2/2018

W co się bawić?

Spektakl Powszechnego jest reakcją na wystawioną wcześniej Klątwę. Gestem wobec tradycjonalistów i ich wartości, który ma złagodzić poprzedni atak.

Obrazek ilustrujący tekst W co się bawić?

fot. Magda Hueckel

Pół roku temu węgierski reżyser, Árpád Schilling, znany ze świetnego wystawienia Mewy Czechowa (2003), a obecnie z uprawiania teatru politycznego i krytyki Viktora Orbána – wyreżyserował w warszawskim Powszechnym Upadanie.

Przedstawienie, podobnie jak złej sławy Klątwę, rozegrano na gołej scenie, za to klasycznymi środkami, opowiadając perypetie pewnej polskiej rodziny. Scenariusz powstawał między innymi w trakcie prób, Schilling podkreślał, jak dużo wnieśli doń aktorzy, przy czym rzeczywiste imiona wykonawców stały się imionami postaci scenicznych. Poznajemy więc profesora uniwersytetu Arka (Arkadiusz Brykalski), który pozostaje w żywej erotycznej relacji z żoną Ewą (Ewa Skibińska), ale tak naprawdę interesuje się swoim studentem Julkiem (Julian Świeżewski), rówieśnikiem własnej córki Ani (Anna Ilczuk), zdobywając jego względy i uwodząc go.

Brat żony Michał (Michał Jarmicki) nie radzi sobie w rzeczywistości, w której tak dobrze radzą sobie Arek i Ewa. Nie ma odpowiedniego wykształcenia, jego oferty przepadają we wszystkich konkursach, nie umie zdobyć stałej posady, i co za tym idzie – sięga po alkohol. Stale też pożycza od siostry pieniądze. Jego córka Klara (Klara Bielawka) zachodzi w ciążę po miesiącu znajomości z Wiktorem (Wiktor Loga-Skarczewski), kiedy oboje nie są jeszcze przygotowani ani na stały związek, ani na dziecko. Chłopak jest robotnikiem, niewiele zarabia, ale jest gotowy walczyć o przyszłą rodzinę.

Do akcji wkracza Ewa, która sonduje sytuację i namawia Klarę do aborcji, roztaczając przed nią uroki życia bez zobowiązań. Dziewczyna początkowo się wzbrania, ale w końcu przystaje na propozycję ciotki, zwłaszcza że ta oferuje pieniądze na zabieg. Ewa rozmawia także z Wiktorem, zasiewając w nim niepewność co do rodzinnych planów i uświadamiając, że tak naprawdę marzył o wyjeździe za granicę. Usiłuje go też uwieść; mężowi mówi jednak, że jest odwrotnie i napuszcza go na chłopaka. Być może jednak w Wiktorze kiełkuje zainteresowanie kobietą, która nagle uświadamia mu jego własne pragnienia i odsłania przed nim inny świat. Powstrzymując samczą zazdrość, Arek wybacza Wiktorowi (rzekome?) pożądanie Ewy, ale zarazem pokazuje mu, gdzie jego miejsce.

Tradycyjnie wychowany Julek, który przeżywa wyrzuty sumienia z powodu romansu z mężczyzną, przełamuje się. Istotę związku oddaje scena z odkurzaczem, kiedy półnagi Adonis, z ręcznikiem na biodrach, sprząta mieszkanie w rytm przeboju I Want to Break Free, w podobnych realiach śpiewanego przez frontmana Queen w znanym teledysku. Ale kiedy Julek naiwnie wyobraża sobie, że profesor porzuci dla niego żonę i córkę, zostaje odprawiony. Wiktor, który z powodu Ewy traci dziecko, spotyka się pod jej oknem z wykorzystanym przez Arka Julkiem. Rodzi to szczerą relację rówieśników, przechodzącą drogę od bitki do wypitki. Ale na złożoną mu erotyczną propozycję Wiktor reaguje agresją.

