4/2018

Jestem na misji

„Barbara Sadowska nie mieściła się w ciasnych ramach. Taka biografia to dla teatru i aktorów najlepszy materiał do pracy” – o roli w spektaklu Żeby nie było śladów mówi Agnieszka Przepiórska w rozmowie z Szymonem Kazimierczakiem.

Obrazek ilustrujący tekst Jestem na misji

fot. Katarzyna Kural-Sadowska

SZYMON KAZIMIERCZAK Miała Pani zaledwie dwa lata, kiedy wybuchł stan wojenny. Czy dla Pani ten czas ma dziś jakieś znaczenie?

AGNIESZKA PRZEPIÓRSKA Oczywiście nie mogę pamiętać tego wydarzenia. Jedyne moje wspomnienie tego czasu to pobyt z moją mamą we wsi koło Wysokiego Mazowieckiego, podróże od wsi do wsi do pacjentów mojej mamy i puste półki w kiosku „Ruchu”.

KAZIMIERCZAK Coś się o stanie wojennym mówiło w Pani domu?

PRZEPIÓRSKA Tak, choć moje wspomnienia są zupełnie niezwiązane z polityką.

KAZIMIERCZAK A pamięta Pani, kiedy po raz pierwszy usłyszała o sprawie Grzegorza Przemyka?

PRZEPIÓRSKA Pamiętam rozmowy, relacje z procesu. Ale nie pamiętam na przykład, żeby był to temat omawiany w szkole podczas lekcji historii. Świadomie zgłębiłam go sama, dopiero podczas pracy nad spektaklem Żeby nie było śladów.

KAZIMIERCZAK Bezpośrednim impulsem do pracy nad tym spektaklem była więc lektura nagrodzonego rok temu Nike reportażu Cezarego Łazarewicza?

PRZEPIÓRSKA Tak, ale wcześniej był też poświęcony Barbarze Sadowskiej reportaż Hanny Krall w „Dużym Formacie”. Sama mam syna, więc tym większe wyzwanie stanowiła dla mnie ta rola. Fascynował mnie sposób, w jaki wychowywała ona Grzegorza, że była kobietą pełną empatii, ale i mającą mocne cele, inspirowało mnie jej myślenie o wolności. Sadowska w swojej postawie łączyła te wszystkie cechy, które sama chciałabym mieć. Chociaż nigdy nie chciałabym się znaleźć w jej sytuacji.

KAZIMIERCZAK Z reportażu Łazarewicza wyłania się bardzo złożony portret Sadowskiej. Podziemna poetka, prześladowana przez SB działaczka antykomunistyczna, prowadząca otwarty dom w centrum Warszawy, który w stanie wojennym stał się rodzajem opozycyjnego salonu. Po śmierci syna, Grzegorza Przemyka, stała się opozycyjną ikoną. Gorliwa katoliczka prowadząca jednocześnie bardzo luźny tryb życia: z kochankami, z alkoholem. Sadowska grała w życiu wiele ról, często ze sobą sprzecznych – czy któraś była dla Was kluczowa?

PRZEPIÓRSKA Spektakl oczywiście jest przede wszystkim historią sprawy Przemyka, więc kluczowa była dla nas Sadowska jako jego matka. Ale w trakcie pracy pojawiały się obawy, żeby nie zrobić z niej ikony. Stąd wzięła się ta scena przełamania, w której moja postać maluje twarz zieloną kredką. Ten gest był moim intuicyjnym pomysłem: zielony był ulubionym kolorem Grzegorza, kredkami w tym kolorze pisał po ścianach swojego pokoju wiersze Wojaczka i innych autorów, których cenił. Mając już wymyśloną tę scenę, pojechałam na spotkanie z panią Martą Kucharską, przyjaciółką Sadowskiej, konsultowałam z nią swoje pomysły, między innymi ten z zieloną kredką. Powiedziała mi wtedy, że podobna sytuacja miała miejsce naprawdę: w domu Sadowskiej było dużo ludzi, zaś ona wyszła do pokoju i wróciła z namalowaną zieloną kratą na twarzy. Z relacji pani Kucharskiej wynika, że wśród gości była wtedy Hanna Krall, która podobno powiedziała: „Teraz Basia ma się za co schować”.

