3/2018

Objawienie Króla-Ducha (2)

Wojtyła okazał się czytelnikiem nieleniwym, gotowym do stoczenia walki z duchem Słowackiego, którego przecież uznał za Króla-Ducha, i poszedł za nim dalej drogą poznania. Najgłębsze zrozumienie poematu umożliwił mu teatr.

Obrazek ilustrujący tekst Objawienie Króla-Ducha (2)

Króla-Ducha coraz częściej odczytujemy jako opowieść mistyczną i mityczną. Trudzimy się nad rekonstruowaniem jej genealogii. Odnajdujemy mity egipskie, celtyckie, germańskie, słowiańskie, indyjskie i gnostyckie. Odnajdujemy ślady inspiracji pismami Swedenborga, Saint-Martina czy Boehmego. Odnajdujemy wątki akwatyczne, chtoniczne, solarne, telluryczne, genezyjskie i apokaliptyczne. Ale z każdą interpretacją, z każdym kolejnym tekstem coraz mniej Słowackiego rozumiemy. Każda tego typu wprawka jest kamieniem rzuconym – nie, nie na szaniec, ale na grób wieszcza. Z tych kamieni powstał już tak wielki kurhan przyczynków, że zapomnieliśmy, czyje ciało zostało w nim złożone.

Biorąc poematy poważnie

A Słowacki nie chciał być zamknięty w trunie, nawet tak komfortowej. Nie chciał, żebyśmy odtwarzali genealogię jego myśli. Chciał, żebyśmy zrozumieli genealogię naszego świata i naszych dziejów. Nie chciał, żebyśmy analizowali poszczególne etapy jego twórczości. Chciał, żebyśmy zrozumieli, jaki jest finalny cel twórczości człowieka. Król-Duch nie był opowieścią mityczną, był nauką, „matematyką wiary”, początkiem i końcem:

Polsko! – pisał w zarzuconym Wstępie do poematu – Znajdziesz w nim tajemnicę początku i końca – Alfę i Omegę Świata – a zatem i ojczyzny. Znajdziesz początek sił antychrystowych przed wiekami zaczętych – znajdziesz tajemnicę ziarna wpływu Ducha Świętego […], nareszcie walkę sił pogańskich, duchowych, elementarnych z Oświeciciela potęgą. – Wyraźniejsze tych rzeczy wypowiedzenie wzbronione zostało dotąd poecie pod trwogą Boga zostającemu. – Trudu doznasz, czytając niniejsza poema – a walkę będziesz musiał odbyć, duchu czytelnika, z duchem poety… Jeśliś leniwy – dzieło odrzucisz; wszakże zostaniesz pod zaklęciem prawdy, która ci w drodze wiedzy dalej iść nie pozwoli. (DW XVII: 81)1

Jeśli Słowackiego sprowadzimy do zbioru „wątków”, „wpływów” i „związków”, nie zrozumiemy nic z siły, jaką wywarł na Wojtyłę, a przedtem na Józefa Piłsudskiego i całe pokolenie II Rzeczypospolitej. Wielkość Wojtyły – choć doskonale znał prace Ignacego Matuszewskiego, Jana Gwalberta Pawlikowskiego i Stanisława Pigonia (który był jego profesorem na Uniwersytecie Jagiellońskim) – polegała na tym, że okazał się czytelnikiem nieleniwym, gotowym do stoczenia walki z duchem Słowackiego, którego przecież uznał za Króla-Ducha, i poszedł za nim dalej drogą poznania. Najgłębsze zrozumienie poematu umożliwił mu teatr. Bo tylko teatr mógł sprawić, że Wojtyła nie tylko pojął Króla-Ducha, ale też się nim stał.

Co chciał nam powiedzieć poeta, a co zostało mu wzbronione?

Próbując odkryć przed nami rzeczy ukryte od założenia świata, Słowacki nie raz myli ścieżki. Dzięki Towiańskiemu przebudził się duchowo, zmartwychwstała w nim idea wiary nowej, ale z drugiej strony przejął kilka niedorzecznych pomysłów dotyczących reinkarnacji i „kolumn”, w które wiążą się ze sobą duchy. To właśnie wśród tych kolumn, tak jak w katedrze św. Piotra, wieszcz nie mógł odnaleźć swej drogi. Upierał się przy wierze w metempsychozę, gdyż tłumaczyła mu ona zagadkową bliskość dwóch osób. Ale tłumaczyć miłość tym, że kiedyś spotkaliśmy się w poprzednich wcieleniach, to nie rozumieć miłości – to opracować metafizycznie stary chwyt podrywaczy: „Czy my się skądś nie znamy?”… Metempsychoza była potrzebna poecie również dla rozumienia procesów społecznych. Otóż pozwalała mu ona wyjaśnić różny poziom poszczególnych narodów i różny poziom jednostek na drodze Ducha. Jeśli ktoś nie szedł za wezwaniem Ducha, jeśli – podobnie jak przeciętny czytelnik pism poety – okazywał się leniwy, Słowacki tłumaczył to jego upadkiem w przeszłych żywotach. Wyjaśnienie rozwoju narodów może jednak obyć się bez reinkarnacyjnych podpórek. Choć Słowacki uważał metempsychozę za podstawę swojego systemu, musimy ją ostatecznie odrzucić. Prawo do tego dał nam sam wieszcz, uwalniając się przed śmiercią – jak pisał jego przyjaciel, Zygmunt Szczęsny Feliński – od „ostatnich śladów wpływów Andrzeja”2.

