5/2018
Artur Pałyga

Stan wyższej konieczności

 

 

Kaplica, czuwanie, pogrzeb. Na katafalku leży Kazimierz Wielki. Baba w chustce jedna, reszta w miniówkach. Faceci palą przed kaplicą. Kobieta dobroduszna prowadzi różaniec, wyjęty z torebki. Dyskretna kolejka do ubikacji, która jest w kaplicy. Ktoś nie wyłączył komórki. Dzwoni. Cicha rozmowa. Może to wszystko na statku morskim. Gdzieś w okolicach maszynowni. Żeby tam trafić, trzeba pokonać labirynt okrętowych korytarzy. Ale my w drugą stronę. Chcemy się dowiedzieć, gdzie jesteśmy. Wiemy, że to statek, bo są marynarze. Wiele kajut zamkniętych, zapieczętowanych. Wiemy, że płyniemy, bo słychać szum fal, szum silnika. Co to za statek? Żeby się dowiedzieć, musimy iść w górę. Pchnięci atakiem ciekawości, rozglądając się, szybko odrywamy plombę z jednej z zamkniętych kajut. Obyśmy tego nie pożałowali.

Niedoobgryzane kości. Niedopite alkohole. Kubki próżne, stoły, krzesła leżą niedowywracane. Skrzepłe krople barwy krwi. Krwi czy wina? Nie wiadomo. Wszystko tu jest nie wiadomo, nie do końca, niedowładnie. W niedosycie i nie całkiem. Nie na miejscu, niedopięte. Niedokładnie istniejące. Śpią. I coś tam im się śni. Śpią i coś im się majaczy. Niedorzecz niepospolita. Niedoprochu niedogarstek. Niedomyślą niedoprosząc w niedoogień rzuć niezgasnek. Niedozmysłów niedonosząc, pluń plwociną w nie to miejsce! Nie do celu nie zmierzając, w nieoczasie zaczynając, ani krowa, ani zając.

Błysło. Zgasło. Krótko trwało. Wszystko tu się pomieszało. Gdzie bohater? Gdzie ten niedoobywatel? Tu w ciemności, tu pośrodku. Co ty tutaj robisz, kotku? W niedoziemi, w niedoniebie. Co tu nie spotkało ciebie? Ponad ucztą człowiek wisi. Szepcze coś. Co? Nie dosłyszę. Znowu teatr? Taka scena, której nie powstydziłby się mistrz tandety i kuglarstwa. Na biurku rachunków warstwa. Telewizor. Kadr wstrzymany. Na ekranie premier państwa. Treningowy wisi worek. Snopowiązałkowy sznurek. Sny związane, powiązane i na szyi zaciśnięte. Oczy, oczy niedomknięte. Co on widzi? Czego słucha? Co mu szepczą tam do ucha? Worek, sznurek, telewizor, biurko, szafka, kwity i wszawa za oknem Warszawka. Jaki obraz przed oczami pomiędzy jawą i snami, pomiędzy śmiercią i życiem jawi mu się, co myślicie? Dmuchnij siostro! Puśćmy w ruch! Niech napełni scenę duch, który z iskry krzesa światy, który unieważnia czas, puśćmy w ruch ostatni raz!

Zamykamy drzwi! Idziemy dalej, wyżej! Znowu korytarze, jakiś ponury labirynt. To wielki statek. Coraz wyraźniej słyszymy szum fal. Ludzi coraz więcej.

Ni to chłopi, ni to w dresach, ni to nie wiadomo co. Może krzyk warszawskiej mody? Może apokaliptyczny sznyt? Może prawda? Może teatr? Może cyrk? A może nic. Może wszystko zwykły pic i fotomontaż. Jacyś ludzie w jakimś miejscu jakimś cudem ocaleni. Jakoś żyją, jakoś leci, jakoś tak i jakoś nie wiem. Mówią wierszem niedokładnym, choć starają się dokładnym, trochę, ale bez przesady, proszę tego nie poprawiać, przecież wolność w żyłach płynie. Póki żyją, niech nie zginie.

Widać pokład. Transatlantyk? Nie. Nie ma żadnych fal. To syreny. Chór syren robi ten szum fal, szum fal. I snuje opowieść o rejsie, który się nie kończy, którego początek ginie we mgle. Dryfując na krawędzi szaleństwa i profanacji w rytmie morskich fal, opowiadają się losy bohaterów zagubionych w nigdzie… Odciętych. Odciętych od życia.

Dziennik „Rzeczpospolita”. Wydanie sobotnio-niedzielne. 14–15 maja 2010 roku. Chmura popiołów paraliżuje komunikację lotniczą. Islandzki wulkan nadal wypluwa z siebie olbrzymie ilości popiołu.

Chór syren robi szum popiołu. Ogromne, zwarte kłęby dymu sięgają ośmiu tysięcy metrów.

Prezydent w podróży. Minął kolejny dzień podróży prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Polski. Jego decyzja o powrocie do kraju drogą morską wydaje się jak najbardziej słuszna. Statek z pierwszą polską parą na pokładzie płynie po Atlantyku szerokim łukiem, by jak najdłużej trzymać się z dala od skażonego wulkanicznymi popiołami obszaru. Wszyscy członkowie polskiej delegacji bardzo dobrze znoszą podróż. Sprzyja temu piękna pogoda i spokojne morze. Lech Kaczyński jest ponoć w doskonałym nastroju i tryska humorem w towarzystwie swoich współpracowników.

Świat tonie w popiele. Nic nie lata. Wszystko sparaliżowane. Niebo ciemne od popiołów.

Lech Kaczyński znany z nieszablonowych decyzji wsiada na statek i płynie. Razem z małżonką Marią płyną przez ocean.

Brat bliźniak poleca drukować gazety specjalnie dla matki. Bo to jest stan wyższej konieczności. Wybiera „Rzeczpospolitą”. W kolejnych numerach gazeta opisuje podróż prezydenta Lecha Kaczyńskiego przez ocean. Pogoda jest piękna, morze jest spokojne. Prezydent tryska humorem. W kolejnych portach czekają na niego głowy państw, które chcą się z nim spotkać. Podróż się przedłuża.

SYRENA Gdyby to miała być sztuka…
CHÓR SYREN Prawdziwa sztuka!
SYRENA Gdyby to miała być prawdziwa sztuka…
CHÓR SYREN Prawdziwa sztuka o tym!
SYRENA Gdyby to miała być prawdziwa sztuka o tym, mogłaby się zacząć tak.
CHÓR SYREN Żadnych mew, żadnych głosów, żadnej burzy. Szum fal, szum fal, szum fal.

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).