KAZIMIERCZAK W spektaklu Pani bohaterka przed pogrzebem syna nakłada też dookoła ust bardzo grubą warstwę czerwonej szminki i dostaje żałobny kapelusz.

PRZEPIÓRSKA To z kolei był gest inspirowany reportażem Hanny Krall, która opisywała, jak Sadowska przed pogrzebem Przemyka przymierzała kapelusze. W końcu poszła tylko w koszuli syna. Po jego śmierci strasznie chciano narzucić jej rolę żałobnicy: ludzie wręcz przysyłali jej czarne ubrania i kapelusze, budziła konsternację tym, że nie chodzi ubrana na czarno. To przeszkadzało, nie pasowało do postaci, którą ludzie chcieli w niej widzieć.

KAZIMIERCZAK No właśnie, Sadowską ciężko ulepić na własną modłę. I chyba też tym trudniej zrozumieć ją dzisiaj, kiedy linia podziałów społeczno-politycznych leży zupełnie gdzie indziej. Z trudem też rozumiemy i akceptujemy tak paradoksalne postaci. „Nie pasuje na sztandary ani lewicy, bo jest zbyt konserwatywna, ani prawicy, bo zbyt rozrywkowa. […] Nikt nie jest w stanie jej adoptować, bo nie ma takiej Polski, do której ona kiedyś należała” – czytamy o niej w reportażu Łazarewicza.

PRZEPIÓRSKA Nie był to dla nas problem. Dla teatru i dla aktorów najlepszym materiałem są postaci niewpisujące się w ciasne ramy. Bo tak naprawdę nikt z nas się nie wpisuje. Chcielibyśmy po prostu żyć w zgodzie ze sobą, ale ciągle coś nas ogranicza, jesteśmy poddawani rozmaitym presjom społecznym. Sadowska im nie ulegała, choć z tego, co wiem, było jej naprawdę ciężko żyć tak, jak chciała. W końcu zresztą poddała się chorobie, chciała chyba jak najszybciej znaleźć się po tamtej stronie.

KAZIMIERCZAK W spektaklu jedynym znakiem świadczącym o tym, że bohaterka jest poetką, jest przejmujący wiersz o czereśniach dedykowany synowi.

PRZEPIÓRSKA Tak. Po spektaklu spotkałam się z Mateuszem Bednarkiewiczem – synem adwokata Sadowskiej – który powiedział mi takie zdanie, że wtedy żyło się poezją. Nie wzięłam tego pod uwagę w momencie budowania roli. Nałożyłam to dopiero potem. Jestem w stanie zrozumieć brak stołu w domu, wieczorne imprezy. Natomiast życie poezją jest dla mnie nierealne: jak to jest, iść z drżącymi rękami do kogoś, kogo uważa się za autorytet, by przeczytać mu swój wiersz? To inny poziom podłączenia do rzeczywistości.

KAZIMIERCZAK Poezja była dla Sadowskiej przestrzenią wolności.

PRZEPIÓRSKA Nasz spektakl jest o wolności, a Sadowska dla mnie to wolny kolorowy ptak. Warto pamiętać, że urodziła się we Francji, więc miała w PRL nieco szerszą perspektywę. Kiedy ją gram, myślę jednak nie tylko o niej, ale i o innych kobietach, które nieustannie są wtłaczane w rozmaite role społeczne.

KAZIMIERCZAK Sadowska mówi, że matactwa wokół śmierci jej syna będą kiedyś „książkowym przykładem niesprawiedliwości”. Jest bezbronna wobec systemowej machiny kłamstwa?

PRZEPIÓRSKA Dla mnie to bezbronność wobec samotności. Ona była w niezwykle symbiotycznej relacji ze swoim synem. W jednym z wywiadów powiedziała, że nie ma żalu do zomowców, którzy zabili jej syna – bo to tylko narzędzia, a nie można mieć żalu do narzędzi. To zdanie wykracza poza moje pojmowanie empatii i tego, co znaczy rozumieć drugiego człowieka. To zdanie świadczy o jej ogromnej sile. Ta próba racjonalizowania przemocy i opresji, zamiast działania odwetowego, to niezwykła postawa.

