2/2018
Artur Pałyga

fot. Agnieszka Drożdż

Drugie przyjście Antygony

 

 

Nic tak nie działa, jak przedstawienie. To jakaś organiczna właściwość ludzkiego świata. To, co go porusza, to przedstawienie. Przedstawienie jako główny poruszyciel.

Ahed Tamimi, szesnastoletnia Palestynka, uderzyła w twarz izraelskiego żołnierza. Po jednej stronie młoda, bezbronna dziewczyna w T-shircie, po drugiej uzbrojony w nowoczesną broń, zapakowany w opancerzony mundur żołnierz. Krzyczała do izraelskiego wojska: „Naziści!”. Pewnie jedno z wielu tego rodzaju zdarzeń w naszym obfitującym w przemoc świecie. Ale to zadziałało.

Czego potrzeba, aby przedstawienie zadziałało na szeroką publiczność? Wyrazistości, silnie rezonujących ról, i żeby zgadzało się z czasem, w którym jest przedstawiane.

Ahed uderzyła w twarz żołnierza w czasie gwałtownie rosnącego napięcia pomiędzy Izraelem a Palestyńczykami, po burzy wywołanej decyzjami amerykańskiego prezydenta. Na Zachodzie czas ten zbiegł się z czasem kobiet demaskujących przemoc i walczących o godność.

Ahed Tamimi szarpała, wyzywała i uderzała izraelskich żołnierzy już kilkakrotnie wcześniej. Ale teraz zadziałało. Czas dojrzał. Teraz państwo weszło na scenę. Państwo to ciężki, potężny i niezdarny aktor. Państwo ciężkim cielskiem odegrało swoją ciężką rolę i zamknęło tę dziewczynę o pięknych, jasnych włosach za kratami. Takie włosy mają znaczenie. Są łatwe do zapamiętania. Stały się włosami bohaterki. Rzucają się w oczy na zdjęciach kopiowanych przez tysiące palestyńskich, irańskich, arabskich nastolatków. Bo robiono zdjęcia i kręcono film, kiedy Ahed uderzała i kopała żołnierzy. Od kiedy była dziewczynką, robiono jej zdjęcia, jak uderza żołnierzy. Ma takie świetne zdjęcie, jako może dziesięciolatka w T-shirciku z pacyfką i napisem „LOVE”, kiedy z pięściami zamierza się na uzbrojonych wojskowych.

Teraz, kiedy ją aresztowano, jej imię i nazwisko stały się klikalne. Ktoś ją przyrównał do Joanny d’Arc. Bicie w twarz izraelskich żołnierzy stało się czynem wartym rozważenia.

Czy to dobrze, że to przedstawienie zadziałało i jak będzie działać dalej? Dla kogo dobrze? W kogo uderzy to uderzenie? Kto dostanie rykoszetem? Aktorzy nie zadają sobie takich pytań. Gdyby zadawali, przedstawienie straciłoby moc. To nie ma nic wspólnego z moralnością, ani nawet z dobrem publicznym. Przedstawienie, które ma moc, może wywołać wojnę, zabójstwa, zamachy, chaos, zniszczenie, ludzkie nieszczęścia. Może też zachwiać imperium. Mogą od niego pęknąć więzienne kraty. Może dać wolność. Zupełnie nie w tym rzecz. Utożsamianie dobrego przedstawienia z dobrem jest oczywistym błędem. Olimpiada w Berlinie w 1936 roku i sportowcy z całego świata paradujący przed Hitlerem i unoszący dłonie (w tym Francuzi i Anglicy) w hitlerowskim pozdrowieniu, a jeszcze w obiektywie Leni Riefenstahl, to niezwykłe, bardzo dobre i bardzo mocne przedstawienie. Spektakle władzy to pełen wypas. Wielkie pieniądze. Wielkie efekty i tłumy na scenie. Spektakle oporu są niszowe, niskobudżetowe. To monodramy, jak ten w wykonaniu Ahed Tamimi. Jedna dziewczyna z gołą pięścią. I oczywiście może mieć większą moc niż cała Leni Riefenstahl i jej hitlerowska olimpiada. Tylko musi zadziałać. Musi zostać zauważony i trafić na swój czas.

Antygona grzebie brata dwukrotnie. Odkryłem to pewnego dnia ze zdumieniem. Jak to? Dlaczego? Po co? Naprawdę? No jak mogłem wcześniej nie widzieć?! Najpierw Strażnik relacjonuje Kreonowi, że ktoś trupa dopiero co pogrzebał skrycie. Wiemy, że to Antygona, bo wcześniej zwierzyła się Ismenie, że chce to zrobić. Pogrzebanie nie polegało na zakopaniu Polinejka w ziemi. Chodziło o rytuał, o to, żeby rzucić garść ziemi i pomodlić się. I tak przedstawia to Strażnik. Że ktoś rzucił garść ziemi i uczcił ciało Polinejka. Ale nie zauważyli kto. Przegapili. I pewnie nie znaleźliby sprawcy, bo jak udowodnić? Polinejkes został już pogrzebany. Rytuał się dokonał. Ale Kreon wie, że sprawca przyjdzie jeszcze raz. Wie i wchodzi w tę grę. I Antygona przychodzi ponownie, żeby po raz drugi dokonać tego samego rytuału. Nie musiała. Bogowie zostali już zaspokojeni. Ale jej nie chodzi o bogów. Jej chodzi o przedstawienie. O to, żeby miało widzów. Żeby stało się sprawą publiczną. I przychodziłaby pewnie do skutku, czyli dopóki nie będzie widziana, czyli dopóki nie będzie schwytana.

I teraz następuje niezwykłe. Bo Antygona przed Kreonem powoduje, że chór zmienia front. Chór zmienia zdanie. Do tej pory chór potępiał głupotę młodych, którzy lekce sobie ważą życie, które jest święte, po to, aby zburzyć istniejący system. Do tej pory chór był po stronie państwa, które zapewnia sprawiedliwość. Ale Antygona mówi: „Wiem, że mówicie co innego, niż naprawdę myślicie!”. I jeśli nawet dotąd tak nie było, to tym zdaniem zasiewa w nich wątpliwość. Bo taką siłę miał jej spektakl, jej monodram zawarty w całej sztuce, jak pestka.

Czy dobrze, że zadziałało? Dla kogo dobrze? I w kogo ta tragedia uderza rykoszetem, co się zyskuje? To nie jest sprawa Antygony. To może jest sprawa Kreona. Ale kiedy już podjął decyzję o podjęciu gry, te pytania przestały go dotyczyć. Ruszył zegar klęski. Bo aktorzy przegrają i zachwieje się pozycja bogów. Wygrają widzowie. Tylko oni. Ale to też nie jest pewne.

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).