Pozwala to nam jeszcze raz spojrzeć na Króla-Ducha. Jeśli bliżej wczytamy się w jego treść, zobaczymy, że metempsychoza jest tylko poetyckim zabiegiem, który jednocześnie ujawnia i zakrywa prawdę. To nie tyle Król-Duch wciela się w kolejnych morderców, ile raczej on sam jest wcieleniem morderstw: „Tysiące dawnych mar, we mnie powstało / I milijony morderstw – wrzasły w duchu”. Prawda, którą Słowacki chce nam wyjawić, jest mniej poetycka i bardziej straszna: „Tak pod uciskiem – pod zgniłością głodów / Mord wyskakiwał – pierwszy Bóg narodów” (DW XVII: 144). Aby ją sformułować, nie musiał wcale sięgać po reinkarnację, która dawałaby wyjaśnienie metafizyczne tam, gdzie potrzebujemy wyjaśnienia antropologicznego. W rzeczywistości to nie Król-Duch jest sprawcą Mordu, to raczej Mord stwarza przeklętych Królów-Duchów, to wokół niego tworzy się Bóg i sacrum. Do ofiary nie prowadzi nas żaden bóg, ale „głód” i „uciski”. Bóg pojawia się wtedy, gdy ofiara została już spełniona. „A strach powiększał trupa w oczach gminu…” (DW VII: 167) – pisał Słowacki o Wandzie, której ciało przygotowywano do całopalenia. Strach związany ze składaniem ofiary tworzył wspólnotę, naród i jednocześnie „powiększał trupa”, nadawał ofierze charakter boski, czynił z niej Króla, Ducha, Króla-Ducha.

Antropologia krzyża

Słowacki w poetycki sposób ukazał mechanizm, który w następnym stuleciu René Girard uczynił jądrem swojej teorii mimetycznej, teorii kozła ofiarnego. Girard określa swój projekt jako antropologię krzyża. Takie samo miano można by odnieść do myśli Słowackiego, gdyż dzieje Króla-Ducha to dzieje „ciał z krzyża zdjętych”, to dzieje nieustannie ponawianej krzyżowej ofiary. Choć francuski antropolog w sercu swej teorii stawiał Chrystusa, bo to On objawił w pełni mechanizm przemocy, który stał u początków naszej kultury i człowieczeństwa, to jego teoria – jak pokazuje to choćby Cesareo Bandera3 – budziła wątpliwości. Dla chrześcijanina bowiem Chrystus nie stanowi jedynie „średniówki dziejów” (mówiąc za Cieszkowskim), ale także Alfę i Omegę, początek i koniec tych dziejów. I takiego Chrystusa pokazuje nam Słowacki. W tym sensie to teoria Girarda zawiera się w wizji wieszcza, a nie odwrotnie.

W serii dzieł Girard zrekonstruował, na podstawie analizy pierwotnych mitów, dynamikę tworzenia się wspólnoty. Punktem jej wyjścia jest dezintegracja, kryzys społeczny, czemu na poziomie narracyjnym odpowiadają opowieści o gwałtownie rozprzestrzeniającej się zarazie, głodzie, ale też o potopie czy pomieszaniu języków (u Słowackiego taką rolę pełnią apokaliptyczne wizje oraz cała Genezis z Ducha). Poszukując jedności, wspólnota odnajduje ofiarę, którą czyni odpowiedzialną za dezintegrację, by następnie dokonać jej kolektywnego linczu, ekspulsji. Odpowiadają temu mity wygnania z raju (u Słowackiego mit końca sielskiej Słowiańszczyzny i rozpadu niebiańskiej wspólnoty), a także mity skłóconych braci, którzy zadają sobie gwałt. Girard wymienia tu takie mityczne pary, jak Remus i Romulus, Kain i Abel, Jakub i Ezaw, u Słowackiego tę samą rolę odgrywają: Zamoyski i Zborowski, Bolesław i Stanisław. Gdy ofiara zostaje wskazana i skazana, wspólnota odzyskuje pokój, tworząc wokół założycielskiego mordu rytuały i zakazy, które stanowią zalążek każdej religii. Ponieważ ofiary są najpierw demonizowane jako źródło zła nękającego wspólnotę, a następnie sakralizowane przez nią jako źródło jedności i pokoju, które za ich sprawą na wspólnotę zstąpiły, mechanizm kozła ofiarnego nie jest rozpoznawany jako taki. Ofiary stają się bogami i herosami, aby nikt nie zapytał, dlaczego nie żyją. Dopiero Chrystus – jako niewinna ofiara – zatrzymuje koło przemocy, pokazując, że to wspólnota ponosi winę za zło, które ją trawi, a nie kozły ofiarne, na które wspólnota swoje winy próbuje zrzucić. On pierwszy nauczył nas modlić się do Boga, Boga ofiar: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”.

W tytule swej fundamentalnej książki Girard cytuje fragment Ewangelii św. Mateusza, w którym Chrystus mówi: „Otworzę usta w przypowieściach, wypowiem rzeczy ukryte od założenia świata” [ereuxomai kekrymmena apo katabolēs kosmou] (13,35). Wulgata tłumaczy ten zwrot jako eructabo abscondita a constitutione mundi. „Katabolē – komentuje Girard – wydaje się właściwie określać założenie w sensie gwałtownego kryzysu, wyłaniania się porządku z chaosu. Jest także pewien podobny termin medyczny określający atak choroby i przesilenie”. Ten kryzys łączy się według francuskiego antropologa nieodmiennie z mordem założycielskim, który stanowi prawdziwą zasadę, arché i początek świata. „Rzeczy ukryte od założenia świata” to w istocie zwłoki ofiar i cykliczne mordy. Dla wsparcia tej tezy Girard przywołuje słowa Chrystusa z Ewangelii św. Łukasza (11,45–53), który napiętnował uczonych w Piśmie:

I wam, uczonym w Prawie, biada! Bo wkładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie. Biada wam, ponieważ budujecie grobowce prorokom, a wasi ojcowie ich zamordowali. A tak jesteście świadkami i przytakujecie uczynkom waszych ojców, gdyż oni ich pomordowali, a wy im wznosicie grobowce. Dlatego też powiedziała Mądrość Boża: Poślę do nich proroków i apostołów, a z nich niektórych zabiją i prześladować będą. Tak na tym plemieniu będzie pomszczona krew wszystkich proroków, która została przelana od stworzenia świata [apo katabolēs kosmou], od krwi Abla aż do krwi Zachariasza, który zginął między ołtarzem a przybytkiem. Tak, mówię wam, na tym plemieniu będzie pomszczona. Biada wam, uczonym w Prawie, bo wzięliście klucze poznania; samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli.

Choć Girard rozumie swoją teorię jako apologię chrześcijaństwa, to istnieje w niej pewien niepokojący rys. Wydaje się on bowiem sugerować, że trzeba było czekać do przyjścia Chrystusa, żeby mordy zostały ukazane jako mordy, że wcześniej ludzie żyli tak, jakby Boga nie było, że wcześniej ludzie umierali tak, jakby Bóg się o nich nie upominał. Podniósł to właśnie Bandera, pokazując, że słowo, którego używał Jezus: „wypowiem” [ereuxomai] oznacza „wybuchnąć” i „wyrzucić”, tak jak Etna wypluwa lawę. Krwawe początki ludzkiej kultury były zatem nie tylko ukryte przed nami, były także ukryte w Chrystusie:

Chrystus po tysiącleciach, kiedy przyjął ciało z Marii Dziewicy, „wypluwa” je, ponieważ nosił je w sobie. Te rzeczy znalazły w Nim schronienie. Kiedy wydobywa je, wydobywa coś, co należy do Niego, część siebie, gdyż nic, co nie jest częścią Jego, nie może znaleźć w Nim schronienia. Innymi słowy, On sam się objawia, ponieważ jest jedynym, w którym te rzeczy są ukryte. Oczywiście, oznacza to również, że sam Chrystus został ukryty od początku świata, tak jak czytaliśmy również w pierwszym liście Piotra: „On był wprawdzie przewidziany przed stworzeniem świata, dopiero jednak w ostatnich czasach objawił się ze względu na was” (1,20)4.

I właśnie to pokazał Słowacki w Królu-Duchu. Wieczny kołowrót zbrodni towarzyszy nam od samego początku, ale jednocześnie od samego początku zawodzi. Słowacki dowodzi, że jest tak, jak pisał św. Paweł w Liście do Rzymian (8,19–22):

Stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych. Stworzenie bowiem zostało poddane marności – nie z własnej chęci, ale ze względu na Tego, który je poddał – w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych. Wiemy przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia.

Zatem mordy są tylko mordami i żadnej wspólnocie nie przyniosą pokoju. Nawet największe transgresje Króla-Ducha nie sprawiają, że tworzy się prawdziwa jedność i powstaje prawdziwa wiara. Zabójca jest świadomy, że jego ofiary są wybierane w sposób arbitralny, a oskarżenia ich – są zawsze fikcyjne. Aby uzasadnić mord dokonany na matce, Popiel świadomie składa fałszywe zeznanie: „Rzekłem ludowi, że mnie czarowała, że serce jadła, że żony mi truła” (DW VII: 172).

Zaprawdę Król-Duch wiedział, co czyni, ale ta wiedza była źródłem jego rozpaczy. Prawdziwy Bóg przyzywany przez krew nie odzywa się, lecz odwraca swoje oblicze. Popiel schodzi na stronę coraz większych i coraz bardziej bezsilnych zbrodni:

[…] I znów za miecz chwytam,
I znowu cały świat na siebie wściekam!
I znów się niebios zamroczonych pytam:
Czy mieczem, który w łono ludzkie wrażam,
Którą tam władzę niebieską przerażam?
Co tylko mocy ma ten mózg napięty,
Tom ja na męki wynalazek użył.
Stosy, na Wiśle spękane okręty,
Kołowrót, który ciał długość przedłużył…
Wszystko w męczeństwie ten kraj niepojęty
Swą cierpliwością wytrzymał i zużył!

Żadne jednak, nawet najbardziej wymyślne ofiary nie potrafią stworzyć sacrum. Ani miecz, ani łamanie kołem, ani stosy, ani całopalenie na łodzi – które Słowackiego tak fascynowało: „A niebo wszystko to cierpliwie zniosło, / Póki kruszyłem duchom łódź i wiosło…”.

Transgresjom Króla-Ducha nie ma końca, ale pokazują one tylko to, że prawdziwy Bóg nie chce krwawych ofiar, że antyczne rytuały są jedynie coraz bardziej pustymi aktami. Z krwi nie „wytryskuje żaden Bóg”, ale tylko więcej krwi:

Poszedłem dalej… i w męki wyborze
Już nic nie mogąc straszniejszego stworzyć,
Zacząłem łamać większe prawa boże,
Myśląc naturę samą upokorzyć.
[…]
I z wież patrzałem na ten łańcuch długi
Idących na śmierć z świecami w okowach.
A niebios! niebios błękitne framugi,
Jakby o zdjętych nie wiedziały głowach,
Patrzały na to ciche, obojętne!
Mnie się wszelako zdawało, że smętne!

Król-Duch przez stulecia dokonywał nieskutecznych, kainowych ofiar, aż na koniec odkrył, że to on jest ofiarą.