KAZIMIERCZAK Brała się ona zapewne także z wiary. Sadowska była zaprzyjaźniona z księdzem Jerzym Popiełuszką, który postaw moralnych opartych na Ewangelii uczył wtedy ludzi opozycji.

PRZEPIÓRSKA Pani Barbara działała w Komitecie Prymasowskim, pomagała rodzinom internowanych, była blisko związana z księdzem Popiełuszką. To on był z nią w najtrudniejszych momentach. Jest wiadome, że Sadowska była osobą głęboko wierzącą. Zawsze mnie wzrusza fotografia jej kruchej, niemalże przezroczystej postaci w ramionach Jana Pawła II. W biografii Marka Edelmana przeczytałam, że Barbara miała wtedy do przekazania papieżowi tajny list od Jacka Kuronia. Z tej fotografii bym nigdy tego nie wyczytała. Jest tam tak bezbronna i oddana. Przy pracy nad rolą, oczywiście, brałam to wszystko pod uwagę, ale najistotniejsza była dla mnie jej chrześcijańska umiejętność wybaczania.

KAZIMIERCZAK Parę wątków do historii Przemyka dopisujecie. Podczas procesu zamieniacie na moment role: to Sadowska nagle przepytuje dyspozycyjną wobec władz prokurator Wiesławę Bardonową: „A jak śpisz? Co ci się śni?”. Czy ta fantazja wzięła się w Waszym spektaklu z potrzeby wyrównania niesprawiedliwości, która dotknęła bohaterkę?

PRZEPIÓRSKA To była wątpliwość w głowie Bardonowej (Jolanta Olszewska). Moja bohaterka występuje w tej scenie jako jej wyrzut sumienia. W trakcie prób okazało się, że Sadowska zyskuje ogromną siłę, stając się na moment prokuratorem w procesie. Kiedy wypowiadam słowa: „Teraz jestem prokuratorem ogólnoludzkim, wszechświatowym”, czuję, jakbym stała wtedy na scenie w obronie Sadowskiej. Choć wypowiadam słowa, których ona nie powiedziała.

KAZIMIERCZAK Swoją fantazję ma w spektaklu także Grzegorz Przemyk, który snuje plany na temat swojej dorosłej przyszłości. Skąd się wzięła ta scena?

PRZEPIÓRSKA To była jedna z pierwszych scen, jakie powstały. O nią trzeba by pewnie pytać Piotra Rowickiego – autora adaptacji – bo to jego fantazja. Lubię słuchać tej sceny, uśmiecham się wtedy, że mogłoby tak być. To bardzo otwierająca perspektywa, choć oczywiście w obliczu tej tragedii tak naprawdę niewiele zmienia.

KAZIMIERCZAK Czy zastanawialiście się nad tematem nieobecności ojca Przemyka, który w całej tej sprawie pozostał w cieniu?

PRZEPIÓRSKA Słyszałam gdzieś opinię, że w naszym spektaklu znów marginalizujemy rolę ojca. On podobno czuł się w całej tej sprawie pominięty. Był ważną postacią w życiu Grzegorza. W domu ojca był na przykład stół…

KAZIMIERCZAK W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że uprawia „aktorski feminizm”. Stworzyła Pani kilka mocnych kobiecych portretów na scenie, czuje Pani, że jest w nich jakiś wspólny ton?

PRZEPIÓRSKA Wspólnym mianownikiem jestem oczywiście ja sama: moje doświadczenia oraz moje ograniczenia. Natomiast cały czas mam poczucie, przepraszam za patetyczność, że jestem na jakiejś misji, że z jakiegoś powodu te kobiety do mnie przychodzą, nie pozwalają mi spokojnie spać, domagają się głosu, chcą być usłyszane.

Zawsze na początku pracy nad rolą zadaję sobie pytanie: o co walczę? Kobiety, które zagrałam, ciągle toczą o coś walkę na śmierć i życie.

KAZIMIERCZAK Pani bohaterki często też mierzą się z utratą. Zanim powstał spektakl o Przemyku, grała Pani dwa monodramy: Tato nie wraca, gdzie rozliczała się Pani z nieobecnym ojcem, oraz I będą święta – o wdowie po zmarłym w katastrofie lotniczej. Ten temat sam do Pani wraca, czy to świadomy wybór?

