12/2017
Marek Kochan

fot. Kazimierz Kochan

Ja wam pokażę

 

 

Pokażę wam, jak polowałem na mamuty, jak z dzidą biegałem po prapolach, glinką czerwoną to namaluję na ścianie mojej jaskini. Albo siebie pokażę jako świętego Franciszka w ekstazie, jak go namalował El Greco, albo swoją gębę starą pokażę, jak mnie życie bruzdami poorało, jak Rembrandt.

Przebiorę się za Stańczyka i tak wam siebie pokażę, czy może jak Anselm Feuerbach z papierami jakimiś w dłoni. Albo z modelką nagą w pracowni niczym Picasso. Jak van Gogh się wam pokażę, z uchem uciętym zabandażowanym lub w słomkowym kapeluszu. Jak Olga Boznańska, z japońską parasolką na parapecie z domami w tle, albo jak Władysław Jarocki, na nartach i w baraniej czapie. Dwanaście autoportretów swoich wam pokażę, jak Wyspiański, charakteryzujących się psychologiczną głębią, jak się zmieniałem na różnych etapach życia. Albo z maskami się wam pokażę, jak Wojciech Weiss, bo życie realne łączy się ze światem fikcji i metaforycznie trzeba się zintegrować ze sferą mitu. Jak Witkacy machnę sobie setkę autoportretów pastelami i jeszcze dla beki zdjęć sobie porobię sporo, z gębą wykrzywioną i oczami wypiętymi, w minach, w marynarce na łeb założonej do ducha podobny, albo w goglach narciarskich i berecie z fifką, za pękniętą szybą, albo ze szklanicą w dłoni, dziabnięty, w mundurach carskich, odbity w lustrach, jak pierwszy na świecie mistrz selfie się wam pokażę. Z wąsikiem, z monobrwią, w kolorowej sukience się wam pokażę, albo z kwiatami, czy z małpką, jak Frida Kahlo. Albo w zielonym bugatti jak Tamara Łempicka.

Siebie samego wam pokażę i wyrażę na przykład upływ czasu, jak Opałka, przez wiele lat codziennie z taką samą miną, taki sam, tylko o dzień starszy, z białymi włosami w białej koszuli, na białym tle. Zrobię sobie o sobie wideo jak Natalia LL w 1976, będę się na kanapie kitłasił, miział, układał w lubieżne pozy, pokażę wam nogi moje gołe, wydepilowane, żeby się wam pokazać powabnie. Jak Paweł Althamer się wam pokażę goły, w pozie stojącej, realistycznie wykonany z wosku pszczelego albo innej skóropodobnej substancji. Jako Człowiek-Mebel siebie pokażę, jak Zbigniew Libera w latach osiemdziesiątych, z własnym fajfulkiem w dłoni, żeby przez działania skoncentrowane na swoim „ja” wyrazić sprzeciw wobec wszelkiej władzy, będzie to działanie krytyczne, w którym poprzez autoreferencjalną czynność akcentującą samotność podmiotu pobudzę wyobraźnię, a przez to wzmocnię tożsamość podmiotu, będzie to radykalizacja działań stanowiących odpowiedź na zniewolenie i kompensujących izolację, jak piszą o pracy Libery kuratorzy wystawy „Od sztucznej rzeczywistości do selfie”, pokazywanej w galerii BWA Awangarda we Wrocławiu. Czy może lepiej malutki się wam pokażę, rozmiaru piksela na reklamowym plakacie, za to w milionach kopii, jak Oskar Dawicki. Dresy założę wielobarwne i jako dandys będę się wam pokazywał na ośnieżonych polach, jak Maurycy Gomulicki.

Pstryknę sobie sam dla reklamy fotkę na witrynę sklepu z lampami, jak Robert Cornelius w 1839, albo jak Frank Sinatra w lustrze w 1938 się sfotografuję, albo jak Beatles pod Tadż Mahal, żeby udokumentować podróż do Indii. Albo jak głupiutka celebrytka, jakaś Britney Spears albo Paris Hilton, wdzięcząc się do aparatu.

Moimi wakacjami się wam pochwalę, moją rozlaną pupą, jak Kim Kardashian, albo moim gołym biustem, jak ktokolwiek, albo moim ferrari, na masce którego się sfotografuję, jak chirurg Gojdź, względnie kaloryfer swój zaprezentuję wam, jaki to ja wykaloryferowany jestem. Jakiegoś celebrytę dorwę, aktora lub aktorkę, piłkarza, albo w ostateczności polityka, czy dziennikarza z telewizji, żeby się dowartościować fotką z nim.

Co jadłem wam pokażę i gdzie, ja z moim śniadaniem, sałatką, albo z kurczakowym nuggetsem w gębie się sfotografuję, jak szesnastolatek z Nevady, co chciał przez rok mieć darmowe te nuggetsy i wyprzedził w dystrybucji tego zdjęcia Ellen DeGeneres z selfie z Oscarów z marca 2014.

Podskoczę jak turyści z Azji i sobie zrobię zdjęcie w locie pod wieżą Eiffla. Względnie stacjonarne pod Colosseum. Albo na klifach się będę fotografował, cofając się, aż prawdopodobnie spadnę ze skały i zabiję się.

Eee tam, co się będę wysilał, jeździł gdzieś, pstryknę sobie fotkę w łóżku w piżamie, w łazience się wam pokażę, w wannie, na balkonie, zobaczycie moje pryszcze z bliska, mój brzuch gruby wystający spod T-shirta, moją nogę w kąpieli, mnie przebranego na Halloween, mnie z jęzorem wywalonym, z zębami wyszczerzonymi, albo z ustami upozowanymi na kaczorka, żeby było widać, ile w nie nabotoksowałem gotówki, albo z łożyskiem po porodzie, wdzięczącego się do telefonu wyciągniętego na ręce lub na kijku. Pod choinką mnie zobaczycie ze stosem prezentów nierozpakowanych.

Tak, pokażę wam siebie, bo jestem artystą jak Rembrandt, i jak makak Naruto z Celebes, co złapał do ręki aparat, my wszyscy jesteśmy artystami i zasługujemy na uwagę. Poniedziałek – ja, wtorek – ja, środa – ja, czwartek – ja.

Tylko błagam, oglądajcie to, lajkujcie, retweetujcie, przyklejajcie mi serduszka, komentujcie moje posty, bo bez tego zdechnę. Ja nie chcę, żeby mnie oglądano za ileś tysięcy lat, jak małpoluda z Lascaux, ja chcę te lajki teraz, zaraz, jak najwięcej lajków! Łapki w górę, kochani.

pisarz, profesor Uniwersytetu SWPS. Autor powieści (m.in. Fakir z Ipi, 2013), zbioru opowiadań (Ballada o dobrym dresiarzu, 2005) oraz wielu dramatów realizowanych w Teatrze Telewizji i Teatrze Polskiego Radia m.in. HolyfoodRioReduty).