Poemat dla dorosłych. Żeby Jerzy Andrzejewski mógł odzyskać twarz, musiał napisać Wielki lament papierowej głowy. Oni musieli posypać głowę popiołem, musieli na nowo się uwiarygodnić. Ryszarda Hanin przyjaźni się ze Stefanem Staszewskim, który uwiarygodnił się przez to, że jako szef stołecznego komitetu PZPR mający w swoim ręku wszystkie publikatory o charakterze ogólnopolskim – wpuścił „odwilż” do polskich mediów. One były kontrolowane nie przez KC, tylko przez KW, to taka ciekawostka. Dając łamy Ważykowi, dawał sygnał do „odwilży”. Co zrobiła Hanin, że równie dobrze funkcjonowała po ’56, jak przed? Rzucenie legitymacji partyjnej – z tego, co pamiętam, w Pani książce to 1958 rok, a nie 1954 – to jest mniej więcej okres rozczarowania.

RASZEWSKA Notatka pochodzi z 1958 roku, natomiast na pewno wystąpiła z partii jeszcze w Teatrze Polskim.

WERNER Po śmierci Stalina.

RASZEWSKA W 1955 przeniosła się do Teatru Dramatycznego i już w ankiecie wpisuje „bezpartyjna”, więc musiała wystąpić wcześniej.

WERNER W każdym razie w 1953 roku płacze na pogrzebie Stalina. Jest bardzo obszerny fragment przez Panią cytowany ze wspomnień jednej z osób, która recytowała tam bardzo patetyczne wiersze. Oni są autentycznie poruszeni, i co? Chwilę później rzucą legitymacją? To nie jest zarzut do Pani, ja po prostu pytam, bo Pani pewnie udało się dotrzeć do tych kwestii.

RASZEWSKA Przede wszystkim sytuacja aktora jest inna niż sytuacja Ważyka, Andrzejewskiego. Nie znalazłam – mimo skrupulatnych poszukiwań – jej deklaracji ideologicznych. Autor mówi w swoim imieniu. Aktor zawsze mówi cudzym tekstem. Oczywiście, byli wśród aktorów wybitni aktywiści, którzy – proszeni lub nieproszeni – zabierali głos. Ona nigdy. Apogeum jej twórczości przypada na lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte. Takie „zapisy” na aktorów były jednak rzadkie – poza sytuacjami drastycznymi tzw. zapisu na nazwisko – na przykład Mikołajskiej, Młynarskiego, ale to już czasy KOR-u. Angażowało się aktorów raz – po talencie, a dwa – po układach w biurze angażowania. Więc tutaj ona nie musiała się uwiarygodniać. Była wtedy aktorką niebywale popularną, trafiła w emploi zgodne z czasami. Ta cholerna błotnista droga z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, która ją uwięziła na zawsze – co tydzień w telewizji, do dziś, możemy obejrzeć co najmniej jeden film z nią w takich rolach. Stąd propozycje. Sprawdziła się jako matka Piotrka, to dobrze, zagra siostrę Józka – pewna łatwość obsadowa. Niewiele było aktorek, które zbudowały tak wyrazisty typ w filmie. Ale jak sama mówiła – to jest tylko jedna moja strona. Reżyserzy filmowi nie chodzą do teatru, nie oglądają mnie w innego rodzaju rolach i proponują mi w filmie ciągle te matki. Matki, siostry, gosposie, ciotki… Ona nie musiała się tu specjalnie uwiarygodniać.

WERNER Ale co myślała o tym?

RASZEWSKA Tego, co myślała, to ja nie wiem. 1968 rok w PWST to była nisza i tam był Piotr Beylin – to był dramat szkoły. Hanin o tym wspomina w tym tekście, o którym Barbara mówi. Beylin musiał ze szkoły odejść. Andrzej Seweryn, wtedy student czwartego roku, prowadził ten pochód po Dziadach pod Mickiewicza i nikt nie wyleciał za to ze studiów – wprost przeciwnie, szkoła zrzuciła się, żeby za niego zapłacić grzywnę, a rektora Krasnowieckiego, czyli promotora Hanin i jej teatralnej kariery w Pierwszej Armii, tak długo ganiali po szkole (bo zamknął się w męskiej toalecie), aż go złapali i wymusili podpis pod tą deklaracją. Także to była dosyć specyficzna sytuacja.