PRZEPIÓRSKA Ten temat do mnie wraca. Może dlatego, że mierzę się z nim całe życie. Choć przecież jest on bliski każdemu, bo utrata jest wpisana w nasze życie. Grałam jeszcze jeden monodram: Wojna to tylko kwiat, i miałam poczucie, że widzom ciężko było się z nim skomunikować. Może dziś, kiedy temat uchodźczy jest tak głośny, powinnam do niego wrócić. Tam też mówiłam o utracie, ale chyba ten kontekst nie był wtedy dla widzów interesujący. Tymczasem wspólnota emocji jest w monodramie najważniejsza.

KAZIMIERCZAK Wraca do Pani także temat pokoleniowych relacji. Ostatnio zajmowała się nim Pani w zrealizowanym dla „Teatroteki” spektaklu Gardenia według tekstu Elżbiety Chowaniec. Myśli Pani, że przedstawiony tam obraz kryzysu międzypokoleniowych więzi ma jakiś uniwersalny wymiar? Przekazujemy sobie ten gen cierpienia?

PRZEPIÓRSKA Czytałam kiedyś o doświadczeniu na szczurach, którym podawano sok wiśniowy, a następnie rażono prądem. Kolejnemu pokoleniu szczurów podawano już sam sok, a jednak te dostawały przykurczu, jakby pod wpływem prądu, choć już nikt ich nie raził. Oczywiście, możemy to tłumaczyć tym, że one przekazywały sobie tę informację językiem, którego nie rozumiemy, ale jest też prawdopodobne, że ta trauma została im w genach i została w ten sposób przekazana kolejnemu pokoleniu. Dziedziczymy traumy, głęboko w to wierzę, sama to odczuwam. Teraz mamy przecież okrągłą rocznicę Marca 1968, który uderzył także w moją rodzinę.

KAZIMIERCZAK W jaki sposób?

PRZEPIÓRSKA Zrobiłam o tym parę lat temu performans Dokument podróży w TR Warszawa. Moja mama mnie wtedy ostrzegała, żebym nie otwierała tego tematu. Sama nie chciała uczestniczyć w filmie, który był częścią projektu i w rezultacie zagrała ją Maria Maj. W mojej rodzinie ten temat do niedawna był tabu. Od trzech lat zacieśniamy jednak więzi z bratem mojej mamy i moimi kuzynkami, którzy mieszkają w Izraelu i są imigrantami z 1968. Niedawno dostaliśmy książki, które wyjechały razem z nimi pięćdziesiąt lat temu, a teraz wróciły na swoje miejsce. Koło się zatoczyło. Polityka Izraela, podobnie jak Polski, to dla mnie trudny temat, ale za to, co dzieje się w Polsce, czuję się odpowiedzialna i jest mi po prostu wstyd. Próbuję im wytłumaczyć te nastroje, te mechanizmy, ale to jest tak irracjonalne, że trudno znaleźć w tym sens.

KAZIMIERCZAK Co im Pani mówi?

PRZEPIÓRSKA Że to przejdzie, żeby się nie bali. Że to jest po prostu głupie, a nie groźne. Sama chciałabym wierzyć, że tak właśnie jest. Jest dla mnie smutne, że narracja, która wytworzyła się wokół ustawy o IPN, jest tak podobna do tej narracji sprzed pięćdziesięciu lat. Znowu szukamy wyimaginowanego wroga. Ciężko żyć z tym lękiem, sztywnością, brakiem poczucia humoru dookoła.

KAZIMIERCZAK Poczucie humoru może być wyzwalające w kryzysowych sytuacjach?

PRZEPIÓRSKA Może już jest za późno… Coś przegapiliśmy, transformacja nie była zrobiona z sercem. To zresztą teza, którą stawiamy w Herosach transformacji i mieczu Chrobrego w Pożarze w Burdelu. W tym spektaklu Matka Boska mówi do Balcerowicza: „Zrób transformację sercem, serca sprywatyzować się nie da”.

