5/2018
Natalia Worożbyt

fot. Kateryna Hornostaj

Dla ozdoby

 

 

Jedno z najpierwszych wspomnień – zimowe okna we wsi. Na zimę wstawiano drugie okna, by było ciepło, a między szybami umieszczano szklanki z solą, by wciągała wilgoć, watę, by symbolizowała śnieg oraz zabawki i sztuczne kwiaty – tak dla ozdoby. Kanapa, na której spałam z babcią albo mamą, stała między dwoma oknami, a ja spałam pod ścianą, którą ocieplano starym kożuchem dziadka, bym nie zmarzła. Kiedy się budziłam, pierwsze, co robiłam, to wchodziłam pod zasłonę i patrzyłam na to sztuczne piękno między szybami. Przez to, że nie mogłam go dotknąć rękami, stawało się czymś szczególnym. Jak sztuka. Często śniegu spadało tak dużo, że zasypywało okna. Niekiedy mróz malował na szybach fascynujące malunki, a ja znów się złościłam, że przespałam jego odwiedziny. Sztuczne kwiaty często przekwitały do wiosny, to znaczy traciły kolor. Gdzieś pod koniec kwietnia uwalniano je i składano do pudełka z ozdobami na choinkę. Patrzenie w okno już nie było takie ciekawe.

Ale zostawała serwantka. Za szkłem stały skromne naczynia, ale dzięki temu, że za nimi znajdowało się lustro, było tam tak pięknie, że chciałam się zmniejszyć i tam mieszkać. Oczywiście ani tego, ani tamtego mi nie pozwalano. Na górze serwantki stał koń z trawy na kółkach, na którym nie pozwalano mi jeździć i bardzo rzadko zdejmowano go, bym mogła chociaż dotknąć farbowanej grzywy. Na serwantce również stał wazon ze sztucznymi kwiatami. Dla ozdoby. Pozwalano mi je myć raz do roku, bo żywych kwiatów było dużo na podwórku, a sztucznych nie można było kupić w sklepie. Znałam każdy listeczek, do dziś pamiętam każdy kwiatek. Nie wiem, co się stało z tymi kwiatami i tym koniem, ale ja się nimi nigdy nie nacieszyłam. Może to i dobrze. Bo jeśli nacieszysz się pięknem, ono przestanie nim być. Konik stałby się czerwoną połamaną zabawką, kwiaty poniewierałyby się po szufladach i podwórku. Potem, kiedy upadł „sojuz” i w kraju pojawiło się wiele różnych towarów, pierwszym, co się stało modne, były sztuczne kwiaty. Różne bluszcze i całe donice z palmami ozdabiały chaty i mieszkania. Ludzie wariowali na punkcie tego piękna, nie zważając na jego zdolność gromadzenia całego kurzu świata. Potem te kwiaty też wypłowiały. Od czasu do czasu widywałam je na śmietnikach. Widocznie u ludzi zmieniło się poczucie piękna.

Na wiele lat zapomniałam o tym pięknie. A tej wiosny znów je sobie przypomniałam. Miasteczko Awdijiwka, pali słońce, ludzie przypominają urlopowiczów, którzy wrócili z plaży. Wydawać by się mogło, że kilka kilometrów dalej jest morze. Ale kilka kilometrów dalej nie ma morza, jest linia frontu. Dwanaście kilometrów stąd jest okupowany Donieck. W samej Awdijiwce jest wiele ostrzelanych i zrujnowanych budynków. Cały czas słychać wystrzały i wybuchy, wojna nie cichnie nawet na dobę. Ale w mieście odbywa się festiwal sztuki, poeci ukraińscy czytają wiersze, malarze malują przechodniów, ukraiński rock zagłusza wszystkie inne dźwięki. A na wszystkich skwerach, na każdym podwórku kwitną sztuczne kwiaty zrobione z plastikowych butelek. Kwitną z ziemi lub ze starych opon samochodowych. Opony też się wykorzystuje do ozdoby, bo są okrągłe, można je pomalować i zrobić z nich ogrodzenia i doniczki na sztuczne kwiaty. Obok wejść do budynków mieszkalnych stoją wykonane z jakichś drzwi ławeczki. Tak są zrobione, że jak na nich siadasz, to wieczorem widzisz gwiaździste niebo, a w dzień białe chmurki. Jedną z takich ławek z obu stron ozdabiały palmy z plastikowych butelek. Aż się zatrzymałam, by je sfotografować. „Podobają się pani nasze kwiaty?” – usłyszałam głos z tyłu. Zwracała się do mnie kobieta siedząca w oknie swego mieszkania na parterze. Okno miało kratę, bo przecież to parter, więc można powiedzieć, że siedziała za kratkami. Ani na chwilę nie dopuszczała do siebie mojej ironii. Była niesamowicie dumna z własnej sztuki. Pozwoliła mi robić zdjęcia i opowiadała o innych tego typu dziełach w mieście. Na przykład w przedszkolu jest masa zwierząt zrobionych z plastikowych butelek. „Pięknie, jak z bajki!” – powiedziała o nich. Zawstydziłam się swojej ironii. Przypomniałam sobie babcine okno, mój szczery zachwyt nad tymi instalacjami z mojego dzieciństwa. „Bardzo ładnie” – powiedziałam tej kobiecie i poszłam sobie. „Pięknie, jak z bajki” – przypominałam sobie jej słowa. Coś wybuchło od strony Doniecka. Szłam i myślałam, że byłam w bajce. W bajce zawsze jest strasznie i pięknie.

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun

ukraińska dramatopisarka, autorka Dzienników Majdanu (2014).