7-8/2018

Dusza na krańcach świata

Towarzyszące tegorocznej edycji Teatralnej Karuzeli hasło „Dusza w troki” w dowcipny sposób zdradza przewodni motyw festiwalu. Jest nim podróż, rozumiana zarówno w sensie dosłownym, jak i metaforycznym: w głąb siebie, także w głąb swoich lęków i uprzedzeń.

Organizatorzy festiwalu wielokrotnie podkreślali, że podróże, w które wyślą swoich widzów, niekoniecznie muszą być przyjemne. Niekiedy wędrówka jest bowiem konieczna i staje się po prostu ucieczką, trudną przeprawą przez obce i niebezpieczne terytoria. Jednak za każdym razem, bez względu na to, czy celem podróży są światy prawdziwe, czy mityczne, czy jest ona powodowana pragnieniem przeżycia przygody, czy też przymusem, pozwala (przez kontakt z tym, co obce) poznać samego siebie i być może stać się kimś lepszym. I to właśnie chyba nie sama droga, ale jej efekt, jakim jest poznanie nie tylko innych miejsc i kultur, ale przede wszystkim siebie (w końcu w podróż, którą organizuje Teatr Pinokio, wybiera się nie nasze ciało, lecz przede wszystkim dusza), staje się głównym celem tegorocznej Teatralnej Karuzeli.

Już otwierający festiwal Wróg – instrukcja obsługi z Teatru Zagłębia w Sosnowcu ostro zaznaczał ów cel. Spektakl Justyny Sobczyk jest efektem współpracy z młodzieżą szkół podstawowych, która – inspirując się książką Davide’a Caliego i Serge’a Blocha Wróg oraz historią bożonarodzeniowego rozejmu między walczącymi ze sobą w Ypres w roku 1914 niemieckimi i alianckimi żołnierzami – poszukiwała sposobu na pokojowe „rozbrojenie” wroga. Próba definiowania, kim jest dziś wróg i jak przejawia się wrogość, dostarczyła twórcom spektaklu bogatego, choć także szokującego materiału do pracy. Jak przekonuje sześcioro bohaterów, którzy na scenie i na widowni teatru kryją się w okopach ze strachu przed sobą, wrogiem może być dziś każdy. Ten wróg – co udowodniły spotkania z młodzieżą – jest bardzo dobrze rozpoznany, a jego identyfikacja dokonuje się w ramach wyznaczonych przez dominującą obecnie narrację. Wrogiem jest dziś nie tylko Niemiec albo Rosjanin, ale również gej, uchodźca, feministka, lewak. Dzieci nie do końca potrafią tych wrogów scharakteryzować (poprzez ich rzeczywiste cechy), ale przypisują im złe intencje, o których posiadaniu przekonują ich zasłyszane rozmowy dorosłych. Podczas łódzkiego przeglądu zaprezentowano również Indian w reżyserii Justyny Sobczyk. Spektakl Teatru 21 – porównywany przez niektórych recenzentów do lekcji obywatelskiego wychowania – to przejmująca próba budowania modelu wspólnoty, której dzięki współdziałaniu udaje się ostatecznie unicestwić zło.

Podobną intensywność emocji, wywołaną próbą opisu rzeczywistości, którą zaproponowała Sobczyk, mogli wzbudzić jedynie prezentowani poza konkursem na zakończenie festiwalu Chłopcy z Placu Broni w reżyserii Konrada Dworakowskiego. Doskonale znany już (nie tylko łódzkiej publiczności) spektakl, będący chyba jedną z najlepszych łódzkich premier ostatnich lat, to przecież również opowieść o próbach unicestwienia wroga – tym razem stworzonego na potrzeby fałszywego patriotyzmu.

Kolejną opowieścią o spotkaniu z tym, co obce, ale opowieścią prowadzoną w zupełnie innym rejestrze emocjonalnym, był spektakl muzyczny Bracia polarnej zorzy, będący kompilacją legend i baśni Morza Bałtyckiego, zaśpiewanych w pięciu językach narodowych (po estońsku, łotewsku, fińsku, litewsku oraz polsku). Śpiewom Chóru Teatru Chorea towarzyszyły barwne animacje przygotowane przez aktorów Teatru Figur z Krakowa. Tworzone przy pomocy filtrów polaryzacyjnych i kolorowych multiplikacji obrazów, odkrywały przed widzami baśniowy świat morskich potworów, tajemniczych postaci i zaklętych przedmiotów. Prowadzona z wielką subtelnością narracja spektaklu i wspaniały (momentami wręcz transowy) śpiew chóru porwały festiwalową publiczność, która nie chciała pozwolić aktorom opuścić sceny.

Równie żywą reakcję publiczności wywołał występ Stoyana Doycheva w wyreżyserowanym przez Veselkę Kunchevą monodramie Ja, Syzyf. Inspirowany esejem Camusa spektakl bułgarskiego laboratorium teatralnego Puppet’s Lab to przede wszystkim opowieść o absurdalności ludzkiego życia i bezsensie działania. Kuncheva i Doychev o zmaganiu się człowieka z samym sobą opowiadają z dystansem, szczęśliwie unikając nieznośnego patosu i zadęcia, a nakładane na ciało lalkarza maski oraz animowane przez niego lalki zrobione z pończochy zaskakują pomysłowością. Nagrodzony na festiwalu za prawdę i profesjonalizm (przez jury dorosłe) oraz za scenografię budującą klimat wnętrza umysłu (przez jury dziecięce) – Ja, Syzyf to przede wszystkim mistrzowski pokaz warsztatu lalkarza.