Szczere jest także spotkanie Julka i Ani, uświadamiającej mu, że jest biseksualny, i drapieżnie walczącej o własnego ojca. Bohaterka, przyglądająca się temu romansowi i tragedii Michała, popełniającego w finale samobójstwo, o co Ania oskarża własną matkę, nie podziela otwartego światopoglądu rodziców. To właśnie ona podsumowuje wydarzenia, robiąc awanturę i wywracając do góry nogami ich świat. Okazuje się jedyną osobą dojrzałą do świadomego buntu.

Fabuła spektaklu jest prosta, ale dobrze wymyślona. Jeśli wziąłby ją na warsztat zdolny dramatopisarz, pogłębił i wycieniował portrety, dopracował w szczegółach, osadził w realiach i wyraził mniej kolokwialnym językiem – powstałby może tekst, na który w teatrze czekamy. Portret, który – oprócz rodzinnych perypetii – pokazuje dwie grupy społeczne, mające inny stosunek do życia i dwa pokolenia, których interesy są zazwyczaj rozbieżne. Wyznacza zależności między jednymi i drugimi oraz pola konfliktu.

Zamiast tego mamy jednak szkic o cechach politycznego pamfletu. Błyskotliwy, zagrany z werwą. Chciałoby się jednak zobaczyć aktorów w bardziej dopracowanym przedstawieniu, grających także półtonami, gdzie interpretacja jest do końca przemyślaną strategią, za którą twórcy biorą odpowiedzialność. Tymczasem nie wiadomo, czy Ewa uwodzi Wiktora z rozpędu grającej postać aktorki (Skibińska jest bardzo przekonująca w tej roli, ale widać szarżę), czy dla podkreślenia przewrotności postaci, a to przecież nie wszystko jedno dla wniosków, jakie mamy wyciągnąć. Nie przechodzi żadnej przemiany Ania, od początku zdystansowana do rodziców. Gdyby ją przechodziła, a aktorka budowała stopniowo napięcie, to szczera rozmowa z ojcem, kiedy córka dowiaduje się od innych o jego romansie z Julkiem, mogłaby okazać się najmocniejszą sceną sztuki. Mamy tam kapitalną puentę: oto ojciec płacze w ramionach córki z powodu uwiedzenia jej rówieśnika, czego jednak nie mógł sobie odmówić, a jednocześnie opowiada o tym, jaką wartością jest rodzina! Toż to kwintesencja naszej epoki: wywrócenia, a następnie pomieszania wszelkich reguł i norm. To lepsze, a przede wszystkim prawdziwsze, od American Beauty.

Jesteśmy jednak w teatrze politycznym. Schilling, który doskonale wie, że kilka miesięcy wcześniej Oliver Frljić wyreżyserował w Powszechnym Klątwę, postanowił dla równowagi uderzyć w obóz europejczyków. Pokazać im świat, w który wierzą. Mitologie, jakim ulegają. Nonsensy, w jakie popadają. Zdrady, jakich się dopuszczają. I dobre samopoczucie, w którym tkwią od lat, przekonani o własnej wyższości.

Bo przecież Arek i Ewa po prostu używają życia, nie dbając o konsekwencje. To para koniunkturalistów, którzy nieźle się bawią cudzym kosztem, wyrozumiałych dla siebie nawzajem. Kiedy on łaje Wiktora za rzekome uwodzenie mu żony, broniąc jej czci, odreagowuje wyrzuty sumienia wobec zdradzanej. Ona zaś napuszcza męża na chłopaka, żeby wzbudzić w nim zazdrość, bo właśnie w ten sposób dba o własną atrakcyjność. Jak słusznie zauważył jeden z recenzentów, relacje między małżonkami przypominają te z Kto się boi Virginii Woolf? Albeego. Tyle że Arek i Ewa – dużo mniej skomplikowani, bardziej plakatowi – żyją pół wieku potem, w innym świecie. Zamiast małżeńskiego masochizmu mamy więc zadowolonych z siebie hedonistów, którzy rekompensują niedomogi związku przyjemnościami, w tym często uprawianym seksem, stanowiącym panaceum na wszystko. Bez przerwy też rozmawiają o teatrze, z którego zresztą, jak wynika z dialogów, nic nie rozumieją.