WERNER Jednocześnie w łódzkiej Szkole Filmowej wielu profesorów wyrzucono, na przykład Jerzego Toeplitza, Jerzego Lipmana czy Stanisława Wohla. Dokonywano czystek, zamykano zespoły filmowe.

OSTERLOFF Nie tak dawno odbyło się w Teatrze Żydowskim spotkanie poświęcone Ryszardzie Hanin, o którym pisze Magdalena Raszewska w kronice. Nieżyjący już Andrzej Makowiecki, jeden z jej uczniów, wspominał tego wieczoru, jak Pani Profesor żywo reagowała na niepokoje i pytania studentów, jak z nimi rozmawiała, jak służyła im dobrą radą. Mówiąc krótko – jak bardzo przeżywała razem z nimi to wszystko, co się w marcu 1968 roku rozgrywało. Można było na nią liczyć w tych trudnych czasach, jej głos i rada były ważne – takie wspomnienie zachowało się w pamięci jej studentów. Ale chyba rzeczywiście nie należała do osób, które chciały o tym rozprawiać publicznie po latach.

MAJCHEREK Przyglądając się fotografii Pani Hanin, mam wrażenie, że ona funkcjonowała trochę jak ślimak, który schował się w skorupie i niepewnie wystawia choćby kawałek swoich rożków. Z jednej strony zachowywała wierność samej sobie, tej fizylierce z Sielc.

RASZEWSKA Jeździła do Platerówek.

MAJCHEREK Nie odmawiała udziału w kolejnych jubileuszach – Wojska Polskiego czy Ludowego, bywała na poligonach. Była dyżurną aktorką-żołnierką.

RASZEWSKA Bo świetnie się do tego nadawała. Idealna biografia: kombatantka z Pierwszej Armii, znad Oki, znakomita aktorka o rozpoznawalnej twarzy i głosie. Człowiek włączał radio i natychmiast wiedział, że mówi Ryszarda Hanin. Nic, tylko posadzić ją na kolejnej akademii i ma się piękne, „słuszne” prezydium. Ona się na to godziła.

MAJCHEREK Tak funkcjonowała i, jak słusznie piszesz, miała wypracowany wzór na opowiadanie swojej biografii, która istniała pewnie w różnych wersjach. To były różne autokreacje, ale generalnie biografia żołnierki, która stała się aktorką.

RASZEWSKA Która nie wiadomo skąd się w tych Sielcach wzięła.

MAJCHEREK No właśnie. I tu jest clou sprawy, bo to milczenie na swój temat, czy też wytwarzanie pewnej persony na użytek publiczny, bez ujawniania prawdy o sobie, bez cienia ekshibicjonizmu, rodzi pytanie: na czym polegała ta tajemnica, którą ona chciała ukryć przed światem? Że jakaś tajemnica była, to oczywiste. Co się stało takiego w Sowietach, kiedy ona uciekając przed Niemcami, objechała kawał Rosji, łącznie z Moskwą, i w końcu trafiła przez Kujbyszew do Sielc? Co się takiego stało? Jaka trauma nastąpiła, która spowodowała potem to milczenie? Przychodzi mi do głowy pewne skojarzenie – Witkacy, który przeżył w Rosji rewolucyjnej to, co przeżył i nigdy potem nie chciał o tym wprost ani pisać, ani mówić. Jeżeli coś można odtworzyć na temat tych jego przeżyć, to tylko w sposób zapośredniczony przez dzieło.

WERNER Wydaje mi się, że to, co powiedział Pan Majcherek, jest kluczowe. Tajemnica Hanin – co jest do niej kluczem? Mam swoją prywatną teorię na temat Witkacego. Wydaje mi się, że to była śmierć bliskiego człowieka, Tadeusza Micińskiego, którego on nie mógł obronić przed linczem podczas wydarzeń rewolucyjnych w Rosji. Pamięć o tym rzutowała na całe życie Witkacego, do końca. A gdzie jest klucz do tajemnicy Hanin? Ja bym sytuował to wcześniej czasowo. Wydaje mi się, że kluczem jest śmierć brata i rodziców aktorki.