KAZIMIERCZAK No właśnie. Niedawno zagraliście z Pożarem w Burdelu Fabrykę Patriotów w TVN. Jak Pani zdaniem medium telewizyjne wpłynęło na odbiór tego projektu, który przecież zrodził się w piwnicznych warunkach?

PRZEPIÓRSKA To jedno z ciekawszych doświadczeń, jakie miałam w ostatnim czasie. Czujemy się jako grupa dopieszczeni przez publiczność. Mamy pełne sale, więc jest w nas poczucie, że ta robota ma sens. Nawet jeśli czasem powinie nam się noga, to widzowie zdają się nam wybaczać i wracają na kolejne spektakle. Idąc do telewizji, zetknęliśmy się z medium, które jest bezwzględne. Chociaż po zagraniu spektaklu i obejrzeniu emisji miałam poczucie, że było OK. Może nie jest to nasz najlepszy odcinek, ale wydawało mi się, że zrobiliśmy normalną robotę, taką, jaką robimy zwykle. Dopóki nie włączyłam komputera. W Internecie znalazłam pełno hejtu, również skierowanego we mnie i uderzającego w moje korzenie: przeczytałam o sobie, że jestem „żydowską kurwą” i że „szkoda, że was wszystkich nie spalili w piecach”. Pierwszy raz w życiu zetknęłam się z taką agresją. Nie mogłam się po tym pozbierać. Choć wyciągnęłam naukę, że świat teatru, ale i świat sztuki i mediów, jest tak nieprzewidywalny, że nie da się na nim zbudować poczucia własnej wartości i stabilizacji.

KAZIMIERCZAK Chyba nigdy nie dotarliście do tak szerokiej publiczności?

PRZEPIÓRSKA No właśnie, ale gromy rzucano na nas z obydwu stron. To nie była sytuacja jak wokół Klątwy, z której łatwiej byłoby nam wyjść z podniesioną głową. Natomiast Michał Walczak okazał się w tej sytuacji wybitnym liderem. To człowiek, który po upadku szybko się otrzepuje i idzie dalej do celu, bo jest wizjonerem. Ma swoje tematy i chce o nich opowiadać. Poczułam wtedy, że mam przed sobą mocnego lidera. Teraz po prostu pracujemy dalej. Jest kolejny scenariusz, przed nami kolejna premiera.

KAZIMIERCZAK A skargi do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji o wulgarnych treściach i obrazie uczuć były zaskoczeniem?

PRZEPIÓRSKA Mam tu bardziej osobistą refleksję. Przez całe życie mnóstwo jeździłam po kraju, również po mniejszych miejscowościach. Zanim pojawił się Pożar w Burdelu, pracowałam w Wałbrzychu, Zielonej Górze, Bielsku, Koszalinie i innych miastach. Zresztą wychowałam się na wsi i wydawało mi się, że mam łączność z mniejszymi miejscowościami, że znam ich mieszkańców, rozumiem ich problemy, bo przecież byłam częścią tamtego świata. Po emisji w TVN zorientowałam się, że przez te lata spędzone w Warszawie jednak się od tego świata odkleiłam. Że ludzie mają inne poczucie humoru. W Pożarze mówimy o poważnych sprawach, ale wywracamy je na opak. Tańczące zarodki, które pojawiają się w naszym spektaklu, są żartami i zarazem metaforą. Okazuje się, że dla wielu nieczytelną. Ciężko znaleźć na to odpowiednią reakcję. Chciałoby się rozumieć cudze racje, słuchać, dlaczego ludzi to oburzyło, ale też nie można dać się zakrzyczeć.

KAZIMIERCZAK Nie ma szansy na komunikację?

PRZEPIÓRSKA Miałam nadzieję, że Pożar w Burdelu stwarza szansę na komunikację. Że humor stwarza taką szansę. Ale czy Polaków spaja poczucie humoru? Czy w ogóle mamy coś takiego? Czy wiemy, jak świętować? Umiemy celebrować? Chyba jest z tym ciężko. Ludzie teraz są tak na serio, tak bardzo okopani w swoich przekonaniach. Być może to jest nasze – aktorów – zadanie: szukać sposobów, by zespolić te dwa plemiona. Ale może to potrafią tylko skoczkowie.

krytyk teatralny, w redakcji „Teatru” od 2012 roku.