5/2018

Koniec przemocy

Chłopcom z Placu Broni i Baronowi Münchhausenowi Konrad Dworakowski dopisuje współczesne konteksty, tworząc na ich bazie bardzo autorskie inscenizacje. Ale nie traci łączności z głęboką problematyką tych utworów.

Reżyserzy przywiązani do wystawiania klasyki literatury dla dzieci i młodzieży to w czasach boomu na nową dramaturgię coraz rzadszy gatunek. Zwłaszcza tacy, w rękach których klasyczne utwory stają się podstawą żywych, mocnych przedstawień. Takim osobnym artystą jest bez wątpienia Konrad Dworakowski, który swoją twórczość opiera przede wszystkim na nowocześnie wystawianych dawnych tekstach. W mijającym sezonie wyreżyserował dwa: Chłopców z Placu Broni według Ferenca Molnára w kierowanym przez siebie łódzkim Teatrze Pinokio oraz spisane przez Gottfrieda Augusta Bürgera Przygody Barona Münchhausena w poznańskim Teatrze Animacji. Oba spektakle to przykłady bardzo autorskich inscenizacji klasycznych utworów, którym reżyser dopisuje współczesne konteksty, jednocześnie nie tracąc łączności z ich głęboką problematyką.

Obecna od lat w kanonie lektur szkolnych powieść Węgra Ferenca Molnára opowiada, jak pamiętamy, o dwóch zantagonizowanych grupach młodzieńców z Budapesztu. Tytułowi Chłopcy pod wodzą Janosza Boki oraz Czerwone Koszule z Ferim Aczem na czele toczą walkę o terytorium – o osadzony w centrum miasta Plac Broni. Agresja Czerwonych Koszul ma, jak się wydaje, raczej błahe podstawy: ot, w zajmowanym przez nich parku botanicznym brak jest miejsca do gry w palanta. Zaciekły konflikt młodych bohaterów przypomina militarne starcie wrogich armii, w którym swojej ojczyzny broni się przed agresorem. Ta pełna powagi „zabawa” w wojnę kończy się jednak autentyczną ofiarą: w finale dochodzi do śmierci Nemeczka – niepozornego „szeregowca”, który za wszelką cenę usiłuje dowieść kolegom swego męstwa. U początku dwudziestego wieku książka ta bywała odczytywana jako metafora raczkujących ruchów nacjonalistycznych i ten trop zdaje się interesować także Konrada Dworakowskiego, który wyraźnie opowiada się za jej niemal pacyfistyczną interpretacją.

W bohaterach Molnára reżyser dostrzegł chłopców, którzy na co dzień kręcą się po ulicach i bramach sąsiadujących z Teatrem Pinokio. Obecne w jego spektaklu dwie grupy odróżniają się kolorem kostiumów: ubrani są w białe i czerwone dresy, co budzi skojarzenia z młodymi kibicami dwóch łódzkich klubów piłkarskich, czyli Widzewa i ŁKS-u. Wzajemna wrogość „widzewiaków” i „ełkaesiarzy”, o czym warto pamiętać, oglądając przedstawienie, jest żywa nie tylko wśród rosłych „karków”, ale także w społecznościach lokalnych podstawówek. Reżyser przedstawia więc swoich bohaterów w niezwykle młodzieńczej, rapowanej sekwencji, w której obwieszeni zostają medalami i otoczeni rozmaitymi sportowymi trofeami. To świat agresywnej rywalizacji, w którym zwycięstwo jest niemal przedmiotem kultu.

Łódzki spektakl to przede wszystkim opowieść o mechanizmie napędzającym wzajemną wrogość między młodymi ludźmi, którzy na świat patrzą przez pryzmat podziałów i konfliktów, niedających się rozładować inaczej, niż poprzez agresję. Podkreśla to przesycona fizycznością gra aktorów, którzy w otwierającej sekwencji prężą się przed nami, demonstrując swoją siłę. Niezwykle wartki rytm spektaklu podbija grana na żywo muzyka – raz to przywołująca ciężkie brzmienie nu-metalu, innym razem napięcie bojowych marszy, do których śpiewa czteroosobowy chór cheerleaderek, kilkukrotnie podczas spektaklu skandujących znamienną frazę: „Wroga się trzeba bać”.

Dworakowski obudowuje fabułę Molnára autorską ramą, uwypukla militarne wątki, wprowadza lokalny kontekst, punktuje te kwestie, w których bohaterowie odrzucają możliwość polubownego załatwienia sprawy i pyta: dlaczego chłopców tak pociąga wojna? W pewnym momencie przestaje im tak naprawdę chodzić o sam Plac Broni – ostatecznie przecież można by się tą przestrzenią podzielić – zaczyna liczyć się tylko to, by wyładować agresję, ulec żywiołowi walki. Jednocześnie reżyser, idąc dość wiernie za narracją autora, nie poddaje zachowań swoich bohaterów moralnej ocenie. Rozumie, że nie mają innych narzędzi, by radzić sobie z konfliktową sytuacją i stąd bierze się zaciekłość w obronie swojego terytorium. Choć płacą za to słoną cenę, jaką jest śmierć Nemeczka (piękna rola Mateusza Barty), i chwilę potem muszą zmierzyć się także z ostateczną porażką: plac, o który walczyli, zostaje oddany pod budowę budynku.

