3/2018
Natalia Worożbyt

fot. Kateryna Hornostaj

Byt’ dobru

 

 

Mój wujek Kola marynarzyk miał swój ulubiony toast „Byt’ dobru” („Niech będzie dobro”). Nie wiem, co dokładnie miały znaczyć te słowa, ale piło się pod nie dobrze.

Ostatnio dużo myślę o dobru. Dobro. Życie we współczesnej Ukrainie przypomina mi zawody w dobrych uczynkach. Otworzyły się jakieś portale dobra, zjawiają się nieznani do tej pory rodacy i ratują ludzi, psy, kraj, wszechświat. Ten ruch rozpoczął się jeszcze na Majdanie. Przypominam sobie kijowian, którzy jak mrówki ciągnęli na Majdan własny majątek, kupione za własne pieniądze jedzenie, paliwo, ubrania, lekarstwa, by wesprzeć powstańców. Ja też wśród nich byłam. Pewnego razu przyniosłam torbę z rzeczami byłego męża i później spotykałam różnych nieznanych mężczyzn w jego swetrach i kurtach, przez co stawali mi się bliżsi. Ale szczerze mówiąc, to było takie sobie dobro, bo od dawna marzyłam, by się pozbyć tych rzeczy. U mnie, w przeciwieństwie do innych, nie spały na podłodze w mieszkaniu dziesiątki przyjezdnych demonstrantów, nie prowadziłam dla nich regularnej łaźni w swojej łazience.

Kiedy rozpoczęła się wojna, skala dobra się powiększyła. Przez pierwsze lata naszą armię utrzymywali dobrzy ludzie – wolontariusze. Do dziś tysiące medyków dobrowolnie i bezpłatnie udziela pomocy w strefie ATO żołnierzom i cywilom. Zostawiają swoje rodziny i jadą w niebezpieczne i niekomfortowe miejsca, bo mają własną potrzebę czynienia dobra. Być może w każdym człowieku jest miejsce na dobro. U kogoś bardzo małe, a u kogoś większe. I istnieje potrzeba zapełniania tego miejsca. Ale wszystko ma swoje granice. Jak czynić dobro, jeśli zapasy do jego tworzenia zostały wyczerpane?

Przypomniała mi się historia dwóch moich kolegów z młodości – Koli i Borii.

Kola i Boria chodzili do tej samej klasy i mieszkali w takich samych chruszczowkach. Boria mieszkał z ciotką, Kola z mamą alkoholiczką. Za ich blokami zaczynał się sosnowy las, gdzie chłopcy zbierali szyszki, bawili się w chowanego, marzyli o przyszłości, pili wódkę i tracili cnotę. Obaj podobali się dziewczynom. Ale byli zupełnie inni. Kola miał temperament i wyrazisty wygląd, był charyzmatyczny, oczytany i wygadany. Mając szesnaście lat, ożenił się z rówieśniczką i jeszcze w szkole został tatą. Boria był za to spokojny, powściągliwy i rozsądny, dobrze się uczył. Szanowano go i słuchano. Po zakończeniu szkoły przeprowadził się do innej dzielnicy i, jako nieudacznik, wstąpił na politechnikę, co było zupełnie niemodne w marnych latach dziewięćdziesiątych.

W latach dziewięćdziesiątych modne było bycie bandytą lub sutenerem. Jak Kola. Kola miał poetycką naturę i otworzył na dzielni miniburdel. Wynajmowało się mieszkanie, w gazetach dawało się ogłoszenie o masażu, kilka koleżanek siedziało przy telefonie i przyjmowało zamówienia, a potem również klientów. Najlepszą dziwką była eks-żona Koli, matka jego syna. Ale w końcu odeszła od niego do jego kierowcy i przez następne dwadzieścia lat pracowała jako prostytutka w drogim hotelu. Teraz mieszka we Włoszech i od dawna nie pracuje. Ich syn przeprowadził się do matki, życie im się udało. A Kola z czasem zaczął coraz więcej pić, ćpać i obwiniać wszystkich za swe ciężkie dzieciństwo i matkę alkoholiczkę. Kiedy matka umarła, mieszkanie w chruszczowce zostało sprzedane, a pieniądze przehulane. Na początku Kola mieszkał gdzieś u rodziny w letnim domku bez wody i ogrzewania. Potem go stamtąd przepędzono.

Boria w tym czasie odniósł sukces jako biznesmen. Sprawił sobie wielki dom, ożenił się, spłodził syna, wyhodował brzuch i wyłysiał. I już od ośmiu lat utrzymuje Kolę. Zakwaterował go w mieszkaniu swej ciotki nieboszczki, wypłaca mu comiesięczną rentę. Kola jest niezadowolony. Renty wystarcza mu tylko na jedzenie i leki. Kola wygląda jak uciekający bin Laden, filozofuje i narzeka na życie. Nie odczuwa wdzięczności. No rzeczywiście, uczciwie rzecz biorąc, dobroczynność Borii prawie nic go nie kosztuje. Więc jak to ocenić – Boria jest dobry czy nie?

Ale jest dobro, które kosztuje coś tych, którzy je czynią. Znajoma wolontariuszka-medyk przez ostatnie trzy lata bez przerwy jeździ na Wschód. Wraz ze swoją ekipą uratowała życie setkom ludzi. A potem wróciła do domu, a jej nastoletni syn mówi – kim jesteś? Gdzie byłaś przez trzy lata? Ja już jestem duży i robię, co chcę. Dobroć nie jest bezgraniczna, dobroć jest niebezpieczna. Dobroć to zawsze wstyd, że zrobiłeś za mało. A dobroci zawsze jest mało. Jeśli dacie jej dużo, a potem przestaniecie – powiedzą, że jesteście źli. A temu, który niczego takiego nie robił, nie powiedzą. Jeśli Boria przestanie pomagać Koli, Kola mu tego nie wybaczy. Ale nie ma żadnych pretensji do innych kolegów, którzy mu nie pomagają.

Dobro to konsekwencja. Większość z tych, którzy myślą, że czynią dobro, czyni je lekko, jednorazowo, niekonsekwentnie. By zrobić sobie przyjemność. A jeśli traktować to inaczej, prawdziwie? Gdy nie ma miłości, tylko straty i ograniczenia? Aż do odrazy wobec tych, którym pomagasz? Gdzieś tego uczą? Poszłabym do takiej szkoły.

 

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun

ukraińska dramatopisarka, autorka Dzienników Majdanu (2014).