RASZEWSKA Sierpień 1944 roku, kiedy, będąc już w Lublinie, dowiaduje się, że wszyscy zginęli.

WERNER Tak. Ale dla mnie takim równoległym życiorysem do Hanin był życiorys profesora Michała Bristigera, który też był w tym samym czasie we Lwowie – tylko że to jest życiorys odwrotny. To jego matka, „Luna” Bristigerowa, wyjechała do Kujbyszewa i go we Lwowie zostawiła. Dlaczego go zostawiła – nie wiem. Nigdy go o to nie zapytałem. Natomiast później nastąpiła ta jego niesamowita peregrynacja do Włoch, dzięki czemu się uratował. Lecz widział te wszystkie straszne rzeczy, które się działy we Lwowie po wkroczeniu Niemców.

RASZEWSKA A ona w ostatniej chwili uciekła.

WERNER W przypadku Hanin było odwrotnie, ona zostawiła rodziców w tej Zimnej Wodzie, prawdopodobnie, tam pod Lwowem.

RASZEWSKA Prawdopodobnie już w getcie.

WERNER Tego nie wiemy. Natomiast tu jest pytanie do Pani. Wszyscy wiemy o dramacie Juliana Tuwima. Tuwim zostawił swoją matkę w Łodzi, wrócił do Polski z tułaczki wojennej jako wielki poeta. Ale towarzyszyła mu potworna gorycz, że on się uratował, a o tym, jak matkę zrzucano z balkonu, dowiedział się dopiero od świadków. Moja czysto intuicyjna próba odczytania tej tajemnicy idzie właśnie w tę stronę – że to jest śmierć najbliższych, na którą Hanin nie miała wpływu, nie mogła nic zrobić, i życie po czymś takim wydaje się ułomne, pozbawione większej wartości.

RASZEWSKA Tak właśnie uznałam. Sierpień ’44, kiedy jej się udaje pojechać z Lublina do Lwowa na dwa dni i tam się dowiaduje, że brat został rozstrzelany razem z pacjentami w Kulparkowie, rodzice nie żyją, tak jak cała, niebywale rozgałęziona rodzina. Nikt z nich nie przeżył. A ona przeżyła. Co widziała w Związku Radzieckim? Mamy obszerny cytat ze wspomnień Pasternaka – o tym, kiedy oni oboje o mało co nie stają pod ścianą, bo Rysia w pociągu, elegancko ubrana, czytała francuską książkę i uznano, że jest szpiegiem. Zostać uznanym za szpiega w momencie wybuchu wojny polsko-rosyjskiej – to jest jednoznaczne. Co przeżyła, co widziała w Samarkandzie, co przeżyła w wojsku? To jest kwestia generacyjna. Moje pokolenie było uczone historii Pierwszej Armii w wersji bohaterskiej, natomiast wystarczy pojechać do Rembertowa, do Centralnego Archiwum Wojskowego i zobaczyć, jak to wygląda od strony ludzkiej. Tam są setki pism, raportów składanych przez żołnierzy i opisujących, co się w tych Sielcach działo. Ten słynny proces o obronę czci Platerówek to jest tylko drobny odprysk tej historii.

WERNER Wojna nie ma w sobie nic z kobiety…

RASZEWSKA Nie ma! Niby była w teatrze, w wydzielonej jednostce, była z mężem, ale… to są rzeczy, przy których ja się zawahałam. W paru miejscach nie napisałam wszystkiego, co wiem. I to jest problem – gdzieś trzeba się zatrzymać i można postawić hipotezę, a jak ktoś bardzo chce, to niech dalej szuka sam. Nie wszystko trzeba do końca napisać. Postawiłam tezę, że ten sierpień ’44 jest przełomem, ale co przeżyła dokładnie… nie jestem pewna, czy chciałabym do końca wiedzieć.

