3/2018
Marek Kochan

fot. Kazimierz Kochan

Latex Free

 

 

To miejsce ma swoją melodię. Dźwięki dobiegające z różnych stron mieszają się jak gwar ludzkich rozmów na dworcu kolejowym, ale gdy się wsłuchać, można je wyodrębnić. Jeden jest monotonny: tik-tik, tik-tik, tik-tik. Drugi ma rytm wznoszący, jak wbieganie po schodach: raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy. Trzeci wznosi się i opada: raz-dwa: czte-ry, raz-dwa: czte-ry, raz-dwa: czte-ry.

Pan po prawej oddycha ciężko, sapie. Pani po lewej pojękuje przez sen, coś ją widocznie boli. Siwe włosy ma ładnie uczesane, ułożone na poduszce. Codziennie do niej przychodzą, głaszczą, myją, mówią do niej, poprawiają włosy.

W takim miejscu czas zawiesza się, nie biegnie, jest statyczny jak żółta ściana budynku za oknem, inne skrzydło, które zamyka perspektywę. Co jest dalej nie wiadomo. Może las? Nic nie widać, tylko tę żółtą ścianę.

Kreski na monitorach mają swoje znaczenie. Górna zielona to tętno. Dolna żółta to saturacja: pomiar ilości tlenu. Kreska pośrodku to ciśnienie. Obok migających kresek są liczby. Jeśli liczba jest zielona, to ok. Jeśli żółta, to jakoś tam, może być. To, co na czerwono, to znaczy, że niedobrze. Nad niektórymi monitorami miga pomarańczowe światło. Nad jednym czerwone. Może dadzą zaraz jakieś leki i się poprawi. A gdy kresek nie ma, to co to znaczy? Może kable stare, coś nie kontaktuje. Te monitory czasem nie działają jak trzeba, swoje lata mają.

Czasem ktoś podchodzi, mówi coś, robi coś. Wstrzykuje, dolewa do butelek, przesuwa, poprawia. Z przytomnymi się rozmawia, pyta. Do nieprzytomnych mówi się, licząc, że zareagują choćby poruszeniem ciała albo mrugnięciem powieką. Jednych i drugich głaszcze się po ręce albo po głowie, to też jest jakaś wypowiedź w tym ułomnym dialogu.

Człowiek obwieszony tym wszystkim jest bytem odczłowieczonym trochę. Rurka w nosie, wenflony, kabelki dookoła, pas przytrzymujący rękę do barierki łóżka, żeby tego wszystkiego przez sen nie pozrywać.

To jest realne, pan po prawej, nieprzytomny, oddychający ciężko, z maską tlenową na twarzy szarpie się co chwila w malignie, noga spada mu z łóżka, ręka podnosi się, wymachuje nią na boki. Gdyby nie pasy, trzeba by mu wszystko wkłuwać, przyczepiać od nowa. Jeszcze by sobie zerwał te rurki, bez których by się udusił.

Świadomość w takim miejscu jest rozrzedzona, niekompletna. Myśli tkają się jak chmury na lekkim wietrze, czasem pierzaste obłoki, czasem nitki, a czasem zostaje jakieś niewidoczne nic. Myśli się, co się zrobiło, czego się nie zrobiło, czy będzie okazja to nadrobić, zrobić lepiej. Kiedy i jak. Przypominają się jakieś sceny, sytuacje niedomknięte lub zakończone źle. Niestaranność, brak uwagi. Niepotrzebne okazywanie złości, czy też zniecierpliwienia, gdy w sumie były to drobiazgi przecież. Być może życie będzie potem lepsze, bardziej staranne, uważne. Więcej słuchania, więcej czułych gestów. Być może, nie można powiedzieć na pewno. Ale chciałoby się. Będzie.

Jedzenie wiadomo: papki, niesmaczne kanapki, zupki. Kto może takie jeść. Większość ma jedzenie przez kroplówkę. Posiłek nakapuje całą dobę, prosto do krwi. A mocz ścieka do worków pod łóżkami. Mierzą to, ważą, zapisują na kartkach przyczepionych do metalowych tabliczek przy ramie łóżka.

To, co mówi lekarz, trzeba podzielić na pół. Albo pomnożyć przez dwa. Może nie mówi wszystkiego, bo chce zostawić nadzieję? A może odwrotnie, mówi najgorszy scenariusz, żeby zaniżyć oczekiwania. Żeby się potem cieszyć, jak coś lepiej, że to realna poprawa. Że przełom. Lub przygotować na to, co może się stać, co niewykluczone. Optymista zawsze sobie coś z tego wyłowi, co dobre, żeby wierzyć.

Dyżurka jest między dwoma salami, na każdej sali po kilka łóżek. Tu cztery, tam chyba tyle samo, może pięć. Pielęgniarki kręcą się tu i tam. Ciągle jest coś do roboty. Ktoś przyniósł ptasie mleczko, jedzą. Patrzą w komputer, ciekawe, co tam jest napisane. O, pora, żeby panu pod oknem znów zrobić zastrzyk. Czasem każą odwiedzającym wyjść. Są sprawy nie dla gapiów. Ci, co leżą, mogą patrzeć, o ile chcą. O ile są przytomni. Ale czy warto patrzeć. Niezbyt przyjemne. I powtarza się. Nuda.

Odwiedziny są od czternastej do osiemnastej. Niektórzy przychodzą wcześniej. Po szóstej nie od razu wyganiają. Jedna pielęgniarka pozwala zostać dłużej, inna nie. Nikt się nie kłóci. Goście są słabi, wiotcy. Nie buntują się.

Czasem jest miejsce na płacz. Na łzawienie albo na cichy szloch, który porusza ramionami.

Tu jest sala przejścia. Posterunek graniczny. Kto przetrzyma, pójdzie do innej sali, nie wiadomo kiedy. Trzeba się trzymać tego.

Na ręce ponad łokciem jest granatowa opaska zapinana na rzepy. Spod niej wystają kable do mierzenia ciśnienia. Na tej opasce jest napis: Latex Free. Ile można patrzeć na taki napis. Patrzy się bezmyślnie i potem zapamiętuje takie dwa słowa. Wracają nie wiadomo kiedy, razem z obrazkiem.

Dłoń matki jest ciepła, bezwładna, trochę spuchnięta. Leżała nisko. Trzeba ją wyżej, na ręczniku może. Na przedramieniu ślad zaschniętej krwi. To od igły wkłutej tam w jakimś ważnym celu. Że dłoń ciepła, to dobrze. Gorączka. Organizm walczy. Mocz się leje.

pisarz, profesor Uniwersytetu SWPS. Autor powieści (m.in. Fakir z Ipi, 2013), zbioru opowiadań (Ballada o dobrym dresiarzu, 2005) oraz wielu dramatów realizowanych w Teatrze Telewizji i Teatrze Polskiego Radia m.in. HolyfoodRioReduty).