3/2018

Po co się złościć

Ivo van Hove wciąga nas w materię Sieci. Najpierw reżyserowani jesteśmy jako widownia programu telewizyjnego, by z końcem spektaklu stać się jego pełnoprawnymi bohaterami.

Obrazek ilustrujący tekst Po co się złościć

fot. Jan Versweyveld

Ivo van Hove, zadomowiwszy się na londyńskich scenach, konsekwentnie podejmuje dialog z klasyką zachodniego kina. Miniony rok przyniósł koprodukcje Barbican i Toneelgroep Amsterdam oparte na filmach Opętanie Luchina Viscontiego oraz Persona/Po próbie Ingmara Bergmana (dwa ostatnie tytuły zespolone w jednym spektaklu), które jednak spotkały się z mieszaną reakcją widowni oraz krytyków. Głośno już o przyszłorocznej produkcji opartej na filmie Wszystko o Ewie Josepha L. Mankiewicza (głównie za sprawą Cate Blanchett, która ma się wcielić w Margo Channing). Tymczasem w National Theatre oglądać możemy zaadaptowaną na potrzeby sceny przez Lee Halla – autora m.in. Billy’ego Elliota – Sieć (Network) według kultowego filmu Sidneya Lumeta i scenariusza Paddy’ego Chayefsky’ego.

Od wejścia na widownię nie sposób pozbyć się uczucia déjà vu. Scenografia Jana Versweyvelda łudząco przypomina Tragedie rzymskie, w zapleczu lokując garderoby, po prawej przeszklony boks reżyserski, w centrum ogromny ekran telewizyjny. Także i tym razem na scenę zaproszeni (za dodatkową opłatą) zostają widzowie. Lewe skrzydło sceny przekształcone zostało w restaurację Foodwork, która nie tylko stanowi miejsce akcji, ale w której widzowie – zapłaciwszy stosowną cenę – mogą cieszyć się kilkudaniowym posiłkiem serwowanym w trakcie spektaklu, jak i obsługą kelnerską. Tym samym Sieć zapewniła sobie miejsce w historii teatru jako produkcja, na którą prasa delegowała krytyków kulinarnych (według recenzji Jaya Raynera w „The Guardian” serwowana kuchnia jest wyśmienita, aczkolwiek kucharze nie zostają na owacje).

Na ścianach zawieszono kolejne ekrany, z których wideoprojekcje autorstwa Tala Yardena uczynią równoprawnych bohaterów dramatu – i które konkurować będą z aktorami o uwagę publiczności. Ci zaś, z pewnością nieprzypadkowo, pochwalić się mogą prominentnymi rolami telewizyjnymi. W roli Howarda Beale’a, prezentera wiadomości przechodzącego załamanie nerwowe spowodowane perspektywą zejścia z wizji, pojawia się znany z Breaking Bad Bryan Cranston. Dianę Christensen, cyniczną i wyrachowaną producentkę, która w obłąkaniu Beale’a dostrzega szansę na podbicie wyników oglądalności, powołuje do życia uwielbiana przez miłośników Downton Abbey Michelle Dockery.

Lee Hall adaptując scenariusz Chayefsky’ego, zaufał sile tekstu, który pozostaje aktualny i bez współczesnych kontekstów, takich jak choćby media społecznościowe. Akcja przenosi nas zatem do piątku 19 września 1975 roku, kiedy to wiodący prezenter podupadającej stacji UBS ogłasza, iż w związku z niskimi wynikami oglądalności zostaje zmuszony do przejścia na emeryturę. Dwa tygodnie później, podczas pożegnalnego programu, popełnia samobójstwo. W konsekwencji to Wiadomości UBS stają się przedmiotem wiadomości, zaś Beale, dając upust swojej frustracji, w kolejnej edycji odradza się jako mesjasz. Jego ewangelia opiera się na krucjacie przeciw elitom i grupom sprawującym władzę.

W satyrze Chayefsky’ego oglądamy pejzaż globalnej wioski połączonej siecią komunikatów i mediów elektronicznych, skupionej ślepo na przekazie. Korporacje i masy tkwią w zależności warunkowanej ciągłym przepływem – informacji, kapitału i walut, granic, technologii. A jednak jej aktualność, mimo upływu przeszło czterdziestu lat, nie stępiała. Wymieniane w monologach firmy – IBM, Exxon, Ford – ustąpiły może zyskom Facebooka, Apple’a czy Google’a, ale nadal cieszą się dobrymi notowaniami na giełdzie. Rzucony mimochodem żart Howarda, iż samobójstwo na wizji zmiecie Disneya z anteny, wybrzmiewa wybitnie złowieszczo, zważywszy, że z końcem ubiegłego roku koncern Myszki Miki, a obecnie Iron Mana, zakupił studia 20th Century Fox, zyskując tym samym czterdziestoprocentowy udział w amerykańskim rynku kinowym.

Howard Beale jest świadomy potęgi medium, którego jest wizytówką. Dlatego właśnie perspektywa odejścia w ekranowy niebyt popycha go w ramiona szaleństwa. Cranston tworzy portret nie tylko ofiary nowych bogów, ale też wyrachowanego i pragmatycznego korporacyjnego pachołka, który instynktownie staje się tym, czym tylko musi, by umotywować egzystencję – swoją i pracodawcy. Adaptacja jest warunkiem przetrwania, nawet za cenę poczytalności.