MAJCHEREK Myślę, że tutaj dochodzimy do kwestii, którą próbowałem zasygnalizować na początku, mianowicie: cokolwiek będziemy na ten temat mówić i próbować interpretować, będzie tylko domysłem. A w tle pozostaje to, o czym pisał Stryjkowski – wielki strach. Nie jest przypadkiem, że Stryjkowski jako bardzo stary już człowiek odważył się opisać doświadczenie we Lwowie. Paweł Hertz, którego miałem możność znać i z którym wielokrotnie rozmawiałem, właściwie do końca życia w sposób otwarty nie opowiedział o tym, jak rąbał lasy syberyjskie, Michał Głowiński też w bardzo późnym wieku dopiero zaczął odsłaniać swoje doświadczenie gettowe. Więc coś tu musi być na rzeczy, że jest taki rodzaj dramatu, o którym się nie chce mówić. Czy Lem na przykład.

RASZEWSKA Lem na pytania o Lwów wyłączał aparat słuchowy.

MAJCHEREK To jest jedna strona sprawy. Druga, która jest bardzo wyraźnie w Twojej książce podkreślana, to pytanie o dramat całej tej formacji, tych ludzi – łącznie z dramatem berlingowców, bo to też był jakiś dramat. I każda wersja propagandowa – czy na tak, czy na nie – szalenie to wszystko spłaszcza. To, czego nas uczono, jest płaskie i nieprawdziwe, i to, co w tej chwili na ten temat się potocznie mniema czy pisze, też jest płaskie i nieprawdziwe. W związku z tym pojawia się pytanie o sposób odwracania się od dramatu tych ludzi. Odbiera się im prawo do takiego, a nie innego losu. Są stygmatyzowani przez uprawiających obecnie historię i uznawani za tych, którzy właściwie nie mają prawa istnieć dzisiaj w naszej pamięci z takim biografiami.

RASZEWSKA Może Hanin po prostu nie zdążyła powiedzieć o tym wszystkim, bo zmarła dość niespodziewanie, choć świadomie, rok wcześniej, spisała testament. Myślę, że grała tak dużo, żeby zapomnieć, nie schodziła z estrady, ze sceny, z planu filmowego. Co prawda, jest kolejna tajemnica – te dziesięć lat, kiedy nie ma żadnej premiery w Teatrze Dramatycznym, przez cztery lata jeszcze dogrywa stare role, ale dziesięć lat nie ma premiery, w której by grała. Co się za tym kryje? Bo w zdrowiu była jak najlepszym – grała w Prochowni, grała w Prezentacjach, w filmach. I raptem wokół niej jest pustka. Ale zeszliśmy całkiem na historię, a ja napisałam książkę o aktorce…

OSTERLOFF I o aktorce warto by jeszcze chwilę porozmawiać. Ten niesłychanie ważny temat – getta, Lwowa, sierpnia 1944 roku, pochodzenia żydowskiego… on przecież pojawia się w twórczości Ryszardy Hanin. Myślę tutaj o monodramie Anny Strońskiej Przyjechała Żydówka, myślę o roli w filmie Jana Łomnickiego Jeszcze tylko ten las. To jest bolesny temat – Holokaustu i niesłychanie trudnego oswajania przeszłości. Wydaje mi się, że ten późny okres w jej twórczości jest rodzajem takiego odsłonięcia się, i to w wybitnej formie artystycznej.

WERNER Pani Profesor zastosowała tutaj formułę ukrytych sygnatur. Wydaje mi się, że to bardzo celne sformułowanie. To bardzo trafne określenie – takie podwójne kodowanie. Tajna historia kultury.

RASZEWSKA Kto wie, ten wie, a kto nie wie, ten bierze z dobrodziejstwem inwentarza.

WERNER To by wskazywało na to, że ta część tożsamości, tożsamości żydowskiej, miała dla Hanin ogromne znaczenie, którego nie ujawniała z jakichś powodów. Pytanie: z jakich? Po 1968 roku można to zrozumieć, bo Polska Ludowa znajdowała się w stanie wojny z państwem Izrael – od wojny sześciodniowej do 1989 roku, razem z całym blokiem sowieckim. Ale przedtem… Dlaczego?