Przede wszystkim jednak Schilling pokazuje dwie Polski. Życiowa pozycja Arka, Ewy i Ani jest przecież zupełnie inna niż Michała, Klary i Wiktora, ale inny jest też ich świat wartości.

I być może nawet dobre chęci jednych, bo nie można zupełnie wykluczyć takich pobudek, powodują kataklizmy w życiu drugich. Ścierają się ze sobą dwa różne porządki, których pogodzić nie sposób. Tradycjonaliści, nawet jeżeli słabo znają czy przeżywają własną wiarę, budują instynktownie na chrześcijańskich fundamentach, gdzie aborcja jest złem, a podstawowe dobro stanowi rodzina. Wybrzmiewa to w wypowiedziach Julka, Wiktora (mniej Klary, ale to jest funkcją zmiany akcentów w spektaklu) i o pokolenie starszego Michała.

Wyzwoleni liberałowie, którzy w ramach transformacji przeszli w mediach i na uniwersytetach modernizacyjne szkolenia, myślą i czują inaczej. Ale reakcja Arka pokazuje, że i oni, kiedy mają ponieść stratę, otwarty światopogląd zawieszają na kołku. Nagle zaczynają czegoś żałować, dociera do nich, że nowa przygoda nie jest tyle warta. Przy czym – co jest i straszne, i śmieszne – dokonując świadomie przekroczeń, nadal uważają się za uczciwych katolików (w scenariuszu Ewa zaczyna rozmowę z Klarą od takiego wyznania). To by wskazywało, że oprócz dwóch porządków panuje też bałagan pojęciowy, a współcześni nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, w co się bawią. Być może nie chcą też dokonywać ostatecznego wyboru. Epoka obiecuje przyjemności i roztacza miraże, można sięgnąć po wszystko, ale przecież nikt nie chce ponosić konsekwencji. Na wszelki wypadek lepiej też tkwić okrakiem na barykadzie. Toteż w postępowaniu scenicznych małżonków więcej jest bezmyślności, kaprysu i mody niż rzeczywistego demonizmu. Używa się też wielkich słów na określenie zachcianek. Bo czy Arek jest homoseksualistą, czy tylko chce spróbować czegoś innego albo uciec od toksycznego związku z żoną? Tymczasem rezultaty jego zachowań są już całkiem realne.

Spektakl Powszechnego jest więc pewnym gestem wobec tradycjonalistów i ich wartości, który ma złagodzić poprzedni atak w postaci Klątwy. Przy okazji można zastanowić się nad medialnym rozgłosem obu przedstawień i głosami krytyki, bo to tak naprawdę mówi coś o dyskusji, jaka się toczy między zwaśnionymi. O Upadaniu wie niewielu, o Klątwie słyszeli wszyscy. W recenzjach spektaklu Schillinga, pisanych w znakomitej większości przez ludzi o otwartym światopoglądzie, trudno znaleźć refleksję nad faktycznym wykluczeniem tradycjonalistów z przestrzeni teatru i sztuki (choć w dwóch omówieniach taka myśl kiełkuje), a za poprzednich rządów niemal ze społeczeństwa. Na ogół recenzenci piszą o ksenofobicznym światopoglądzie bohaterki, rozliczającej swoich rodziców, albo lekceważą przedmiot krytyki, wspominając o dwóch prędkościach odbioru i starych transparentach.

Nie oceniam kolegów, tylko przedstawiam realia, w jakich ta nasza rozmowa się odbywa.

 

Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie
Upadanie Árpáda Schillinga
reżyseria Árpád Schilling
premiera 30 czerwca 2017

krytyk teatralna, w latach 2009-2020 zastępczyni redaktora naczelnego „Teatru”. Szefowa Teatru Telewizji od VI 2020 do IV 2021.