Mechanizm demonizacji i sakralizacji nie działał w przypadku ludzi, których zabijał, ale zadziałał w jego przypadku. Jak pokazywał Girard, w społeczeństwach pierwotnych król jest często tylko odroczoną ofiarą. Wywyższa się go, a następnie zmusza do transgresji i łamania tabu, aby mieć pretekst do zadania mu śmierci. W ten sposób odtwarza się jedność wspólnoty, a król jest wtórnie sakralizowany. Jeśli spojrzeć na poemat Słowackiego, zobaczymy, że mamy do czynienia ze śladami tego procesu. Choć Król-Duch ma świadomość fałszywości formułowanych przez siebie oskarżeń i absolutnej arbitralności swojej agresji, to wieńczące poemat całopalenie, w którym ginie sam Król-Duch, wydaje się w pełni przez poetę uzasadnione. Oto król, który dokonał największych zbrodni, płonie na stosie. Wspólnota nie widzi jednak swojej odpowiedzialności, gdyż przypisuje ten akt nie własnym działaniom, ale boskiej interwencji. Następnie sakralizuje własną ofiarę, opisując ją w pieśniach i rapsodach. Król, którego zabito, nie był zwykłym królem, ale herosem, bogiem, królem, który nie umiera nigdy, wcielając się w kolejne osoby. Jego ciało może zamienić się w popiół, ale ma on jeszcze drugie ciało: nieśmiertelne, wieczne. Pod tą warstwą mitu możemy odnaleźć jednak ślady prześladowania ofiary. Król-Duch nosi stygmaty ofiarnicze: jest „siny”, „zielony”, czasem staje się bestią, a czasem – demonem, czyni się go odpowiedzialnym za to, czego wspólnota najbardziej się obawia: niekontrolowanego rozlania się przemocy. Być może więc jest tak, że Popiel ujawnia przemoc, rzeczy ukryte od założenia świata, ale sama opowieść o nim tę przemoc legitymizuje. Słowacki jako Popiel wie, że każda przemoc woła o pomstę do nieba, Słowacki jako autor, rapsodnik, wywoływacz duchów przemoc uzasadnia i sakralizuje.

Bez mitu każde wydarzenie pokryje niepamięć. Słowacki przypisywał opowieści niemal równą moc, co wydarzeniu, do którego opowieść się odwołuje.

W tym sensie poemat o Popielu jest czymś ważniejszym niż dzieje Popiela. Powiedzmy mocniej: Popiel jest fikcją, ale ta fikcja czemuś służy. Wieszcz mówi wprost: służy narodowi („ale przeze mnie ta ojczyzna wzrosła”). To wspólnota polityczna, której wieszcz przewodzi, ukrywa się za fikcją Króla-Ducha. W ten sposób odtwarza i jednocześnie przetwarza średniowieczną fikcję dwóch ciał króla, opisywaną w klasycznym dziele Ernesta Kantorowicza. Jedno ciało króla – jak pokazywali średniowieczni legiści – jest ciałem śmiertelnym. To ciało fizyczne. Ale drugie ciało nie umiera nigdy. To ciało królestwa, Korona – tak ważna dla Polaków i dla Słowackiego. Jedną z figur podwójnego ciała króla był Feniks, który zawsze odradzał się z popiołów. Czyż Popiel nie jest Feniksem, synem popiołów? Fizyczne ciało Króla-Ducha umierało, ale ciało wspólnoty politycznej nie umierało nigdy, i to ono kryło się za mitem Króla-Ducha. To dlatego w ostatniej scenie płonie, ale nie spaliła go żadna gwiazda. To poeta spalił go w imieniu wspólnoty.

Krypta

Tuż po swoich święceniach kapłańskich, podczas pierwszego pobytu w Rzymie w 1946 roku, Wojtyła „chciał się nauczyć Wiecznego Miasta”. Od czego rozpoczął? Od katakumb. Może przypominały mu Rzym Sienkiewicza z Quo vadis, a może jego dom. Suterenę na Tynieckiej, w której mieszkał, jego przyjaciele z Teatru Rapsodycznego nazywali katakumbami. W tych katakumbach wspólnie przygotowywali Króla-Ducha. Wojtyła do Rzymu wrócił po wielu latach. Podczas Soboru Watykańskiego II szedł po posadzce Bazyliki św. Piotra i szukał ukrytych pod nią grobów. Ewangeliczne „rzeczy ukryte”, kekrymmena, pochodzą od czasownika kryptein – „ukrywać”. Krypcie – tej, która skrywa ciała – poświęcił kolejną część poematu Kościół:

Musimy przeto zejść pod posadzkę, na której naniesiono już ślady
tylu stóp. Musimy przedrążyć skałę, by odkryć człowieka
zdeptanego raciczkami owiec: nie wiedziały wówczas, kogo depcą –
człowieka, który przeminął, czy Człowieka, który nie przemija?
Krypta ci powie5.

Deptać człowieka, by coś, Kogoś odkryć – to doświadczenie Wojtyła znał z Wawelu. Za każdym razem po wejściu do katedry szedł do konfesji św. Stanisława, przechodząc po ciele Adama Sapiehy, Księcia Niezłomnego, jak za Słowackim nazywał swojego poprzednika na krakowskiej stolicy, które było złożone w krypcie. Drążenie skały również musiało kojarzyć mu się z Krakowem. Drążyć skałę z jednej krypty do drugiej, i znów dalej, i dalej. Krypta św. Leonarda znajduje się pod posadzką katedry, a pod kryptą św. Leonarda znajduje się krypta Maurusa, jednego z pierwszych biskupów krakowskich. Stojąc na posadzce krypty św. Leonarda, Wojtyła stał na biskupie, na człowieku. Odkrywał w nim swojego poprzednika, a także samego siebie. Choć dzieliło ich niemal tysiąclecie, byli sobie bardzo bliscy. Podczas swojego ingresu do katedry miał na palcu ten sam pierścień, z którym biskup został złożony do grobu. Ludzie, którzy wchodzą do katedry, czasem nie wiedzą, gdzie pójść („idąc przed siebie, nie wiadomo, dokąd”). Ale ważne jest, po czym idą. Idą po ciałach kapłanów, po ciele Piotra, po ciele Stanisława, po ciele Adama, po ciele Maurusa, po ciele Karola.

