6/2018
W obronie dyrektora

W obronie dyrektora

 

 

Szanowna Redakcjo,

piszę ten list w przypływie emocji, ale muszę dać im upust. Nie będę ukrywała, że te emocje to złość, żal i wielkie poczucie niesprawiedliwości. Nie chcę zdradzać, kim jestem, ponieważ mogłoby to zaszkodzić sprawie, w jakiej kieruję ten list, ale wierzę, że Szanowna Redakcja mnie zrozumie i wyczyta wszystko dobrze między wierszami.

Mogę jedynie wyjawić, że pracuję w teatrze, na którego dyrektora właśnie trwa nagonka. Dlaczego na tego wybitnego artystę, wspaniałego człowieka i prawdziwego fachowca wszyscy się uwzięli? – nie pojmuję. Dyrektor rządzi naszym teatrem już od lat i do tej pory nikomu nie wadziło, że sprawował swoje stanowisko. Teraz nagle pojawiły się wątpliwości, że to już trwa za długo. Przecież to nie jedyny przypadek dyrektora, który poświęcił kawał swego życia dla dobra teatru i jego pracowników. A gdzie jest powiedziane, ile lat dyrektor powinien być dyrektorem? Jeśli jest dobry, niech nim będzie, póki starcza sił.

Radni w mieście uradzili, że trzeba ogłosić konkurs na dyrektora teatru. Konkurs? Śmiechu warte. Nasz dyrektor po tych wszystkich latach miałby w konkursie teraz udowadniać, że nadaje się na dyrektora? A przecież wiemy, jak się te konkursy robi. Władza już się z kimś dogadała i tylko odgrywa spektakl, że niby wybieramy najlepszą ofertę.

Zarzuca się naszemu dyrektorowi, że źle traktuje ludzi. Ja bym tak chciała być źle traktowana w każdej pracy do emerytury. Jak ktoś zasłużył, to pewnie, że powinna go spotkać reprymenda. A mało to w teatrze różnych nygusów, plotkarzy, których tylko interesuje, kto ile zarobił? I gadają po kątach, że dyrektor nie załatwia lepszych pieniędzy. Że ostatnia podwyżka była trzy lata temu. Dyrektor słusznie powiedział, że jak przychodził do naszego teatru, to na parkingu stał tylko jego samochód, a teraz nie można na nim miejsca znaleźć. Ja akurat samochodu nie mam, bo się boję jeździć. A skąd tamci mają na samochody?

Ci, pożal się Boże, krytycy naszego dyrektora mówią, że teatr nie ma żadnych sukcesów. Że nie jest zapraszany na festiwale, nie dostaje nagród. A co jest największą nagrodą każdego teatru? Co jest miarą jego wartości? Publiczność, która do niego przychodzi. My mamy akurat dobrą frekwencję. Niech popytają widzów, czy im się nasz teatr podoba. Gdzieś tam ponoć są lepsze teatry. Tylko często gęsto one są lepsze, bo się tak o nich pisze. A ludzi tam na widowni nie uświadczysz. Z festiwalami też wiemy, jak jest. Wszędzie rządzą układy. Nie liczy się, co jest dobre, tylko co ma poparcie. My mamy swój festiwal, bardzo fajny, nie musimy pchać się gdzie indziej.

Niedawno zaszłam do dyrektora w jakiejś sprawie, patrzę, a on ma łzy w oczach. Pytam:

– Panie dyrektorze, co się stało? A on szlocha:
– Wykończą mnie te chamy. Komuna mnie nie wykończyła, a oni tak.
Serce mi się ścisnęło, bo w takim stanie dyrektora jeszcze nie widziałam. I powiada dalej dyrektor:

– A mnie przecież nie chodzi o to stanowisko. Ja mógłbym być dyrektorem w Warszawie. Nieraz znani koledzy mi mówili, co ty robisz w tym grajdole, wracaj do nas. A ja odpowiadałem: grajdół grajdołem, ale teatr jest ważny. A beze mnie on się rozleci. Przyjdzie jakiś gówniarz, wykreowany na gwiazdę, i rozłoży wszystko, na co ja pracowałem latami. Jak pomyślę, że coś takiego mogłoby się stać, to mnie krew zalewa. Wypominają mi pieniądze, jakie zarabiam. To zwykła zawiść miernot. Niech w ogóle się cieszą, że ich utrzymuję w teatrze, że mogą u mnie pracować, jeśli to, co robią, można nazwać pracą. Tak naprawdę powinno się ich wszystkich wylać na zbity pysk. No więc z jednej strony gryzą mnie te kundelki, a z drugiej do gardła się rzucają gończe psy, spuszczone przez władze. A ja muszę się od nich opędzać. A czy mi sprawia przyjemność to lawirowanie między władzami, układanie się z tymi albo z tamtymi? Wie pani, co zrobił Mahler, żeby zostać pierwszym dyrygentem w orkiestrze?

Nie wiedziałam.

– Ten Żyd ochrzcił się w Kościele katolickim. Bo najważniejsza była dla niego sztuka i dla niej był gotów wiele poświęcić. Jak byłem młody, to patrzyłem na takie zachowania z obrzydzeniem. Ale moralne niepokoje można sobie wsadzić, gdy chodzi o prawdziwe życie.

Dyrektor trochę się uspokoił i powiedział na koniec:
– Ale ja się łatwo nie poddam. Ja trenowałem kung-fu.

I to mi się w nim podoba, że jest prawdziwym facetem. Wrażliwym i silnym. Więc będę go wspierać z całego serca. A ci, co na niego gadają, to nie ludzie, to wilcy. I głupcy, którzy prawdy nie widzą. Wierzę gorąco, że nasz dyrektor się obroni i będzie w naszym teatrze dalej tak, jak było. Wierzę w niego, bo go kocham.

Z poważaniem,

(nazwisko znane redakcji)