Spektakl kończy się sekwencją pojednania bohaterów, którzy rozgrywają przyjacielski mecz piłki nożnej, wciągając do niego także dziewczęcy chór, który przez cały spektakl umieszczony był ponad sceną. Ten epilog stanowi nienachalny, ale pełny nadziei projekt pozytywny. O tyle autentyczny, że nie wygłoszony ex cathedra, wciąż zanurzony w świecie piłkarskiej pasji bohaterów. Patrzy się na tę scenę z poczuciem, że wspólnotowość jest możliwa: przykładem choćby wielopokoleniowy zespół Pinokia, który sam stanowi pełną pasji, zgraną drużynę.

Znacznie dalej w autorskiej interpretacji poszedł Dworakowski, przepisując (wspólnie z autorką adaptacji Martyną Lechman) w poznańskim Teatrze Animacji Przygody Barona Münchhausena.

Zbiór opowiastek o zawadiackich podróżach słynnego Barona nie bez powodu od lat inspiruje artystów lalkarzy. Wystarczy przypomnieć sobie choćby fantastyczne bajania głównego bohatera o locie na kuli armatniej do księżyca, wyciągnięciu się za włosy z bagna, czy też opowieść o jeleniu, któremu wyrosło na głowie drzewo wiśni. „Kłamstwa” Münchhausena stanowią w istocie apologię ludzkiej wyobraźni, a dla teatru formy – piękne wyzwanie.

Dworakowski wierzy w tę siłę wyobraźni swojego bohatera i jej eksploracji poświęca pierwszą część swojego spektaklu. W prologu widzimy wielką głowę Barona wypluwającą z ust siedem postaci ubranych w cieliste body: jego sojuszników w kreowaniu opowieści. Odziany w arystokratyczny frak i perukę, z groteskowym makijażem na twarzy, główny bohater (brawurowo grany przez Marcina Ryl-Krystianowskiego) pozostaje ze swoimi towarzyszami w symbiotycznej relacji. Ci łaszą się do niego jak koty, lecz wprawieni w ruch jego słowem, natychmiast animują świat wspaniałych łgarstw przy pomocy własnych ciał, ale i rozmaitych rekwizytów. W pamięć zapada przede wszystkim piękna gra miniaturowych kul armatnich poruszających się po sznurkach (taka kula, ale w zwielokrotnionej skali, pojawi się także w melancholijnym finale spektaklu). Baron na poznańskiej scenie wydaje się być nieustannie zaskakiwany przebiegiem własnych historii, które momentami zdają się żyć własnym życiem.

Twórczość Münchhausena jest w tym spektaklu zupełnie bezinteresowna. Jedyny warunek, jaki musimy spełnić, by wejść w jego świat, to wiara w niego: „Musicie uwierzyć” – mówi bohater na samym początku spektaklu. Dworakowski nie robi z niego mitomana, wierzy mu, kiedy mówi, że jego opowieści to najprawdziwsza prawda, a zwłaszcza, że prawda jest „pod naszymi powiekami”. Cóż z tego, że opisywane przygody nie musiały mieć miejsca w rzeczywistości, skoro prawda Barona to prawda artystycznej fikcji, w której zawiesza się racjonalizm i oddaje się pracy wyobraźni.

Ale poznański spektakl to nie tylko beztroska pochwała pięknego umysłu Barona. Dokładnie w połowie na scenie pojawia się sztywno kroczący mężczyzna ubrany w czarny mundur, z upiornym uśmiechem przypominającym komiksowego Jokera (Marek A. Cyris). Wychodzi podestem zza pleców widowni, dosiada wielkiego czarnego konia i wyszydza naszego Barona jako łgarza, dla którego nie może być miejsca na deskach teatru. Pęta jego siedmiu towarzyszy, by z ich pomocą opowiadać swoje wersje historii znanych z pierwszej części spektaklu, zaś Münchhausena poddaje… zabiegowi elektrowstrząsów (co reżyser rozegrał formalnie, m.in. zakładając bohaterowi durszlak na głowę).

Nietrudno domyślić się, za kim ujmuje się reżyser, jednak przez całą drugą część spektaklu pokazuje spustoszenie, do jakiego doprowadza upiorny antagonista Barona. Dla niego „prawda” staje się narzędziem terroru. Swoje historie wygłasza na przykład podczas oficjalnych przemówień, w trakcie których na wysokości jego piersi przewijają się telewizyjne „paski” informacyjne. Münchhausen zaś znika – nie ma w tym nowym świecie miejsca dla jego sztuki.

Wspólny temat tych dwóch spektakli, kompletnie przecież różnych, to przemoc, która w pierwszym przypadku niweczy szansę na spotkanie ponad podziałami, w drugim zaś ogranicza wolność indywidualnej ekspresji. Dworakowski w klasycznych tekstach odnajduje poważne przestrogi dla swoich współczesnych widzów, ale też nie zostawia ich w poczuciu bezradności. Przemocy przeciwstawia siłę sztuki. Obyśmy potrafili jej zawierzyć.

 

Teatr Pinokio w Łodzi
Chłopcy z Placu Broni Ferenca Molnára
reżyseria Konrad Dworakowski
premiera 12 listopada 2017

 

Teatr Animacji w Poznaniu
Baron Münchhausen Gottfrieda Augusta Bürgera
reżyseria Konrad Dworakowski
premiera 3 marca 2018

krytyk teatralny, w redakcji „Teatru” od 2012 roku.