Ciała ludzi są ukryte w kryptach, ale one przemijają. Wojtyła chciał odnaleźć ciało, które nie przemija. Ciało Człowieka. To On nadaje wszystkim innym rzeczom ostateczny i jedyny sens. Przemijające, rozkładające się ciała nie miałyby żadnego znaczenia, byłyby tylko marnym prochem, który można strząsnąć ze swoich butów, gdyby nie stanowiły części ciała wiecznego: Ciała Kościoła, tzn. Ciała Chrystusa. Żeby Je odkryć, trzeba drążyć bez końca przez prochy i skałę. Wszystkie rzeczy od początku świata były ukryte w Chrystusie, ale to jego Ciało było najbardziej ukrytą rzeczą.

Ciało Chrystusa jest prawdziwym początkiem, arché, zasadą i fundamentem świata.

Świat nie tworzy się, kiedy anioły spadają z wysokości, jak chciał Orygenes, ani wtedy, kiedy z prochu powstają mężczyzna i kobieta, jak chciał Wojtyła, ani nawet wtedy, kiedy złożona została pierwsza ofiara: gdy człowiek został spalony, strącony z wysokiej skały albo kiedy sam z niej skoczył. Przed tymi wszystkimi rzeczami jest już Chrystus, który jest światem. Trzeba go tylko zobaczyć. Świętość – jak pokazywał św. Jan od Krzyża – polega na umiejętności odkrycia Boga ukrytego, zobaczenia Jego twarzy za zasłoną.

Do granicy świętości zbliżył się René Girard w Prawdzie powieściowej i kłamstwie romantycznym, ale należy ją przekroczyć. Otóż opisał on doświadczenie konwersji, wyrzeczenia się przez bohatera boskości, która czyni z niego niewolnika pragnień innych:

Wyrzekając się boskości, bohater wyrzeka się zniewolenia. Wszystkie poziomy egzystencji odwracają się symetrycznie, wszystkie skutki pragnienia metafizycznego przechodzą w skutki przeciwne. Kłamstwo ustępuje miejsca prawdzie, lęk wspomnieniu, niepokój ukojeniu, nienawiść miłości, upokorzenie pokorze, pragnienie „według Innego” pragnieniu „według Siebie”, transcendencja odwrócona transcendencji wertykalnej.
Tym razem mamy nie fałszywe, ale prawdziwe nawrócenie. Bohater zwycięża, ponosząc klęskę; zwycięża, ponieważ nie ma już z czego czerpać; po raz pierwszy musi spojrzeć w oczy rozpaczy i nicości. Ale owo zatrważające spojrzenie, spojrzenie uśmiercające pychę, jest spojrzeniem zbawiennym. Wszystkie zakończenia powieściowe przywodzą na myśl pewną wschodnią baśń, której bohater wisi nad przepaścią uczepiony palcami krawędzi skały; w końcu, wyczerpany, puszcza ją, by spaść w otchłań. Jest pewny, że rozbije się o ziemię, a zamiast tego unosi się w powietrzu; siła ciężkości została pokonana6.

Kto zawiesił prawo grawitacji, prawo tego świata? Kto podtrzymał strąconą z klifu ofiarę? Kto wybawił ją ze śmierci? Kto ją ocalił? Czym było to powietrze, które zatrzymało upadek? Bohater spada, a powietrzem jest miłość. Przed założeniem świata jest już Ktoś, kto jest Miłością, kto nas podtrzymuje od samego początku, nawet wtedy, gdy wydaje się nam, że jesteśmy u kresu sił. W naszej katabolē za każdym razem rękę wyciąga do nas Chrystus. Jego Ciało otwiera się przed nami, jak w obrazie Bożego Miłosierdzia.

Konstytucja świata

Podczas soboru Wojtyła patrzył na starych, zmęczonych niekończącymi się sesjami kapłanów, którzy „ledwie wloką kolana”. Chrystus dawał im siłę. Naraz stawali się młodzi. Oto Kościół-oblubienica gromadził się wokół Pana Młodego. Chrystus jest miłością aż do samego końca – do ostatecznego daru z siebie. I oni – jak pisał Wojtyła – byli gotowi do takiego daru. Byli gotowi stać się męczennikami, byli gotowi na śmierć na stadionie jak pierwsi chrześcijanie. Schodzimy coraz głębiej i głębiej, ale robimy to razem. Przechodzimy od posadzki do krypty, do synodusu. Oto definicja Kościoła, jaką dał nam Wojtyła. Sobór i synod to bowiem pójście razem (od gr. syn – „wspólnie” i hodos – „droga”), to „wstańcie, chodźmy”7. Kiedy wierni idą razem do Chrystusa, tworzą z nim jedno ciało. Stają się Nim.

