6/2018
Artur Pałyga

fot. Agnieszka Drożdż

A zniknie na pewno

 

 

Pisanie jest pozbywaniem się. Napisane = usunięte. Jeśli o czymś napiszę, przestaję o tym pamiętać. Pamiętam już tylko tekst. Dziwne zjawisko. Mam coś, jakąś myśl, jakieś wspomnienie, jakieś coś. Zapisuję je i pozbywam się go. Coś znika. Zostaje sam zapis.

„Dziecko chce uratować świat. Wchodzi w niekończące się zakręty. Musi oddać wszystko. Oczy, słuch, język” – z tej notatki wziął się Zagubiony chłopiec, bajka, którą zrobiliśmy z Pawłem w Opolu.

Pozbywanie się, żeby coś przejść, dokądś dojść. Nie wiadomo dokąd. Może to tylko takie łażenie w kółko i pozostawianie śladów jak ślimak.
Czego jeszcze mógłbym się pozbyć?

To była sala ZPT – zajęć praktyczno-technicznych. Zima. Jakieś święto szkoły albo inne święto, być może Mikołaj. Stary projektor brzęczy z tyłu. Obsługuje go woźny. Na białym ekranie, który rozpięto na tablicy, wyświetla się bajka. Radziecka bajka Buratino. Dźwięk katastrofalny. Nie da się zrozumieć w ogóle, co mówią. Jakość obrazu słaba. Sala wypchana dziećmi. Nie pamiętam, o czym był Buratino. Pamiętam, że trzeba było przetrwać. Trzeba było być dzieckiem i przetrwać do końca na bajce, chociaż dłużyło się, projektor skwierczał i nie wiadomo było, o co chodzi. Nie chcę wyjść przed końcem. Nie dopuszczam w ogóle takiej możliwości. Nie dlatego, że coś mnie ominie. Nie dlatego, że coś mnie za to spotka przykrego, czy co. Trzeba być do końca.

Pamiętam pajacyka z tej kiepskiej kopii, który przeżywa coś niezrozumiałego.
Pamiętam smugę światła.
Pamiętam uczucie-myśl, że się składam z mrówek. Że się jest mrowiskiem.

Wyobrażam sobie tego chłopca, to dziecko, które wyobraża sobie, że ratuje świat i wchodzi w zakręty, i oddaje po kolei wszystko, co ma. Wyobrażam sobie, że los tego chłopca jest oglądany w taki sposób, w jaki oglądaliśmy wtedy Buratina. I chłopiec, który ratuje i przeżywa straszny dramat, nie ma pojęcia, że jest widziany z zewnątrz jako pajac, który przeżywa coś niezrozumiałego.

Kiedy Symeon Teolog Młodszy, odwiedzając rodziców, wertował książki w domowej bibliotece, zaciekawił go odpis bardzo popularnej rozprawy Jana Klimaksa z VII wieku o życiu kontemplacyjnym.

„Gdy niczego już nie odczuwamy, nasza dusza umiera. Jest to śmierć ducha, zanim umrze ciało” – przeczytał Symeon i nie mógł przestać o tym myśleć, bo właśnie sam niczego już nie odczuwał.

Dlaczego Symeon niczego nie odczuwał? Bo już się wszystkiego pozbył. Pozbył się wszystkich odczuć. Nic go już nie wzruszało, nic nie oburzało, nic specjalnie nie śmieszyło ani nie smuciło. Poza własnymi przyzwyczajeniami, do niczego nie był przywiązany. Na wszystko patrzył z dystansem oraz bez emocji. Ale zrobiło mu się przykro i nieswojo, że, według Klimaksa, nie żył. Że był zombiakiem, chodzącym ciałem pozbawionym duszy. Chciał to zlekceważyć, ale kiedy się budził, jego pierwszą myślą było, że nic nie odczuwa. Że ani nie cieszy, ani nie smuci go to przebudzenie. I tak do wieczora.

– Jem. Lubię jeść? W sumie to tak sobie. Może czasami coś bardziej. Ale czy to jest uczucie? Wypróżniać się lubię czasami. Generalnie drobne przyjemności. Ale czy to jest uczucie? Czy to ma coś wspólnego z duchem? Z duszą? No nie sądzę. Co więcej, nie rozumiem, czym się tak wzruszają inni. Bo mnie to nie wzrusza.

Symeon chciał popaść w rozpacz z powodu śmierci swojej duszy i że nie odczuwa. Ale miał świadomość śmieszności i sztuczności całej sytuacji.

Nocami zaczął chodzić na cmentarz. Klękał na grobach i modlił się. Wyobrażał sobie martwe, rozkładające się ciała pod nim, pod jego kolanami. I wybuchał płaczem. Głośnym płaczem. Patrzył na siebie jak gdyby z boku, jak płacze, i zastanawiał się, czy płacze szczerze, czy to wszystko nie jest przedstawieniem, które odgrywa sam przed sobą, żeby samemu sobie udowodnić, że żyje.
Wkrótce nie umiał myśleć już o niczym innym, jak tylko o trupach. Nie tylko wszystkich zaczął uważać za martwych, ale i o rzeczach powszechnie uznanych za martwe, jak piach, kamienie, meble, domy, mury miast, wozy, dzbany, ubrania, książki, talerze, potrawy, mówił teraz, że są „rzeczywiście martwe”.

Syzyf niczego nie wspomina, nic już nie ma oprócz kamienia, który wpycha pod górę. Nic już nie zna poza tym wielkim kamieniem. Powierzchnia kamienia pod jego dłonią wciąż się zmienia, bo co chwilę pod dłońmi ma inny kawałek, w innym miejscu trzyma. Zna już każdy najmniejszy fragment kamienia na pamięć. Z zamkniętymi oczami potrafi rozpoznać. Ale sekwencja za każdym razem jest inna. Nie da się wtoczyć głazu dwa razy tak samo. W dodatku zmienia się pogoda, wilgoć, ciśnienie powietrza, a wszystko to wpływa przecież na reakcję kamienia z dłonią. Ściera się naskórek i twardnieje, i ściera się, i twardnieje. Nieznacznie, bo nieznacznie, ale ściera się również głaz. Dłonie Syzyfa to czują. Kiedy patrzy, jak skrzą się w słońcu drobinki, z których zbudowany jest głaz, boi się, że pewnego dnia kamień się rozsypie, a on, Syzyf, zostanie. W końcu to nie głaz dostał wieczną karę, ale Syzyf. I wtedy dopiero zacznie się męka – myśli Syzyf. Piekło się rozpęta, kiedy zniknie głaz.

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).