Gdyby swoje nagrody mogła przyznawać także festiwalowa publiczność, prawdopodobnie nie zapomniałaby wyróżnić Opowieści z niepamięci – chyba jednego z najbardziej niedocenionych przez jury spektakli festiwalu.

Powstałe w poznańskim Teatrze Animacji Opowieści… nie są pierwszym przedstawieniem, które przygotował w Polsce Duda Paiva. Charakterystyczne dla brazylijskiego reżysera lalki i technika ich animacji, choć już doskonale znane z wcześniejszych jego prac, nadal zaskakują inwencją ich twórcy. Tym razem inspiracją dla Brazylijczyka była prasłowiańska mitologia. To, że Paiva w ogóle zajął się historiami o słowiańskich demonach i leśnych duchach, jest zasługą Maliny Prześlugi – odpowiedzialnej za koncepcję i dramaturgię poznańskiego spektaklu. Współpraca Prześlugi i Paivy dała zaskakujące efekty. Już po kilku chwilach trwania spektaklu sala ucichła, a młodzi widzowie z fascynacją obserwowali kolejne wykonane z cienkiej gąbki lalki, które funkcjonują niczym wydmuszki – elastyczne skorupki lub powłoki, przeznaczone do częściowego wypełnienia ciałem aktora. W większości lalki te – a trzeba zaznaczyć, że niektóre z nich są wręcz ogromnych rozmiarów – ożywają dopiero wtedy, gdy zostaną nałożone na ludzkie ciało, a i sam akt tego zespolenia (odbywający się na oczach widzów) uznać trzeba za spektakularny. Gdy aktorzy opowiadający słowiańską demonologię nieopatrznie strącili z nieba potężnego Płanetnika – demona zjawisk atmosferycznych – spadł on dosłownie z nieba na stojącego na scenie aktora, oplatając sobą jego ciało. Płanetnik, zespalając się ze stojącym na scenie człowiekiem, ożył tak prędko, że widz w ogóle mógł nie zauważyć momentu nałożenia lalki. W spektaklu Paivy jest strasznie i śmiesznie jednocześnie. Prosta historia o próbie odesłania demona zjawisk atmosferycznych na niebo, a tym samym uratowania ludzkości przed suszą i głodem, zachwycała tym bardziej, że została spleciona ze śpiewanymi przez aktorów z dużą zręcznością wschodniosłowiańskimi pieśniami.

Za pewne rozczarowanie przeglądu uznać można Teraz wszystkie dusze razem… Pawła Passiniego oraz Biblię. Rdz. 1-11 Michała Zadary. Pierwszy ze wspomnianych spektakli – pokazywany poza konkursem – został przygotowany wraz ze studentami wrocławskiej filii Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. Passini, inscenizując współczesny rytuał dziadów, przenosi na scenę postaci znane z twórczości Beksińskiego, Kantora, Wróblewskiego, Mickiewicza, a ów peleton inspiracji zamyka Eurypides. Współczesny rytuał, w którym zamiast znanych nam duchów pojawiają się ofiary wojen, zmienia się w nieczytelny i jednak dość męczący dla widza chaos.

Poczucie chaosu (przynajmniej w pierwszej części zamierzonego) mógł budzić także spektakl Michała Zadary. W Biblii. Rdz. 1-11 atrakcyjna przestrzeń (stworzona przez Roberta Rumasa) stała się miejscem działań, które przez widzów traktowane były jednak z dość dużą obojętnością. To pewien paradoks, bo Zadara od pierwszej chwili spektaklu włączył widzów w działanie. Publiczność została zachęcona do malowania abstrakcyjnych obrazów, które w kolejnych scenach zostały wykorzystane przez aktorów – raz budowano za ich pomocą raj, innym razem teatralny horyzont. Niestety, można odnieść wrażenie, że młodsi widzowie szybko przestali podążać za opowiadanymi historiami o stworzeniu świata, morderstwie Abla i wielkim potopie – zamiast na aktorów publiczność zerkała w stronę kartonów i farb, czekając na sygnał zachęcający do malowania. Poza tymi momentami, gdy widzowie dzierżyli w dłoniach pędzle, aktorom trudno było wywołać w nich spontaniczne reakcje. Historia toczyła się jakby obok i ginęła gdzieś w ferworze walki o farby. Z samych opowieści biblijnych, brzmiących jak streszczenia lektur szkolnych na YouTubie, niewiele zostało.

Trzeba podkreślić, że prezentowane podczas Teatralnej Karuzeli spektakle stanowiły jedynie niewielką część programu festiwalu, na który składały się także warsztaty, spotkania z twórcami, koncerty, pokazy filmów oraz działania animacyjne. Wszystkie te elementy programu wyznaczyły – tak jak chcieli tego organizatorzy festiwalu – trasę pasjonującej podróży. Wbrew temu, jak zazwyczaj definiuje się organizowaną przez łódzki Teatr Pinokio Teatralną Karuzelę – nie jest to festiwal sztuki jedynie dla dzieci i młodzieży. W ciągu ośmiu lat jego trwania Konrad Dworakowski wypracował formułę, która pozwala na tak szeroką i urozmaiconą perspektywę oglądu twórczości teatrów dla młodego widza, że jest ona niezwykle atrakcyjna także dla dorosłych. Tym samym udało mu się stworzyć festiwal, który istotnie – jak dążył do tego dyrektor Pinokia – jest przede wszystkim spotkaniem dzieci i rodziców.

VIII Międzynarodowy Festiwal Teatralna Karuzela
Łódź, 26 maja – 2 czerwca 2018

doktor nauk humanistycznych w Katedrze Dramatu i Teatru UŁ, recenzentka i badaczka teatru niemieckojęzycznego.