W Królu-Duchu krakowski Rynek jest centrum nowego królestwa budowanego przez Bolesława. O ile Popiel opierał swoją władzę na nieustannych transgresjach, które kulminowały w całopalnych ofiarach, o tyle Bolesław opierał swoją władzę na prawie, które chroni przed transgresjami i gwałtem. Tak jednak, jak Her i Popiel upadli, poszukując miłości, tak samo upadł Bolesław. Kulminacyjnym momentem akcji ostatniego rapsodu jest scena odbywającego się sądu:

Stałem żelazny na rynku w Krakowie
[…] na złoconej kuli
Trzymając rękę, jak na świata głowie –
Bo sprawiedliwość z Bogiem przed oczyma
Przez duchy nasze ten świat w ręku trzyma –
Gdym stał żelazny – wyżej mego gminu,
Jako kłos prosty – z orłem na przyłbicy,
[…]
Duch zadrżał we mnie; i berłem z bursztynu
Dał drogę jednej cudownej dziewicy. (DW XVI: 449)

Była to mieszczanka, Krystyna. Choć król początkowo próbował zdusić zrodzone w nim pragnienie zdobycia jej, w końcu mu uległ. Cudowna dziewica stała się dla niego nierządnicą babilońską, córka Słowa – zamieniła się w pożerającą go Królową. Jak pisze Lucyna Nawarecka, „jego duch ulega pokusie i upada, traci swoją moc, a świat wypada mu z rąk. Jest »Jak szatan jaki, któremu świat z ręki / Wyleciał…«”8 (DW XVI: 466).

Choć w Nowym Testamencie katabolē odnosi się do upadania/zakładania świata – czy tego podwójnego ruchu nie można by oddać jako gruntowanie? („Prawda długo gruntuje błąd”) – to w Liście do Hebrajczyków św. Paweł użył tego słowa w innym kontekście: „Przez wiarę także i sama Sara, mimo podeszłego wieku, otrzymała moc poczęcia” (Hbr 11,11). Dosłownie: „moc złożenia nasienia” [dynamin eis katabolen spermatos]. Katabolē jako akt poczęcia można połączyć z upadkiem aniołów, synów Boga, którzy – zgodnie z Księgą Rodzaju – „widząc, że córki człowiecze są piękne, brali je sobie za żony, wszystkie, jakie im się tylko podobały” (Rdz 6,1–4). Stało się to bezpośrednią przyczyną potopu. Odwołuje się do tego List św. Judy (1,5–7):

Pan, który wybawił naród z Egiptu, następnie wytracił tych, którzy nie uwierzyli; i aniołów, tych, którzy nie zachowali swojej godności, ale opuścili własne mieszkanie, spętanych wiekuistymi więzami zatrzymał w ciemnościach na sąd wielkiego dnia; jak Sodoma i Gomora i w ich sąsiedztwie [położone] miasta – w podobny sposób jak one oddawszy się rozpuście i pożądaniu cudzego ciała – stanowią przykład przez to, że ponoszą karę wiecznego ognia.

Król-Duch jest synem Boga, który oddał się rozpuście i pożądaniu cudzego ciała, biorąc sobie piękną córkę człowieka za żonę. Dumne, świetliste miasto, Niebieska Jeruzalem, która zstąpiła z wysokości nad Wisłę, naraz stała się Sodomą, skazaną na karę wiecznego ognia.

W 1941 roku Wojtyła grał Bolesława, który został rozszarpany przez namiętności. Po półwieczu na krakowskim Rynku, w tym samym miejscu, w którym upadł Bolesław, a razem z nim królestwo i cały świat, Wojtyła na powrót stał się prawodawcą. Mojżeszem, który przeprowadził Polaków przez Morze Czerwone. On nie upadł i nie chciał, żebyśmy my upadli. Zamiast mieszczanki Krystyny, wskazał całemu „zawsze królewskiemu Krakowowi” jako nowy wzór Anielę Salawę. Jak gdyby poprzez stulecia chciał podać rękę upadającemu królowi, którym sam też był, i wskazać, czym jest prawdziwa miłość.

Akt poświęcenia III RP łączył się jednocześnie w zdumiewający sposób z aktem poświęcenia całej Ojczyzny Sercu Jezusa, który odbył się równo siedemdziesiąt lat wcześniej na krakowskim Małym Rynku. Tak jak papież w 1991 roku polecał nowo odzyskaną III RP Królom-Duchom, tak w 1921 roku polecano nowo odzyskaną II RP Chrystusowi Królowi:

Wyznajemy bowiem przed niebem i ziemią, że Twego panowania nam potrzeba: wyznajemy publicznie, że Ty jeden, Królu królów, masz do nas święte i nigdy niewygasłe prawa; wyznajemy za wszystkich, co znać Cię i służyć Ci nie chcą, że tylko pod Twym berłem ratunek dla wskrzeszonej Twą mocą, a tak ciężko skołatanej Ojczyzny. Więc Panie nasz wszechmocny, racz nie patrzeć na niegodność naszą i nędzę, ale w imię dobroci Serca Twego zstąp do nas miłościwie, pełen łaski i prawdy, by zawładnąć tym ludem, co oddaje Ci się dziś i poświęca.

Chrystus, który jest najbardziej ukryty, został w akcie intronizacji najbardziej wywyższony. Jego Serce, część jego ludzkiego, arcyludzkiego ciała, które było ukryte w Nim, stało się sercem ojczyzny. Te dwa akty, które rozdzielały dekady terroru nazistowskiego i komunistycznego, ustanawiały Polskę. Chodziło w nich o to samo: żeby Chrystus był kamieniem węgielnym niepodległości. Lud w 1921 roku intronizował Chrystusa. Po siedemdziesięciu latach tego samego dokonywał słowami Anieli Salawy Jan Paweł II: „Pragnę, żebyś był tak uwielbiony, jak jesteś wyniszczony”.