RASZEWSKA Rozmawiałam na ten temat z dwoma osobami, które, wydawało mi się, mogą mieć najwięcej na ten temat do powiedzenia – z Markiem Edelmanem i z Hanną Krall. Edelman powiedział – „Co chcesz? Mój życiorys też jest całkowicie nieprawdziwy”. I to powiedział na spotkaniu o naszych profesorach u nas w szkole. Hannie Krall zaś mówię: „Większość nie zdawała sobie sprawy z tego, że Hanin jest Żydówką”. A ona na to: „Jak to? Przecież wszyscy wiedzieli”. W określonych kręgach wiedziano. Krall zdumiona, że ja mogłam nie wiedzieć, że ona jest Żydówką. Nie wiedział tego Jerzy Timoszewicz, a jeśli on nie wiedział, to sprawa nie istniała. Problem, o którym mówi Barbara, ujawnił się nawet dość wcześnie (Pamiętnik Anny Frank), ale marginalnie, w szerszym wymiarze – dopiero w późnym aktorstwie. Za socrealizmu „tłukła” po trzysta razy dojarki i tramwajarki, i dostawała naprawdę setki listów od widzów wzruszonych, że „ta Hanka Danielak to zupełnie jak ja bym widziała siebie w fabryce”. Cudowna, nietypowa rola, której nie chciała grać – Miss Furnival w Czarnej komedii. Stara panna, która się przez przypadek upija po raz pierwszy w życiu, i jest coraz bardziej pijana – od pierwszej sceny do końca publiczność pokładała się ze śmiechu. Tajemnica, smutek, przeżycia, ale… ona potrafiła to grać. Sama mówiła: „Oni mają mnie za smutną”.

MAJCHEREK Jak już przy tym jesteśmy, to nie możemy nie przypomnieć zupełnie niebywałej roli Ryszardy Hanin w Wieczorze Trzech Króli, słynnym przedstawieniu Jana Kulczyńskiego, gdzie grały same aktorki. Tam można było, przepraszam, sikać po nogach.

WERNER Dla mnie Hanin to jest przede wszystkim rola Kulgawcowej z Jeszcze tylko ten las. Co wydaje mi się najcenniejsze w tej roli? Odmalowanie fenomenu polskiej odmiany antysemityzmu. Bo przecież Kulgawcowa jest antysemitką, która powtarza ciągle do tej małej dziewczynki: „Hitlera na was nie ma”, a jednak ryzykuje dla niej życie i płaci najwyższą cenę. To jest dla mnie kwintesencja tego zjawiska, które jest słabo opisane w literaturze. Jan Mosdorf, główny ideolog Obozu Narodowo-Radykalnego, zginął w Auschwitz za ukrywanie Żydów. Czy ktoś o tym wie? To są właśnie te polskie losy. Można powiedzieć, że to jest nie do odmalowania na ekranie. Ona w tym dziwnym pomieszaniu, tej niechęci do Żydów, która jest niechęcią kulturową, i w heroizmie jest wiarygodna. To jest genialne.

RASZEWSKA Może dlatego, że miała problem.

MAJCHEREK Siła tego aktorstwa objawiła mi się w sytuacji, kiedy Ryszarda Hanin weszła na scenę na dziesięć minut może. Na scenie królował przez półtorej godziny Tadeusz Łomnicki. To było przedstawienie Ja, Feuerbach, jedno z jego ostatnich. Hanin weszła na chwilę z pieskiem i właściwie…

RASZEWSKA Unieważniła Łomnickiego.

MAJCHEREK Mocno to powiedziałaś. Chciałem powiedzieć, że tak jakby w cień zszedł. Ale dobrze – unieważniła. Nie mając tam specjalnie nawet tekstu do mówienia. Po prostu weszła i była.

 

autor / Magdalena Raszewska
tytuł / Ryszarda Hanin. Historia nieoczywista
wydawca / Akademia Teatralna im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie
miejsce i rok / Warszawa 2016