Kiedy Wiadomości UBS przeradzają się w infotainment The Howard Beale Show, prezenter wytyka swoim widzom: „Zmarł dziś Edward George Ruddy! Edward George Ruddy zasiadał w zarządzie UBS. […] Czemu ma nas to dotykać? Ponieważ wy, wraz z 62 milionami amerykanów, teraz mnie oglądacie. Dlatego. Ponieważ mniej niż trzy procent z was czyta książki. Ponieważ mniej niż piętnaście procent z was czyta gazety. Ponieważ jedyne znane wam prawdy czerpiecie z telewizji. Istnieje już całe pokolenie, które nie zna niczego, co nie wyszło z tego pudła”. Beale gardzi ludźmi, widząc w nich nowy gatunek, który w jego odczuciu zrodziły odbiorniki. A jednak nie rzuca mikrofonu, nie odwraca się od kamer i nie schodzi z wizji przed końcem programu. Jego pogarda rodzi się z sondaży marketingowych i badań biznesowych, ale także z empatii. Pod kopułą szaleństwa Howard pielęgnuje wiarę w swoje słowa. Siła kreacji Cranstona leży w umiejętnym uchwyceniu rozdarcia bohatera.

W opisywanej tu scenie van Hove ustawia Beale’a dokładnie przed okiem kamery, jego twarz widoczna jest wyłącznie z wszędobylskich ekranów, co dystansuje go wobec widzów. To jakby wygrana środka przekazu, który przez cały spektakl uwodzi oczy i odwraca uwagę od żywej obecności aktora. Belgijski reżyser wyraźnie igra z percepcją. Na początku spektaklu przekonuje, iż wszelkie obrazy ze studia transmitowane są na żywo; jedno z następnych wydań wiadomości, które przyjdzie nam oglądać, trwać będzie w najlepsze, nadając dalsze uwagi Beale’a, podczas gdy ten w rzeczywistości wstanie od biurka i oddali się do garderoby. Podobny zabieg w kulminacyjnej scenie spektaklu stanie się narzędziem prestidigitatorskich sztuczek. Innym razem, w chwycie zapożyczonym od Heinera Goebbelsa, obserwujemy z ekranu romantyczne spotkanie między Dianą i przyjacielem Howarda, Maksem Schumacherem (Douglas Henshall) nad brzegiem rzeki, podczas gdy kamera prowadzi ich z powrotem na scenę. Ekranowej rzeczywistości nie można więc ufać, ale też nie zawsze jest ona wrogiem.

Arthur Jensen (Richard Cordery), głowa korporacji CCA, do której należy stacja i – jak to określił aktor Michael Billington – swoisty apostoł globalnego kapitalizmu, w swoim ostatnim przemówieniu ironizuje z konstatacji teoretyka mediów Marshalla McLuhana, pouczając Dianę: „Telewizja nie jest »przyszłością« niczego, należy do przeszłości. Zatrzymała się pani w złudzeniach lat sześćdziesiątych, sądząc, że medium jest przekazem. To »idee« są ważne, cenne, ponad-platformowe: stare, dobre, niematerialne idee, które istnieją w i poza obrębem telewizji”. Van Hove nie podąża jednak bezkrytycznie za romantyzmem tej myśli, tworząc środowisko, które skłania do rozważenia każdego frazesu podejrzanie gładko padającego na uszy. I sam dobór tekstu jest w tym przypadku znaczący.

Mogliśmy wszakże zostać w domu, obejrzeć klasyczny film na kanapie i w kapciach, bez konieczności strojenia się, tłoczenia się w metrze i w kolejkach do toalet. Fakt, kilkoro szczęśliwców może raczyć się szampanem i kąpać w blichtrze gwiazd przechadzających się między stolikami. Kilkoro z nas może dać upust voyeurystycznym ciągotom, podczas gdy Dockery i Henshall symulują stosunek seksualny w teatralnej restauracji. Ale gdy padają słynne słowa: „Wzbogaca nas nie nasz indywidualizm, ale nasza wspólnotowość. Musimy pytać, jak możemy usprawniać całość, nie tylko nas samych, każdy z nas jest węzłem w wielkiej, wspaniałej sieci” – kamera zwraca się ku widowni, i nagle odnajdujemy się na ekranie. Beale/Cranston wygłasza tę kwestię, wtuliwszy się między dwie panie zasiadające w drugim rzędzie.

Jako odbiorcy zostajemy wciągnięci w materię Sieci. Najpierw reżyserowani jesteśmy jako widownia programu telewizyjnego i nakłaniani, by krzyczeć: „Jesteśmy wściekli jak diabli i nie zniesiemy tego więcej!”, ale z końcem spektaklu stajemy się może i pełnoprawnymi bohaterami, może i świadomi ról, które odgrywamy. A gdy ustaną owacje, raz jeszcze postawieni zostajemy przed rzeczywistością ekranu. Nadają kolejne zaprzysiężenia prezydentów USA: Ronald Reagan, George H.W. Bush, Bill Clinton, George W. Bush. I wiemy już dobrze, co nastąpi, możemy wstać z siedzeń i wrócić do domów. Tkwimy jednak w miejscach, czekając na gniew.

 

National Theatre w Londynie
Network
reżyseria Ivo van Hove
premiera 13 listopada 2017

absolwent teatrologii UŁ. Mieszka w Londynie.