Konstytucja ustanawia naród. Jest aktem założenia świata, constitutione mundi. Kiedy Wojtyła prosił Królów-Duchów o to, by nauczyli nas być wolnymi, odwoływał się do swojego przemówienia wygłoszonego w warszawskiej katedrze św. Jana w dwusetną rocznicę naszej pierwszej konstytucji, Konstytucji 3 maja. W ten sposób jednym gestem sięgał tam, gdzie nie mogło sięgnąć polskie zgromadzenie narodowe, bez końca spierające się nad kształtem nowej ustawy zasadniczej dla III RP. W swojej warszawskiej homilii Jan Paweł II powtórzył modlitwę wiernych: „Dziękujemy Ci, Boże, za to, że jesteśmy Polakami. Świadomi jednak grzechów i wad naszych, prosimy Cię: daj nam uprzątnąć dom ojczysty. Wyzwól nas od zniewoleń ducha. I tak jak cudownie przeprowadziłeś nas suchą nogą przez »Morze Czerwone«, naucz nas być wolnymi”. Kontynuował:

Nasze dzisiejsze modlitewne wołanie: „Naucz nas być wolnymi”, było aktualne wtedy, przed dwustu laty. Konstytucja 3 maja stanowiła na nie odpowiedź zasadniczą. Wszyscy czujemy, jak jest ono aktualne dziś, po dwustu latach. Wolności nie można tylko posiadać, nie można jej zużywać. Trzeba ją stale zdobywać i tworzyć. Bogarodzico Dziewico! Ty, którą ośmielamy się od stuleci nazywać Królową Polski – w szczególności w dniu 3 maja! W tym świętojańskim sanktuarium stolicy, które przed dwoma wiekami słyszało Te Deum naszych przodków w dniu uchwalenia Konstytucji 3 maja, stajemy dzisiaj, u progu III Rzeczypospolitej. Staje naród i parlament, prezydent państwa i rząd. Niech ta sama prawda i mądrość, jaka wyraziła się w majowej Konstytucji, ukształtuje dalszą przyszłość Rzeczypospolitej w duchu sprawiedliwości i miłości społecznej dla dobra wszystkich ludzi i chwały Boga samego9.

Tak jak Kościół konstytuuje miłość Boga, tak miłość Boga konstytuuje naród. Jan Paweł II odnosił wspólnotę polityczną do Bogarodzicy – Theotokos, Królowej i do samego Boga. Chciał, żebyśmy byli królami – nie przeciw sobie, lecz dla siebie, w służbie i miłości. Mówił:

Razem ze wszystkimi, którzy w ciągu dziejów, a także za naszych dni stawali się radością Ducha Świętego, razem z tą Umiłowaną, Panią Wawelską, Jadwigą Andegawenką, powtarzamy słowa Apostoła: „Nie zasmucajcie Ducha Świętego!”. Powtarzamy te słowa z Jadwigą, królową Polski, „matką narodów”. I powtarzamy je z Anielą Salawą, błogosławioną. Niech się zjednoczą w naszej świadomości te dwie kobiece postaci: królowa i służąca! Czyż całe dzieje świętości chrześcijańskiej, duchowości budowanej na ewangelicznym wzorze, nie wyrażają się w tym prostym zdaniu: „Służyć Bogu – to znaczy królować!”. Tę samą prawdę wyraża życie wielkiej królowej i życie prostej służącej!10

Zrównując Jadwigę, Króla Polski, ostatnie wcielenie Króla-Ducha, o jakim myślał Słowacki, z prostą służącą, Jan Paweł II powracał do wizji św. Pawła, wizji powszechnego królowania: „trzeba, żebyście królowali, byśmy mogli współkrólować z wami”. To królowanie nie polegało jednak na zajmowaniu tronu, ale na męczeństwie: „Wydaje mi się bowiem, że Bóg nas, apostołów, wyznaczył jako ostatnich, jakby na śmierć skazanych. […] Tak więc już jesteście nasyceni, już opływacie w bogactwa. Zaczęliście królować bez nas! Otóż tak!”.

Bez końca

Od interpretacji Króla-Ducha rozpoczynała się każda nasza niepodległość. Tajemnicą polskiej kultury pozostaje to, że poemat, który miał być odrzucony przez jej budowniczych, stał się kamieniem węgielnym. Może Słowacki Króla-Ducha nie dokończył, a Krasiński nie zrozumiał, żebyśmy my mogli dokończyć i zrozumieć? Historia ducha nigdy się nie kończy i nigdy nie osiąga punktu, z którego możemy ją uczenie podsumować i wyciągnąć jeden morał? Powiedzmy mocno: historii ducha nie można ani dokończyć, ani zrozumieć; można jedynie stać się jej częścią.

Przez lata Król-Duch przechodził z marginesu marginesów do centrum polskiej kultury. Ale pozostawał centrum ukrytym – i nadal takim pozostaje. Choć nikt go nie czyta, wciąż kształtuje nasz los. Najpierw z zapomnienia Słowackiego wyciągnęła Młoda Polska. W Królu-Duchu dopatrywano się artysty, Chrystusa i Lucyfera, wybawcy. W ten sposób zdobywano niepodległość duchową. W 1918 roku Józef Piłsudski spełnił ciałem to, co moderniści spełnili duchem. Polska niepodległość to jego w wielkim wykonaniu kolejna interpretacja Króla-Ducha. W słowach, których mógłby użyć Słowacki albo Benjamin, opisywał anioła lewego, anioła historii, anioła narodu:

Był cień, który biegł koło mnie – to wyprzedzał mnie, to zostawał w tyle. Cieniów takich było mnóstwo, cienie te otaczały mnie zawsze, cienie nieodstępne, chodzące krok w krok, śledzące mnie i przedrzeźniające. Czy na polu bitew, czy w spokojnej pracy w Belwederze, czy w pieszczotach dziecka – cień ten nieodstępny koło mnie ścigał mnie i prześladował. Zapluty, potworny karzeł na krzywych nóżkach, wypluwający swą brudną duszę, opluwający mnie zewsząd, nieszczędzący mi niczego, co szczędzić trzeba – rodziny, stosunków, bliskich mi ludzi, śledzący moje kroki, robiący małpie grymasy, przekształcający każdą myśl odwrotnie; ten potworny karzeł pełzał za mną jak nieodłączny druh, ubrany w chorągiewki różnych typów i kolorów – to obcego, to swego państwa, krzyczący frazesy, wykrzywiający potworną gębę, wymyślający jakieś niesłychane historie; ten karzeł był moim nieodstępnym druhem, nieodstępnym towarzyszem doli i niedoli, szczęścia i nie-szczęścia, zwycięstwa i klęski11.

Kiedy, wbrew oporowi hierarchii kościelnej, Marszałek wprowadził szczątki Słowackiego na Wawel, była to tylko dalsza interpretacja poematu. Ciało Słowackiego, który był równy królom, Król-Duch spoczął w krypcie:

Gdy teraz, patrząc na trumnę – mówił – wiem, tak jak wszyscy zebrani, że Słowacki idzie, to wiem, że idzie tam, gdzie głazy na naszym gościńcu stoją, świadcząc nieledwie chronologicznie przez imiona o naszej przeszłości. Idzie między Władysławy i Zygmunty, idzie między Jany i Bolesławy. Idzie nie z imieniem, lecz z nazwiskiem, świadcząc także o wielkości pracy i wielkości ducha Polski. Idzie, by przedłużyć swe życie, by być nie tylko z naszym pokoleniem, lecz i z tymi, którzy nadejdą. Idzie, jako Król Duch12.

Niedługo potem w wawelskiej krypcie spoczął Marszałek, a po nim Adam Sapieha. Karol Wojtyła nie czuł się godzien spocząć na Skałce, a pochowano go w krypcie Bazyliki św. Piotra. Dziś jego ciało znajduje się koło Piety Michała Anioła. Doszedł tam po posadzce, w której kolejne pokolenia żłobią połyskujące ścieżki. Jego droga prowadziła go z katakumb domu na Tynieckiej, gdzie w 1941 roku przygotował swoją interpretację Króla-Ducha, która nauczyła go być wolnym. Na niej zbudował całe swoje życie, a to znaczy również – nasze życie. U progu III Rzeczypospolitej i trzeciego tysiąclecia, po półwieczu od pierwszego przedstawienia Teatru Rapsodycznego, przyjechał do Polski, byśmy Króla-Ducha zinterpretowali na własny rachunek. Otworzył przed nami księgę tajemnic. Od tego, jak ją odczytamy, zależy nie tylko nasza wizja dziejów Polski. To dzieje Polski zależą od naszej interpretacji Króla-Ducha.

 

1. Cytując Dzieła wszystkie (DW) Słowackiego, zaznaczam w nawiasach numer tomu i stronę.
2. List Zygmunta Szczęsnego Felińskiego do K. Wielkopolskiego, Warszawa 15.04.1849, cyt. za: K. Kantak, Juliusza Słowackiego życie i idee religijne, Biały Dunajec – Ostróg 2003, s. 108.
3. Zob. C. Bandera, Teoria Girarda zrewidowana, „44/Czterdzieści i Cztery” nr 9/2017.
4. Tamże.
5. K. Wojtyła, Kościół, [w:] tegoż, Poezje. Dramaty. Szkice, Kraków 2004, s. 135.
6. R. Girard, Prawda powieściowa i kłamstwo romantyczne, tłum. K. Kot, Warszawa 2002, s. 301–302.
7. Zob. Jan Paweł II, Wstańcie, chodźmy!, Kraków 2004.
8. L. Nawarecka, Mistyczny sens mitu w „Królu-Duchu” Juliusza Słowackiego, Katowice 2013, s. 163.
9. Jan Paweł II, Przemówienie w czasie nabożeństwa dziękczynnego z okazji 200. rocznicy Konstytucji 3 maja, Warszawa 8.06.1991, źródło: http://nauczaniejp2.pl/dokumenty/wyswietl/id/510, dostęp: 11.11.2017.
10. Jan Paweł II, Homilia w czasie Mszy Świętej beatyfikacyjnej Anieli Salawy, Kraków 13.08.1991, źródło: https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/homilie/50krakow_13081991.html, dostęp: 11.11.2017.
11. J. Piłsudski, Pożegnanie z wojskiem – przemówienie wygłoszone na bankiecie w hotelu Bristol, Warszawa 3.07.1923, cyt. za: Piłsudski do czytania, red. Z. Najder, B. Kuźniar, Kraków 2016, s. 276.
12. J. Piłsudski, Przemówienie przy składaniu prochów Słowackiego na Wawelu, Kraków 28.06.1927, cyt. za: Piłsudski…, dz. cyt., s. 352.

Jest to druga część skróconej i nieco zmienionej wersji tekstu, który ukazał się w czasopiśmie „44/Czterdzieści i Cztery” nr 9/2017. Część pierwsza ukazała się w lutowym numerze „Teatru”.

socjolog specjalizujący się w problematyce wsi, doktor nauk humanistycznych, publicysta. Adiunkt w Instytucie Socjologii UW. W 2018 uzyskał habilitację na podstawie publikacji Kapitał moralny. Polityki historyczne w późnej nowoczesności.