11/2017
Jacek Kopciński

fot. Zuzanna Waś

Geniusz w opałach

 

 

Na 322 stronie nowej, wyśmienitej biografii Witolda Gombrowicza pióra Klementyny Suchanow wydrukowano niewielką fotografię, na której widać dwóch mężczyzn odwróconych do nas plecami. Ten z prawej ubrany jest w długi, jasny prochowiec i eleganckie pantofle (kapelusz, pewnie z powodu wiatru, trzyma w ręku). Ten z lewej nosi ciemny mundur i okrągłą wojskową czapkę z daszkiem. To oficer straży granicznej odprowadzający do samolotu polskiego pisarza. Mężczyźni idą po płaskiej płycie berlińskiego lotniska Tegel, przed nimi rozciąga się pas startowy, a dalej trawnik, choć na czarno-białym zdjęciu są to tylko trzy płaszczyzny o różnym odcieniu szarości. Pustka, pustynia, nic…

Fotografię, zrobioną 17 maja 1964 roku przez Susannę Fels, Niemkę z Wrocławia, przenika niepokój i melancholia. Po dwudziestu pięciu latach spędzonych na emigracji w Argentynie Gombrowicz zostawia za plecami miasto, z którego do Polski miał już tylko krok, ale była to Polska ukryta za żelazną kurtyną, kraj Gomułki i Moczara, służb specjalnych, cenzury i sterowanego przez partię Związku Literatów. Powrót oznaczałby dla niego rezygnację z niezależności, którą tak cenił, i choć zależało mu na krajowych czytelnikach, tęsknił za bliskimi, a swojskie zapachy roślin i kamieni niepokoiły go podczas berlińskich spacerów, z lotniska Tegel odleciał na zachód. Czy niemiecki oficer towarzyszył mu z szacunku, przepisowego obowiązku, czy z realnej obawy o bezpieczeństwo pisarza?

W Ataku, najbardziej dramatycznym rozdziale nowej książki Suchanow, czytamy o lęku Gombrowicza przed uprowadzeniem, jego myślach samobójczych i dwóch miesiącach spędzonych w szpitalu (raczej z powodu paniki pacjenta niż zdiagnozowanej u niego grypy). Atak nadszedł z Polski, gdzie przeciwko powracającemu do Europy pisarzowi SB rozpętało polityczną nagonkę. Insynuacje i oszczerstwa dziennikarzy układały się w jeden spójny przekaz: autor Ferdydurke to faszysta i rewizjonista, który za amerykańskie dolary zdradza w Belinie doświadczonych wojną Polaków. Kto wie, gdyby go lepiej i piękniej kuszono, może zdecydowałby się na wizytę w Warszawie. Ale stało się dokładnie na odwrót, zamiast zaproszenia – prowokacja, zamiast kuszącej propozycji – pułapka.

Sprawa jest znana, ale dopiero Suchanow opisała ją tak szczegółowo i zajmująco. 18 lipca 1963 roku Gombrowicz po raz pierwszy występuje w Berlinie przed szeroką publicznością. Czuje się absurdalnie podczas głośnej lektury Ferdydurke po niemiecku, trochę pajacuje, a na pytanie o sytuację w Polsce odpowiada, że „sam nie interesuje się polityką, ale musi być przeciwko systemowi, który dławi wolność pisarzy”. Trzy dni później spotyka się z nim Barbara Witek-Swinarska, żona znanego reżysera i współpracowniczka SB, która w taki właśnie sposób, w tajnym raporcie, zrelacjonowała wypowiedź Gombra. Teraz oboje siedzą przy kawie, a ich rozmowa skręca na temat psychologii i wojennych zbrodni Niemców. Swinarska diagnozuje i oskarża, a Gombrowicz, jak to Gombrowicz, z miejsca próbuje utrudnić jej życie i przekonuje o wyższości sądów formułowanych z dystansu. Oczywiście argentyńskiego… „Pani Swinarska mówi, że ona wie lepiej, a ja gorzej, gdyż ja siedziałem w Argentynie, nie doświadczyłem Niemców na własnej skórze, nie widziałem ich przy krwawej robocie” – napisze potem w Dzienniku. Czy gdyby wiedział, z kim ma do czynienia, ugryzłby się w język? Wątpię.

Po tym fatalnym spotkaniu Gombrowicz wraca do pracy nad Kosmosem, a Swinarska przygotowuje obszerny raport dla swojego oficera prowadzącego. Wkrótce na podstawie jej donosu warszawska „Kultura” opublikowała pierwszy szkalujący artykuł, w którym pisarz został przedstawiony jako zwolennik Hitlera. Swinarska, choć dobrze wynagrodzona przez SB, poczuła się okradziona z tematu i napisała własny felieton. Fragmenty tego fałszywego wywiadu, który w Polsce wzięto za prawdziwy, Suchanow zestawia z sądami Gombrowicza zapisanymi w Dzienniku. Brzmią one podobnie, ale mają zupełnie inny sens. Felieton Swinarskiej, po którym odezwało się jeszcze wielu, a wielu znacząco kiwało głowami, to znakomita lekcja postprawdy, czyli świadomej manipulacji cudzą wypowiedzią dla celów czysto propagandowych. Jak widać, nie jest to wynalazek naszych czasów.

Po publikacji Swinarskiej Gombrowicz wysłał do kraju list, ale wydrukowała go tylko jedna gazeta literacka, trzy miesiące później. Tymczasem zaatakowały go także sterowane z Polski pisma emigracyjne, a bliskie mu redakcje niezależne: Radio Wolna Europa i paryska „Kultura”, rywalizując ze sobą, pozostawiły pisarza samego. Stypendysta Fundacji Forda nie mógł też liczyć na pomoc Amerykanów, zajętych dużo ważniejszymi sprawami niż chronienie mało znanego pisarza z Polski. Po kilku miesiącach nagonki Gombrowicz znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. „Sam nie do końca rozumie burzę, która się wokół niego rozpętała” – pisze Suchanow. W zderzeniu z realiami zimnej wojny prawdziwy geniusz intelektu wykazał się wręcz dziecinną naiwnością. Na ostatniej fotografii z Berlina widać, jak osamotniony, przestraszony i podupadły na zdrowiu idzie do samolotu w towarzystwie niemieckiego oficera.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.